Każdemu wolno tyle samo

18.10.2006

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: - Dlaczego ludzie idą do polityki?

KRYSTYNA SKARŻYŃSKA: - Bo polityka pozwala realizować ważne osobiste potrzeby, także te pozornie dość od niej odległe, np. zapotrzebowanie na przeżywanie wrażeń. Stąd mogą się w niej pojawiać osoby, które czują się dobrze, gdy dużo się dzieje, które mobilizują się, przeżywając stres. Czy to są najlepsi politycy, to już inna sprawa, faktem jest jednak, że takie osoby lubią być w centrum wydarzeń i uwagi, dobrze czują się w roli gwiazdy. Innych może motywować chęć zrobienia czegoś niezwykłego, czego jeszcze nikt nie zrobił (to zresztą może być coś pożytecznego dla wszystkich). Są i tacy, co angażują się w działalność polityczną z powodów czysto towarzyskich, bo prowadzą ją ludzie, którzy fascynują czy wzbudzają zaufanie.

Co wolno wojewodzie...

W mieszance motywacji mogą jednak przeważać takie, które powodują, że polityka staje się grą o sumie zerowej, w której zwycięzca może być tylko jeden. Na dodatek przekonany, że wygra tyle, ile inny przegra, że nie ma niczego pomiędzy, a ważne jest, by pokazać własną kontrolę i sprawstwo. Na szczęście dla innych polityka jest współdziałaniem, podjętym z wiarą, że razem można wygrać więcej. Trzeba tylko umieć się porozumiewać i nie postrzegać świata wyłącznie w kolorach czarno-białych, czyli mieć więcej zaufania do ludzi inaczej myślących. Z tym jednak jest u nas krucho. Z badań z 2005 r. wynika, że poziom zaufania Polaków do innych jest jednym z najniższych w Europie: nie ufamy przypadkowo spotkanym ludziom, a na pytanie, czy inni ludzie podstawią nam nogę, jak tylko nadarzy się okazja, większość z nas odpowiada twierdząco.

- A jeśli ktoś pojawia się w polityce, by zaspokoić chęć dominacji nad innymi?

- Ależ tego nikt nie chce przyznać! Politycy wolą powiedzieć, że ich zamiarem jest "zrobić coś dobrego dla Polski", bo w potocznym przekonaniu potrzeba władzy jest czymś negatywnym. Tymczasem ważne jest nie tylko to, jak silna jest potrzeba władzy, ale co jej towarzyszy: chęć bycia z innymi ludźmi? Współbrzmienia z nimi? A może potrzeba osiągnięć? W Polsce nie zawsze tak bywa, co pokazały badania z przełomu wieków: potrzeba władzy wśród naszych polityków jest jedną z najsilniejszych, ale drugą jest chęć pokazania własnych wartości, realizowanych tak, jakby je podzielali wszyscy. To zasadniczy błąd: polityka w demokracji nie jest grą o wartości, które z natury swojej nie poddają się negocjacjom, ale realizacją zróżnicowanych interesów i dochodzeniem do porozumienia. Mamy tworzyć coś nowego, a nie tylko spierać się o to, czyje wartości są lepsze.

Jednak nawet wówczas, gdy politykę traktuje się jako instrument zrobienia czegoś dla innych, w Polsce są to przede wszystkim "swoi", czyli - podobnie myślący. Czasem jest to "moje miasto" czy "moi wyborcy", rzadko - ludzie w ogóle. Nigdzie w Europie, a w 2002 r. badania tego rodzaju przeprowadzono w 22 krajach, politycy nie są tak zainteresowani dobrem najbliższych jak w Polsce. A przecież stąd już tylko krok do korupcji i nepotyzmu.

- Z czego wynika ten polityczny familiaryzm?

- Dla Polaków większą wartością jest dobro najbliższych niż dobro każdego człowieka i ludzi w ogóle. Wartości ogólnoludzkie są u nas odświętne, nieprzyswojone, a w potocznym dyskursie nawet rażą. Widzimy to na co dzień w tym, jak jesteśmy traktowani przez instytucje, państwo i siebie samych; jak się popychamy i na siebie wrzeszczymy. Anonimowy człowiek nie liczy się do momentu, kiedy nie stanie się kimś ważnym albo nie okaże siły. I nie ma co narzekać na polityków, ponieważ oni są tacy jak my - nie szanujemy się wzajemnie, próbujemy manipulacji, nie liczymy się z potrzebami innych, goniąc za własnym szczęściem. Jeżeli się nie zmienimy, nie otworzymy się na cudze potrzeby, będziemy wybierać polityków gburowatych, ordynarnych, narcyzów zakochanych w sobie, a nie lubiących ludzi. I jeszcze będziemy się z tego śmiać i cieszyć, widząc, że i my tacy jesteśmy.

Jak się pani wydaje, który z premierów po 1989 r. miał największą potrzebę władzy?

- Znam badania: Tadeusz Mazowiecki i Jan Olszewski.

- Właśnie, ale jak różne to były osoby i jak odmiennie sprawowały władzę! Mazowieckiego motywowały chęć osiągnięć (przeprowadzenia zmian) i współbrzmienia z innymi; dla Olszewskiego najważniejsza była kontrola, kontrola, kontrola. Nasi politycy powinni czasami popatrzeć na to, co się dzieje w USA, gdzie politycy o silnej potrzebie władzy nie są skrajni w poglądach ani szczególnie ideologiczni; trzymają się centrum, bo daje im to większe poparcie. Nam pragmatyzm wydaje się obcy, dlatego dochodzi do tego, że przywracaniem moralności w społeczeństwie zajmuje się partia rządząca. Silnie przekonana o celowości swoich zabiegów nie zauważa, że ideologiczne zadania prowadzą do uzależnienia od partii, że wobec swoich "moralni rewolucjoniści" stają się coraz bardziej konformistyczni, że charakteryzuje ich myślenie grupowe, stają się ślepi i głusi na argumenty spoza własnej partii.

Osobista potrzeba władzy i przekonanie o posiadaniu racji moralnych wiąże się z nietolerancją i chęcią karania tych, którzy mają inne zdanie. A przekonanie o posiadaniu racji moralnej jest tak silne, że nawet w sytuacjach krytycznych, np. takiej jak "afera taśmowa", moraliści uważają, że upoważnia ich ona do wszelkich działań, nawet na granicy prawa. Tymczasem od kogoś, kto ciągle podkreśla, jakie to w nim tylko dobro samo i uczciwość, oczekujemy, że choć normą w polityce są gry dla pozyskania poparcia, on będzie je prowadził uczciwiej. Kiedyś mówiono, że SLD wolno mniej. Obecna ekipa rządowa mówi, że im wolno więcej, bo są "zasłużeni i zawsze byli po właściwej stronie". A w demokracji wszystkim powinno być wolno tyle samo.

Myślenie o świecie i ludziach głównie w kategoriach moralności prowadzi także do innej pułapki. Dla "moralistów" ważniejsze wydają się informacje negatywne, bo dopiero gdy dowiadują się, że ktoś jest np. nieuczciwy albo nie dotrzymuje obietnic, można go osądzić. Gdy jest w porządku - sąd moralisty jest zawieszony (może dlatego jest uczciwy, że jest kontrolowany?). Moraliści siłą rzeczy tworzą sobie negatywny obraz świata społecznego, zgodnie z zasadą: jeżeli szukamy negatywnych informacji o innych, zawsze je znajdziemy. Gdyby nad moralność politycy przedkładali np. sprawność i kompetencję, szukaliby w innych przede wszystkim pozytywów, a ich obraz świata byłby inny.

- Ale w przypadku polityków taka postawa jest niefunkcjonalna, bo dla nich rozpoznawanie myśli i potrzeb jak największej grupy ludzi stanowi rację bytu.

- Od tego mamy wybory, by im to uprzytomnić. Politycy wygrywają i przegrywają - to ryzyko tego zawodu, z punktu widzenia wyborców - niezbyt interesujące. Ale ich gry i zabawy zmieniają też nas, widzów sceny politycznej. Z różnych przyczyn sobie nie ufamy, ale fakt, że politycy komunikują się w sposób raniący innych ludzi, sugerujący nierzetelność czy podejrzliwość, nie może pozostać bez echa. Poza tym, ludzie nie lubią być okłamywani czy obrażani. Politycy nie muszą ludzi kochać, ale muszą ich zauważać i umieć z nimi rozmawiać, niezależnie od ich poglądów.

Nieprzypadkowo w badaniach sprzed kilku miesięcy okazało się, że najlepszym wskaźnikiem poparcia dla demokracji w Polsce jest... wiara w człowieka. Podczas gdy na zachodzie Europy poparcie dla demokratycznego kapitalizmu ocenia się, biorąc pod uwagę rzetelną pracę, sumienne wypełnianych obowiązków i akceptację "cnót mniejszych" (punktualności czy odpowiedzialności), w Polsce prodemokratyczna postawa opiera się głównie na przekonaniu, że człowiek jako jednostka dużo może, jest w stanie kontrolować swoje życie, zmieniać je i świat zewnętrzny na lepsze.

Polityczna trampolina

- PiS jest raczej wsobnym typem partii, dlaczego więc dziennie zapisuje się do niej średnio 30 osób?

- Widzieliśmy już wielokrotnie, jak partiom pnącym się w górę i eksponującym siłę przybywa zwolenników. Badania prowadzone w latach 90. pokazują, że gdy jakaś partia wygrywa wybory i ma popularnych liderów, zapisują się do niej przede wszystkim ludzie motywowani chęcią zyskania sławy i zrobienia czegoś dla siebie. Do partii opozycyjnych czy z gorszymi notowaniami częściej idą ludzie motywowani tożsamościowo: "Popieram, bo myślę tak samo". Z takich też powodów głosują w wyborach na te partie, o których z góry wiadomo, że nie zdobędą mandatu - czynią jednak zadość potrzebie bycia w zgodzie z sobą, dania wyrazu przekonaniom, ale i chęci zmiany. Gdy polityka nie obiecywała łatwych sukcesów, a jeszcze wszystko - także to, co najgorsze - mogło się zdarzyć, czyli na początku polskiej transformacji, do polityki poszli ludzie, którzy uważali, że trzeba zostawić to, czym się zajmują i zająć się życiem publicznym, bez względu na cenę, jaką by przyszło za to zapłacić.

- Czy do działalności politycznej garną się jednostki bardziej czy mniej moralne?

- I moralni, i niemoralni idą do polityki, jak do każdej innej działalności - jednak motywy i czas zaangażowania politycznego odróżniają ludzi o wysokim i niskim poziomie myślenia moralnego. Tak się składa, że chęć zyskania zewnętrznych splendorów częściej dotyczy osób bez wykształcenia i osiągnięć zawodowych, które jednocześnie charakteryzuje dość niski poziom rozwoju moralnego. Może nasza polityka nie wygląda najlepiej właśnie dlatego, że w Polsce karierę polityczną robi się dość szybko i często zajmują się nią ludzie, dla których nie jest ona dopełnieniem kariery, ale jej początkiem?

Jest zresztą w psychologii wzorzec zachowania A, którego główną cechą jest potrzeba zdobywania dużo, szybko i za wszelką cenę. Takich ludzi jest w polityce zawsze nadreprezentacja - pocieszeniem jest fakt, że oni się dość szybko wypalają, bo ich temperament nie jest obliczony na obowiązujące w polityce długie dystanse. Tym bardziej że w skutecznej polityce potrzebne są umiejętności szukania złotego środka, odczekania z decyzją, uwzględniania różnych punktów widzenia, które to cechy pojawiają się z wiekiem. U naszych polityków, co pokazały badania, sprawność w negocjacjach, otwartość i skuteczność w podejmowaniu decyzji, wyższy poziom myślenia politycznego, pojawia się po przepracowaniu więcej niż jednej kadencji i ukończeniu 49. roku życia.

Jak wiele uczy działalność w instytucjach demokratycznych, widać po ewolucji, jaką przeszli np. senator Stefan Niesiołowski, a także Andrzej Lepper. Może inni z równie długim stażem potrzebują więcej czasu, a może nie chcą się zmieniać, bo polityczne awanturnictwo zaspokaja ich ważne psychologiczne potrzeby?

My i reszta świata

- W 1992 r. parlamentarzystów Porozumienia Centrum nazwano "zadomowionymi w polityce": akceptowali jej reguły, domagali się przyspieszenia zmian. Wypowiedzi zaś Jarosława Kaczyńskiego w badaniach na temat komunikowania się polityków okazały się wówczas najbardziej ideologiczne, nasycone emocjami i ostrymi ocenami. Wtedy jednak nie było to najważniejsze ugrupowanie - co się zmieniło w społeczeństwie, że rok temu wybrało "polityków z wartościami"?

- Przez ostatnich kilkanaście lat uważano, że skoro spełnione są formalne zasady demokracji, nie ma co dyskutować o wartościach czy potrzebach ludzi. Było "super": ludzie się bogacili, a instytucje demokratyczne rozkwitały. Zapomnieliśmy, że instytucje tworzą ludzie i jeżeli są oni pozbawieni zdolności demokratycznego funkcjonowania, psują tak instytucje, jak procedury. Poza tym, ludziom taka "zimna demokracja" nie wystarczała - wielu z nas myśli o niej zupełnie inaczej niż teoretycy systemu. Dla jednych demokracja to wyłącznie demokratyczne procedury i instytucje, dla innych to emanacja tożsamości narodowej. Dla jeszcze innych - odwrotność PRL-u, a tu rychło się okazało, że ci, którym wiodło się dobrze przed 1989 r., powodziło się i później, zaś najgorętszym zwolennikom zmian ani demokratyzacja, ani zmiany ekonomiczne nie służyły. Ani żeśmy się obejrzeli, jak pojawiła się wcale liczna grupa tych, którzy potrzebowali innego źródła dobrego samopoczucia niż dochód na osobę w rodzinie.

Ludzie potrzebują wspólnoty, lubią być razem i mieć poczucie, że łączy ich nie tylko chęć kupienia najnowszego modelu samochodu czy konieczność przetrwania do pierwszego - przypomnieliśmy to sobie, obserwując poruszenie wywołane śmiercią Jana Pawła II. Wcześniej politycy wszystkich opcji byli na to ślepi. Czy to coś złego, że znaleźli się tacy, którzy te potrzeby zaspokoili? Kiedyś Jacek Żakowski powiedział, że on się z Kaczyńskimi zgadza, ale tylko do przecinka - potem już niekoniecznie. Czasem mam podobne odczucia: to dobrze, że tradycja znów się liczy, że dyskutujemy o historii, ale nie chciałabym, by to było zamiast i przede wszystkim. Wszystko jest ważne: i tradycja, i nowoczesność, i robienie pieniędzy, i przywiązanie do tradycji. Jeżeli człowiek lub społeczeństwo skupia się tylko na jednym, widzi tylko jedną perspektywę, zawsze traci. Lepiej też wybierać coś, bo się tego chce, niż zamiast czegoś, a na pewno szybciej i przyjemniej jest iść do przodu, trzymając się za ręce i mając wsparcie innych, niż popychając się i kopiąc.

- Czy bycie bliźniakiem pomaga w byciu politykiem?

- Raczej ma znaczenie dla sposobu uprawiania polityki. Bliźnięta od dziecka cieszą się większą uwagą rodziców, bo też ich pielęgnacja wymaga więcej czasu i troski. Nie muszą zabiegać o akceptację innych, bo wystarczają sami sobie, podczas gdy reszta uczy się tego przez całe życie. Mają poczucie siły i wiary w siebie, wynikające z bycia z kimś tak podobnym i tak bliskim. Na te dziecięce doświadczenia nakładają się później dorosłe perypetie, ale coś z tego w bliźniaczym mikroświecie na pewno zostaje.

Widać to też po braciach Kaczyńskich: oni nie zabiegają o akceptację, przede wszystkim odmiennie myślących, a nawet jeśli chcą ich pozyskać, nie bardzo potrafią to zrobić. Tymczasem ludzie, zwłaszcza politycy, muszą umieć zdobywać zwolenników i współpracowników, bo polityka to sztuka współpracy i pozyskiwania sojuszników dla realizacji zadań. Warto też pamiętać, że bliźnięta często pozostają w opozycji do "reszty świata", czują swoją siłę; w dzieciństwie częściej niż innym dzieciom udaje się im skutecznie "ogrywać" otoczenie.

- "Ludzie zajmują się polityką, aby ukryć, kim są i czego nie wiedzą" - mówił Karl Kraus, wiedeński eseista, autor tekstów kabaretowych i dziennikarz z przełomu XIX i XX wieku. Polityk jest osobowościową mistyfikacją?

- Podobno dobry polityk potrafi grać, mówić do różnych ludzi ich językiem i nie zawsze mówi wszystko, co myśli. Do polityki idą różni ludzie, także słabi, którzy zyskując władzę, chcą się przeobrazić w supermenów. Jednak moje badania nad młodymi politykami nie pokazują, że w Polsce do polityki idą ludzie z poczuciem słabości. Nie: raczej mają poczucie siły, wielkie ambicje i wielkie ja.

Prof. KRYSTYNA SKARŻYŃSKA prowadzi badania nad wartościami, postawami i zachowaniami społecznymi, ostatnio nad związkiem akceptowanych przekonań i celów życiowych z jakością życia. Kieruje Katedrą Psychologii Społecznej w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie i Pracownią Psychologii Polityki w Instytucie Psychologii PAN. Ostatnio wydała książkę "Człowiek a polityka. Zarys psychologii politycznej" (2005).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
Prof. KRYSTYNA SKARŻYŃSKA kieruje pracami Katedry Psychologii Społecznej Uniwersytetu SWPS oraz Pracowni Psychologii Politycznej w Instytucie PAN. Zajmuje się analizą zachowań oraz postaw społecznych i politycznych, zwłaszcza w kontekście zadowolenia z życia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006