Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie wolne wybory, lecz rewolucje stają się najpowszechniejszym sposobem wymiany władzy w Kirgizji, mieniącej się dumnie oazą demokracji w Azji Środkowej (regionu, który uchodzi za kolebkę satrapii). Kirgizi właśnie obalili rząd po raz trzeci w ciągu ostatnich 15 lat.
Pierwszy bunt – w 2005 r., przeciw Askarowi Akajewowi (pierwszemu prezydentowi niepodległego kraju) – okrzyknięto „rewolucją tulipanów”. Drugi, pięć lat później, przeciw kolejnemu prezydentowi, Kurmanbekowi Bakijewowi, ochrzczono „rewolucją kwietniową”. Najnowszy otrzymał imię „rewolucji październikowej”.
Tym razem poszło o sfałszowane wybory parlamentarne, w których wyniku poselskie mandaty prawie w całości miały przypaść partiom popierającym urzędującego od trzech lat prezydenta Sooronbaja Dżeenbekowa. Następnego dnia po ogłoszeniu wyników tłum zwolenników opozycji wdarł się do budynków rządowych i przegnał Dżeenbekowa.
Wybory zostały unieważnione, prezydent z ukrycia ogłosił stan wyjątkowy, a sprawy bezpieczeństwa przekazał wojsku. Zapowiedział też, że ustąpi z urzędu, jeśli buntownicy wybiorą nowe władze. W minioną sobotę, po kłótni i zamieszkach, październikowi rewolucjoniści wybrali na premiera 51-letniego Sadyra Żaparowa (na zdjęciu, przyjmuje gratulacje), uwolnionego z więzienia. Przejmie on urząd głowy państwa, jeśli Dżeenbekow zdecyduje się go złożyć. Warto dodać, że z czterech dotychczasowych prezydentów tylko trzeci, Ałmazbek Atambajew, ustąpił dobrowolnie. ©
CZYTAJ WIĘCEJ W AUTORSKIM CYKLU WOJCIECHA JAGIELSKIEGO "STRONA ŚWIATA" >>>