Kino z małego ekranu

Film telewizyjny traktowany jest zwykle po macoszemu - jako gorsza, skromniejsza i mniej ambitna forma. Tymczasem takie tytuły jak "Rozum" Mike’a Nicholsa czy "Słoń" Gusa Van Santa (będący refleksją wokół głośnej masakry w amerykańskiej szkole) powstały właśnie z myślą o szklanym ekranie.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Wymyślili go pomysłowi Amerykanie. W latach 50., kiedy telewizja porządnie dała w kość amerykańskiemu przemysłowi filmowemu, odciągając od kin miliony widzów, potentaci z CBS postanowili dobić konkurenta i zaczęli realizować filmy przeznaczone dla własnych potrzeb.

Na początku były to zwykle rejestracje sztuk teatralnych, wystawianych w telewizyjnym studiu. Później, w latach 60., gdy telewizja dysponowała już mobilnym i tanim sprzętem, produkcja filmów telewizyjnych rozwinęła skrzydła. Zaczęły powstawać telewizyjne wersje filmowych gatunków: zwykle westerny, ale także filmy sensacyjne, dramaty psychologiczne czy komedie.

Okazało się szybko, że to właśnie telewizja jest matecznikiem przyszłych mistrzów amerykańskiej Nowej Fali, którzy nie tylko realizowali odcinki popularnych serii komediowych, ale i swoje pierwsze średnio- czy pełnometrażowe debiuty, tworzone z myślą o telewizyjnej emisji. Weźmy choćby wielkiego Sama Peckinpaha, który warsztatu uczył się, realizując serial "The Westerner", a którego debiutancki film "Niebezpieczni kompani" był produkcją przeznaczoną na mały ekran. W przyszłości właśnie taki kierunek obierać będą kariery wielkich mistrzów współczesnego kina amerykańskiego: Stevena Spielberga czy Williama Friedkina. Z nazwiskiem tego ostatniego wiąże się ciekawy epizod. Jego telewizyjny film "Sprawa Paula Crumpa", będący fabularyzowanym zapisem autentycznej sprawy sądowej czarnoskórego nastolatka, niesłusznie oskarżonego o zabójstwo i skazanego na śmierć, przyczynił się do rewizji wyroku i uratował życie bohaterowi.

Bardzo szybko okazało się, że na polu realizacji filmu telewizyjnego można dokonać rzeczy równie ciekawych, a może nawet ciekawszych niż na dużym ekranie. Podczas gdy Hollywood mamił widzów wystawnymi produkcjami historyczno-biblijnymi, skromny telewizyjny film "Marty" Delberta Manna, z życiową rolą Ernesta Borgnina jako amerykańskiego "Jana Serce" desperacko szukającego swojej połowicy, zgarnął Oscara za najlepszy film i Złotą Palmę w Cannes. To właśnie format małego ekranu zbliżał kamerę filmowca do najważniejszych dla współczesnego człowieka spraw i dylematów. Wkrótce stało się jasne i dla Hollywood, że aby wygrać z telewizją bitwę o widza, nie trzeba oszałamiać go przepychem Technicoloru, lecz zmniejszyć rozpiętość kadru do wielkości ludzkiej twarzy. Cały wysyp społeczno-psychologicznych produkcji przełomu lat 50. i 60. realizowanych w Hollywood miał wymiar skromnych filmów telewizyjnych. Ich symbolem stał się mistrzowski dramat sądowy Sidneya Lumeta "Dwunastu gniewnych ludzi", mający formę telewizyjnej rejestracji.

Popularność filmu telewizyjnego przekroczyła szybko granice Wolnego Świata i zawędrowała również do nas. Telewizja Polska zapisała piękną kartę w historii filmu telewizyjnego, tworząc nawet Poltel - osobną "komórkę", realizującą zwykle krótko- i średniometrażowe produkcje. Dość powiedzieć, że to właśnie dzięki TVP praktyczną szkołę realizacji filmów odbyli stojący wówczas na progu swych karier luminarze polskiego kina końca lat 60. i początku lat 70., na czele z twórcami kina moralnego niepokoju: Krzysztofem Zanussim ("Twarzą w twarz", "Za ścianą"), Agnieszką Holland ("Wieczór u Abdona") czy Krzysztofem Kieślowskim ("Przejście podziemne", "Personel").

Film telewizyjny gwarantował możliwość przebicia się i zaistnienia autora filmu w zbiorowej świadomości widzów, ale machina cenzorska zaciskała swoje szczęki mocniej niż w przypadku filmów kinowych. Dlatego co piąty film telewizyjny realizowany przez Poltel szedł na półki albo pokazywano go w wersji mocno okrojonej.

Polski film telewizyjny był realizowany z tak dużym powodzeniem, że doczekał się nawet swych podgatunków. Do najciekawszych należał z pewnością polski film grozy, realizowany z sukcesem prawie wyłącznie na gruncie telewizyjnym, jak choćby niezapomniane filmy fantastyczne Andrzeja Żuławskiego ("Povoncello", "Pieśń triumfującej miłości") czy Janusza Majewskiego ("Avatar - czyli zamiana dusz", "Ja gorę!"). Sukces fantastycznej serii zaowocował zresztą pełnometrażowym filmem telewizyjnym, wyświetlanym w kinach - mowa o niezapomnianym "Lokisie" Majewskiego z 1970 r.

Również i dziś telewizja polska produkuje telewizyjne formy filmowe, których zadaniem jest umożliwienie filmowej wypowiedzi młodym twórcom - przykładem interesujący cykl "Pokolenie 2000", w którym pokazali swoje filmy nieznani dotychczas reżyserzy, jak Artur Urbański ("Bellissima") czy Maciej Pieprzyca ("Inferno"). Swoistym manifestem pokoleniowym był także kameralny dramat Łukasza Barczyka "Patrzę na ciebie, Marysiu", jeden z najciekawszych debiutów w polskim kinie ostatnich lat. Znamienne, że w 2000 r. na festiwalu w Gdyni najlepszym filmem polskim został wybrany 60-minutowy "Żółty szalik" Janusza Morgensterna wg scenariusza Jerzego Pilcha z telewizyjnej serii "Święta polskie"...

Jednak polski film telewizyjny - realizowany przede wszystkim w okowach telewizji publicznej - poddany jest takim samym ograniczeniom (głównie obyczajowym), jakim spętany był film telewizyjny amerykański czy polski 20-30 lat temu. W USA sytuacja znacznie się poprawiła, głównie dzięki telewizjom całkowicie komercyjnym, takim jak HBO czy Showtime, które nie oglądają się już na cenzorskie ograniczenia, podejmując tematy tyleż drapieżne, co wysoce kontrowersyjne. Przykładem choćby nagrodzony Złotą Palmą w Cannes "Słoń" (2001) Van Santa, opowiadający o masakrze dokonanej przez dwóch uczniów z liceum w Columbine. Scena homoseksualnego pocałunku głównych bohaterów, szykujących się do krwawego rajdu, nigdy nie mogłaby się pojawić w filmie telewizyjnym zrealizowanym na potrzebny kierującej swoją produkcję do szerokiej publiczności stacji telewizyjnej.

Być może film telewizyjny nie ma takiej siły rażenia jak telewizyjny serial (realizowany za grube miliony i przeżywający dziś swój prawdziwy renesans), ale wciąż stanowi pole do popisu zarówno dla twórców uznanych, jak i dopiero zaczynających swoją filmową przygodę. Zwłaszcza dla tych, którzy nie mogą pozwolić sobie na kinowy debiut lub po prostu pragną poeksperymentować z filmową formą. Pod warunkiem oczywiście, że telewizyjni decydenci dadzą im taką szansę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2007