Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wyrok skazujący Dorotę Rabczewską za obrazę uczuć religijnych przywołał znaną od dawna dyskusję na temat granic wolności słowa. I uświadomił dobitnie, jak bardzo delikatna jest granica pomiędzy tym konstytucyjnym prawem a naruszeniem sacrum osób wierzących. Dlaczego bowiem polski sąd uniewinnił Nergala, a skazał Dodę? W czym „lepsze” jest darcie Biblii i określanie jej mianem „księgi kłamstw” od publicznego wyznania, że autorzy Pisma Świętego to ludzie „napruci winem i palący jakieś zioła”?
Sędzia uniewinniający Adama Darskiego uznał, że jego czyn dokonany podczas koncertu był swoistą formą sztuki zgodną z metalową poetyką grupy Behemoth i skierowaną do określonej, hermetycznej publiczności. Czyli że fani zespołu, którzy przyszli na koncert, wiedzieli, czego można się po Behemocie spodziewać, a Nergal nie darł Biblii z zamiarem obrażania kogokolwiek, tylko dla drastycznego zilustrowania wyśpiewywanych treści. Interpretacja faktycznie sensowna, choć pytanie o to, czy taki sposób manifestacji nie jest jednak obrazą uczuć religijnych, pozostaje otwarte. Jeśli nawet sąd uznał, że nie, to wybryk Nergala z pewnością był blisko tej granicy. I sam Darski chyba to zrozumiał, bo choć został uniewinniony przez sąd pierwszej instancji, to swego wyczynu już nie powtórzył.
Zupełnie inaczej sąd zinterpretował słowa Dody. Piosenkarka wypowiedziała je w wywiadzie prasowym, więc nie można ich uznać za wyraz artystyczny. Sędzia uzasadniająca wyrok pierwszej instancji powiedziała, że Dorota Rabczewska jako osoba wykształcona dobrze wiedziała, co mówi, i że celowo nadała swojej wypowiedzi obraźliwą treść. Dodała też, że nie można tu powoływać się na wolność słowa, ponieważ fragment wywiadu wykroczył poza krytykę i stał się narzędziem obrazy innych. Ponadto naruszyła uczucia religijne w sposób obiektywny, bo tak to jest odbierane w kręgu kulturowym, z którego się wywodzi.
Doda miała więc prawo do publicznego wyrażenia swojej opinii o Biblii i jej autorach, a jej wolność słowa wyrażałaby się w wyznaniu, że po prostu nie wierzy w prawdziwość zawartych w niej treści. Jednak użycie owych mocnych słów uderzyło nie w samą treść Pisma Świętego, ale w to, a raczej w Tego, który za tą treścią stoi, i rykoszetem trafiło w niektórych wierzących. Katolicy wierzą bowiem, o czym piosenkarka zapewne wie, że Biblia jest księgą natchnioną, a spisali ją nie faceci napruci winem i palący zioła, ale „kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie” (2 P 1, 21).
Z religijnego punktu widzenia Doda nie mogła naturalnie wyrządzić szkody samemu Bogu. Uszczerbku doznały uczucia tych, którzy w Boga wierzą, którzy słuchają słów Pisma Świętego w kościołach i którzy je regularnie czytają w domach, uznając Biblię za księgę świętą. Wywiad prasowy jest z założenia skierowany do opinii publicznej, nic więc dziwnego, że znalazły się dwie osoby (Ryszard Nowak i Stanisław Kogut), które uznały wypowiedź Doroty Rabczewskiej za obrażającą ich uczucia religijne i złożyły stosowne doniesienie.
Granica pomiędzy prawem do wolności słowa a prawem do ochrony uczuć religijnych jest, owszem, płynna. Pomogłaby tu nieco większa doza szacunku dla sacrum z jednej strony oraz odrobinę więcej tolerancji dla kontrowersyjnych wypowiedzi z drugiej. Obydwa prawa są tak samo ważne, więc nie można dowolnie rozszerzać interpretacji jednego, by umniejszać drugie. Działa to w obu kierunkach.
KONRAD SAWICKI (ur. 1974) jest teologiem, członkiem Zespołu Laboratorium „Więzi” oraz publicystą miesięcznika „Więź” i portalu Deon.pl.