Kartezjusz

Czy możemy coś wiedzieć na pewno? Na pewno, czyli tak, że żaden cień wątpliwości nie może się w naszą wiedzę zakraść? Kartezjusz nie był pierwszym w dziejach, co się nad tą sprawą zastanawiał, ale sposób jego odpowiedzi uczynił zeń wielkiego mistrza filozofii europejskiej, sprawcę mutacji kulturalnej; jeszcze za jego życia, a tym bardziej potem, od połowy XVII wieku, każdy umysł filozofujący musiał siebie określać przez umiejscowienie - potakujące czy krytyczne, czasem agresywnie krytyczne - w stosunku do Kartezjusza.

09.01.2005

Czyta się kilka minut

Po prostu nie można go było wyminąć, podobnie jak w XIX wieku nie można było wyminąć Kanta. Uchodzi on za tego, który, jak z późniejszej perspektywy się zdaje, wprawił w ruch proces, co dojrzał jako Oświecenie, chociaż od klasycznego Oświecenia francuskiego różni go tak wiele, że pierwsze wejrzenie prawie żadnego pokrewieństwa nie ukazuje.

Po co nam jednak ta pewność? Z pierwszego drukowanego tekstu Kartezjusza można by sądzić, że wiedza pewna jest potrzebna dla celów praktycznych; ma sprawić, byśmy posiedli władzę nad naturą, dzięki czemu nasze umiejętności medyczne i techniczne będą rosnąć; w tym celu zaś trzeba nam naśladować te nauki, które już największą pewność zdobyły, mianowicie matematykę. Rychło jednak widzimy, że chodzi mu głównie o to, co nazywa pewnością metafizyczną, o taką wiedzę, która pozwoli nam bez ryzyka błędu ogarnąć rzeczywistość całą, Boga i wszechświat, materię i ducha. Trzeba wykryć absolutny początek wiedzy, odporny na krytykę.

A że mylimy się nieraz, należy zbadać przyczyny błędów. W sławnym a zatrważającym wywodzie zauważa Kartezjusz, że skoro w marzeniach sennych to, co widzimy i słyszymy, zdaje się nam rzeczywiste, to do pomyślenia jest, że to, co na jawie postrzegamy, jest także rodzajem snu, obrazem bez rzeczywistości. Być może jakiś demon złowrogi łudzi nas i podsuwa zmysłom naszym, dla celów sobie wiadomych, fantazmaty, które my za rzeczywistość bierzemy, a które są podobne do sennych urojeń. Czy jest sposób, by się wyrwać z oszustw tego możliwego zwodziciela? Jest. Zwodziciel co do jednego oszukać mnie nie może, mianowicie co do samego tego faktu, że ja tego czy owego doświadczam, coś postrzegam, coś myślę. Jestem przeto. I najpotężniejszy demon nie może mnie w tej sprawie zwodzić.

Ta oto formuła “myślę, więc jestem" stała się jednym z fundamentalnych znaków nowożytnej filozofii. To “więc" jednak później przepadło, bo Kartezjusz nie chciał, by ten zwrot rozumiano jako wnioskowanie, jako sylogizm z usuniętą przesłanką większą; chodziło nie o wnioskowanie, ale o jeden nieodparty akt intuicji: “myślę, jestem". Trzeba zauważyć, że słowo “myślę" w tym kontekście odnosi się do wszystkich aktów duchowych, do wszelkiego doświadczenia, do czynności woli i do myślenia w ścisłym sensie.

I cóż dalej począć z tym odkryciem? Bardzo wiele, zdaniem Kartezjusza, można z niego wywieść. Gdy rozważam swoje akty duchowe, zauważam natychmiast, że do mojej istoty nie należy nic oprócz samej tej aktywności duchowej, że w szczególności nie należy do niej moje cielesne przybranie. Stąd wnioskujemy, że dusza nasza, rzecz myśląca, nie zależy w swoim bycie od ciała, że więc może bez ciała istnieć. Tak to okazujemy niematerialność, a po dalszych wywodach - nieśmiertelność duszy, w zgodzie z chrześcijańską wiarą.

Lecz nie dość na tym. Zastanawiając się nad naturą samego siebie, a więc świadomości swojej, duszy swojej, znajduję w niej ideę istoty najdoskonalszej, czyli Boga. Nie mogłem był sam z siebie tej idei wytworzyć, bo sam przecież doskonały nie jestem (sam akt wątpienia tego dowodzi, jeśli dowody są potrzebne). Wnoszę stąd, że owa idea nie jest moim urojeniem, ale została w umyśle moim zaszczepiona przez sam ów byt najdoskonalszy, przez Boga. Bóg więc istnieje. (Inny dowód jest pokrewny ontologicznemu dowodowi Anzelma: istnienie jest formą doskonałości, stąd też byt najdoskonalszy musi istnieć z definicji).

Stąd, że Bóg istnieje, wynikają wnioski, które tworzą fundament naszego zaufania do wiedzy, do naturalnego poznania. Złowrogi demon nie może mnie oszukiwać przynajmniej co do faktu moich świadomych przeżyć, co do faktu mojej egzystencji. Ale Bóg w ogólności nie może być oszustem, skoro jest bytem absolutnie doskonałym, nie godzi się bowiem doskonałość z oszukiwaniem. Możemy przeto, wiedząc już o Jego istnieniu, zdać się bezpiecznie na żywiołowe nasze przekonanie, że świat, w którym żyjemy, nie jest złudą senną, ale jest prawdziwie, i że to wszystko, co pojmujemy w sposób jasny i wyraźny, nasze przekonania, w których oczywistość postrzegamy, są rzeczywiście prawdziwe. Przywracamy więc godność naszemu poznaniu, naszej wiedzy, pokonujemy zwątpienie, wiemy czego się trzymać mamy, a w co wolno wątpić.

Ale, powiadali krytycy, przecież mylimy się często, pozwala więc Bóg na to, byśmy w błędach żyli, nie chroni nas, nie karmi pewnością absolutną. Tak, mówi Kartezjusz, mylimy się często, ale nie za sprawą Boga, lecz nas samych. Jest mnóstwo rzeczy, co do których nie ma pewności i dopóki jej nie ma, powinniśmy nasz sąd zawiesić. Jeśli jednak aktem woli dajemy wiarę czemuś, czemu rozum nasz nie pozwala dać wiary, stajemy się, w wyniku tych aktów woli, ofiarami błędu. Że zaś możemy tak czynić, pochodzi to stąd, iż Bóg obdarzył nas wolną wolą: jest to dar nadzwyczajny, cudowny, nadprzyrodzony, ale możemy go również w niedobrym celu użyć, a więc właśnie bez dobrej racji przyświadczając coś, co w świetle rozumu oczywiste nie jest.

Tak to odnalazł Kartezjusz absolutny, nieodparty punkt wyjścia dla wiedzy ludzkiej, całkiem niezależny, jak sądził, od tradycji dawnej filozofii. Filozofię tę, zwłaszcza scholastykę i dziedzictwo arystotelizmu, lekceważył. Inaczej niż Tomasz z Akwinu, sądził Kartezjusz, że nie możemy o Bogu posiąść wiedzy z wiedzy o naturze, nie ma drogi od doświadczenia zmysłowego do Boga, Boga odnajdujemy w idei, którą nasz umysł w sobie nosi.

Nie wszystkich, oczywiście, jego argumenty zadowalały. Zarówno myśliciele katoliccy, jak racjonaliści różnych odmian wytykali mu błędy w rozumowaniach. Nie można, mówili, odwoływać się do poczucia oczywistości, by udowodnić istnienie Boga, a potem Boga brać za gwaranta tegoż kryterium oczywistości, bo w błędne koło się wikłamy. A stąd, że nie zauważam, by coś jeszcze oprócz myślenia samego należało koniecznie do moich świadomych aktów, nie wynika, że owe akty nie mogą być zależne od ciała. A jeśli Bóg jest dobry, to nie ma w tym gwarancji, że nie może nas w błąd wprowadzać, bo może tak czynić dla naszego dobra, podobnie jak dorośli nie wszystko zdradzają dzieciom, właśnie mając ich pożytek na uwadze. I czy wiemy na pewno, co oznacza słowo “jestem" czy “istnieję"?

Kartezjusz odrzucał te krytyki. Był niewzruszenie przekonany, że odnalazł niezawodny drogowskaz, więcej, niezawodną podstawę, na której cały gmach wiedzy od nowa można zbudować, na rozumie naszym polegając. Historia mało go obchodziła, czy to dzieje myśli ludzkiej, pełne głupstw i przesądów, czy nawet historia przyrody, którą w razie potrzeby wolno nam sobie odtworzyć w myśli, aby świat obecny lepiej zrozumieć, ale nie troszcząc się o to, czy to odtworzenie jest prawdziwe.

Świat jest, oczywiście, rządzony niezłomnymi prawami, jakie Bóg wolą swoją ustanowił. To były Jego dekrety, one mogły być inne, nie ma w prawach natury żadnej konieczności wewnętrznej. Co więcej, nawet prawdy matematyki powstały z rozkazu Boga, który mógł był całkiem inną matematykę wyprodukować, chociaż naszemu umysłowi to, co rozkazał, wydaje się konieczne.

Nie jest dziwne, że budowla kartezjańska, w której krytycy tyle luk znajdowali, dała impuls dla powstania różnych, czasem sprzecznych wzajem, a dla kultury umysłowej ważnych doktryn. Były próby przyswojenia Kartezjusza tradycji chrześcijańskiej, ale wolno twierdzić, że się nie powiodły. Filozofia katolicka na ogół wykazywała, że Kartezjusz winien jest podstawowego zbłąkania, w jakie popadło myślenie nowożytne.

Kartezjusz w rzeczy samej podpowiadał, że to, z czym mamy bezpośrednio do czynienia w naszej wiedzy, są to nasze własne treści umysłowe, nasze doznania. I chociaż następnie dowiódł, jak mniemał, że tym doznaniom odpowiadają prawdziwie rzeczy, to jednak musiał się uciec w tym celu do prawdomówności boskiej, a postawił problem tak zwanego mostu, przejścia od wrażeń do świata. Wyprodukował więc, chcąc czy nie chcąc, podejrzenie, że świat jest naszym - moim - wyobrażeniem, czyli otworzył drogę filozofii idealistycznej, szczególnie przez katolickich filozofów tępionej.

Co więcej, uważał Kartezjusz, że świat jest nieodparcie rządzony prawami mechaniki, wydawał się tedy zaprzeczać boskiej interwencji w jego losy, a przecież tradycyjna mentalność zakładała, że we wszystkim, co się dzieje, możemy boskie intencje wykryć: kary, upomnienia, ostrzeżenia, nagrody. Nie powiedział nigdy, że cudów nie ma, ale kto w kartezjański świat wierzył, nie mógł naprawdę wierzyć w cuda. Świat jest wspaniałą maszyną, nie zaś ciągiem nieustających, od siebie wzajem niezależnych objawień. Maszyną jest też ciało ludzkie, wedle tych samych praw mechaniki działające. Chociaż więc wydawać się mogło, że Kartezjusz więcej niż inni boskiej władzy przypisuje, że śladem niektórych nominalistów uzależnia wszystko, razem z prawami matematyki, od Jego dekretów, to jednak, gdy świat badamy, możemy o Bogu wcale nie pamiętać, a gdy ciało ludzkie badamy, możemy zapomnieć o duszy nieśmiertelnej.

Tak więc obwiniano go zarówno o idealizm, jak o materializm bezbożny, a także o pychę rozumu, co by chciał o wszystkim samodzielnie wyrokować. Odrzucał tedy, mówiono, zarówno opatrzność, jak orzeczenia wiary, a okazjonalne zapewnienia, że jest chrześcijaninem wiernym i Kościołowi posłusznym, zbywano jako z ostrożności czynione.

Oto niektóre z przejmujących zagadek, jakie nam każde niemal zdanie Kartezjuszowe podsuwa.

Przypuśćmy, że złośliwy demon rzeczywiście nas zwodzi i że wszystko, co w świecie znamy, jest urojeniem, a świata wcale nie ma albo jest całkiem inny. Czy czyni to jakąkolwiek różnicę przy założeniu, że nasze postrzeganie jest, jakie zawsze było? Co więcej, gdyby założyć - to nie jest pytanie Kartezjusza, ale może być pomocne w rozumieniu jego myśli - że świat został stworzony przed minutą, razem z naszym zasobem pamięciowym i wszystkimi mniemanymi śladami przeszłości, czy czyni to jakąś różnicę w naszym myśleniu i życiu? Dlaczego przypuszczenie takie miałoby wydawać się nam niepokojące?

Drugie pytanie: czy wolno powiedzieć, że moje istnienie jest tym samym, co moja świadomość tego istnienia?

Trzecie pytanie: jeśli rzeczywiście prawdy matematyki są w sposób dowolny dekretowane przez Boga, jaki jest sens powiedzenia, że są one prawdziwe?

---ramka 343855|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2005