Kino za horyzont

Era Nowe Horyzonty to największy i najważniejszy festiwal filmowy w Polsce. Możemy się nim pochwalić światu.

22.09.2009

Czyta się kilka minut

Wszystko zaczęło się dobre kilkadziesiąt lat temu. Już na studiach Roman Gutek zaangażował się w działalność Dyskusyjnego Klubu Filmowego "Ubab", potem był słynny DKF "Hybrydy", dalej Warszawski Tydzień Filmowy, przekształcony później w Warszawski Festiwal Filmowy. Gutek był jego dyrektorem do 1992 r. Dwa lata później założył Gutek Film, jedną z pierwszych firm dystrybucyjnych na naszym rynku, specjalizującą się w kinie artystycznym i niezależnym. To właśnie dzięki niej do polskich kin trafiły filmy von Triera, Almodovara czy Jarmuscha. Rok później włączył się w organizację Festiwalu Filmowego i Artystycznego "Lato Filmów" w Kazimierzu Dolnym i był dyrektorem artystycznym tej imprezy przez pięć lat. Właśnie tam narodził się pomysł, by zorganizować własny, w pełni autorski festiwal filmowy "Nowe Horyzonty".

Prowincja i multipleks

Pierwsza edycja odbyła się w Sanoku, rok później festiwal przeniósł się do Cieszyna. Wydawało się - nie tylko mi - że lepszego miejsca Gutek nie mógł znaleźć. To małe miasteczko, leżące na granicy polsko-czeskiej, podczas trwania festiwalu całkowicie podporządkowywało się jego rytmowi i atmosferze. Wszyscy czuliśmy się tam jak u siebie. Jakie więc było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że z tej uroczej prowincji organizatorzy postanowili po czterech latach przenieść festiwal do Wrocławia, czyli, jak by na to nie patrzeć, do całkiem sporego miasta, od którego latem przecież tak chętnie chce się uciec.

Początki były trudne. Wszystko trzeba było wymyślić praktycznie od nowa: gdzie ulokować centrum festiwalowe, gdzie klub, a gdzie miejsce, w którym uczestnicy festiwalu mogliby się spotkać i porozmawiać o filmach, które w tak wielkich ilościach pochłania się na Erze. Narzekano, że festiwal ginie w mieście, rozpływa się w jego wielkości i zatraca tożsamość. Krytykowano decyzję przeniesienia większości projekcji do multipleksu; mówiono, że niespecjalnie pasuje on do festiwalu kina artystycznego. Głośno domagano się, by klub festiwalowy został umieszczony w jakimś rozsądnym miejscu.

Z czasem jednak głosy sprzeciwu ucichły. Dlaczego? Z bardzo prostych powodów. Organizatorzy ENH uważnie słuchają swojej publiczności (co u nas jest ciągle rzadkością) i starają się wychodzić jej naprzeciw. W następnych latach zadbano o świetną kafejkę do spotkań, a przede wszystkim ulokowano w samym centrum miasta klub festiwalowy, gdzie z roku na rok grają coraz ciekawsze zespoły (w tym roku m.in.: Jazzanova, I’m from Barcelona, Junior Boys). A multipleks? Cóż, do niego też chyba wszyscy zdążyli przywyknąć, zresztą latem, gdy żar leje się z nieba, ten klimatyzowany moloch naprawdę można polubić.

Ćwiczenia z cierpliwości

Większe miasto to większe możliwości - brzmi to jak slogan z folderu turystycznego, ale to slogan prawdziwy. Dzięki przenosinom do Wrocławia festiwal zyskał dużo lepszą bazę noclegową, dużo więcej obiektów do wyświetlania filmów, ale także realne wsparcie władz miejskich. To dzięki nim udało się zorganizować konkurs kina polskiego, którego zwycięzca otrzymuje naprawdę spore pieniądze, ale przede wszystkim przyciągnięto gości z zagranicy: artystów, krytyków, dystrybutorów, których organizatorzy starają się zainteresować tym wszystkim, co dzieje się w polskim kinie.

Nowym pomysłem są odbywające się na festiwalu prezentacje kinematografii poszczególnych krajów (w tym roku swoje najnowsze filmy przywieźli Szwedzi i Kanadyjczycy). Odbywają się podczas nich dyskusje z twórcami, a także, tak ważne dla szeroko pojętego przemysłu filmowego, spotkania branżowe. Oczywiście, niektórych może to irytować, że ENH za bardzo stawia na lans, bankiety, rauty, jednym słowem, że za bardzo zaczyna błyszczeć. Jest to jednak normalna kolej rzeczy - na każdym dużym festiwalu nie tylko pokazuje się filmy, ale także organizuje się miejsca do spotkań, również tych biznesowych.

Ostatecznie jednak wciąż najważniejsze są filmy, powykręcane, trudne w odbiorze, jeszcze trudniejsze do przyswojenia. Gutek i jego współpracownicy nigdy nie szli na łatwiznę. Zamiast rozleniwiać widzów, stawiają im coraz to nowe wymagania. I co roku, myślę sobie, zdarza się cud. Tłumy ludzi walą na filmy, których normalnie nigdy by nie obejrzeli. Bo w końcu kto z nas ogląda na co dzień paragwajskie filmy zrobione w jednym ujęciu albo japońskie ekstrawagancje nakręcone na telefonie komórkowym? Chyba niewielu.

Wybory organizatorów nie raz i nie dwa wprawiają w osłupienie; nie raz i nie dwa widzowie tłumnie wychodzą z poszczególnych projekcji, co jest zjawiskiem normalnym, naturalnym i, że tak powiem, zdrowym. Jednak naprawdę istotne są w tym wszystkim proponowane przez Gutka "ćwiczenia z cierpliwości", próba wytworzenia w widzu otwartości, ciekawości i chęci konfrontowania się z tym, co inne. Wymiar edukacyjny ENH jest nie do przecenienia. Ktoś powie, że to nie edukacja, a po prostu snobizm. Może i tak, upieram się jednak, że jest to snobizm pożyteczny.

Oferta ENH z roku na rok się powiększa. Obok tradycyjnego Konkursu Głównego, Panoramy, filmowych esejów, retrospektyw nierzadko zapomnianych mistrzów, pojawiają się nowe sekcje, jak choćby Konkurs Filmów o Sztuce. Podczas tegorocznej edycji pokazywano grubo ponad 300 filmów. Oczywiście, wszystkiego obejrzeć nie sposób. Trzeba wybierać i liczyć na to, że trafiło się na rzeczy warte uwagi. Tę niepewność, kompletną niewiedzę i dziewiczy odbiór, nieskażony przez żadne recenzje i gwiazdki, też można polubić.

***

Przyszłym latem startuje jubileuszowa, 10. edycja ENH - festiwalu, który powstał w czasach, gdy Polska, jeśli chodzi o ciekawe imprezy kulturalne, szczególnie latem, była jeszcze pustynią. Dziś to się zmienia. Pojawia się coraz więcej festiwali, nie tylko filmowych. Festiwal Romana Gutka, mimo że w niczym nie przypomina klimatem skromnej sanockiej imprezy, ciągle jednak jest wzorem, jak godzić sprzeczności i nie tracić z oczu tego, co najważniejsze - sztuki, która próbuje wykraczać poza horyzont.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2009