Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Uważa ją bowiem za bardzo ważną i nie wystarcza mu, że informacji i obrazków było multum. Ja sama nie mogę śledzić wszystkich relacji, ale o manifestacji w obronie Tybetu przed siedzibą ONZ w Nowym Jorku (24 lutego br.) potrafiłam znaleźć tylko kilka słów w jednym z dzienników radiowych. A chciałabym wiedzieć więcej.
W Warszawie miał miejsce kolejny rozdział coraz głośniejszej kampanii na rzecz telewizji toruńskiej. Wciąż uparcie prezentuje się ją jako jedyny głos medialny katolickiej większości w Polsce, co oczywiście ze stanem faktycznym nie ma nic wspólnego. Dawno również wyjaśniono, że przegrana w pierwszym konkursie na miejsce na platformie cyfrowej wcale nie grozi toruńskiej stacji zniknięciem. Ale protest przybiera na sile.
Manifestacja w Nowym Jorku upominała się nie o telewizję, lecz o żywych ludzi ginących za swoją wiarę i tożsamość. Ludzi osamotnionych, bezbronnych.
W Warszawie protest, jak wszystkie ostatnio polskie manifestacje, był nie tylko głośny, ale i agresywny. Pełen symboli religijnych, ale także skandowania obraźliwych haseł, poniżających najwyższe władze państwa, a nawet państwo jako takie. W Nowym Jorku ludzie modlili się bez ruchu i głosu, tylko transparenty przypominały o zbrodniach i łamaniu praw. Nie byłam w stanie dowiedzieć się nic więcej ani o tym, kto protest zauważył, ani o jego uczestnikach.
Tybet to nie jest temat dnia, to nie jest sensacja medialna, to margines, który wydaje się coraz węższy, chociaż giną tam ludzie za swoje najświętsze przekonania. Pozostaje pytanie, dlaczego w obronie spraw tak ważnych tamci protestujący potrafią nie sięgać po broń godzącą w kogokolwiek, po środki bogate, które na pewnym etapie tak łatwo zamieniają się w przemoc...
Niedawno w „Arce Noego” („GW” z 19 lutego) o. Maciej Zięba zastanawiał się: „czy jesteśmy Kościołem Jana Pawła II?”. Gdy teraz myślę o tych dwóch manifestacjach: naszej, warszawskiej, i nowojorskiej w sprawie tak dalekiego od chrześcijańskich krajów Tybetu, to pytanie staje się jeszcze bardziej palące.