Idzie Mróz

Ukształtował wizualnie całą epokę. Kilka pokoleń oglądało książki Lema, Mrożka czy Szaniawskiego jego oczami. Był współtwórcą fenomenu dawnego "Przekroju". Za czym tęsknimy, oglądając dziś jego prace?

27.04.2010

Czyta się kilka minut

Daniel Mróz, ilustracja do "Cyberiady" Stanisława Lema, 1972, tusz/papier /
Daniel Mróz, ilustracja do "Cyberiady" Stanisława Lema, 1972, tusz/papier /

Fakt, że na monograficznej wystawie twórczości Daniela Mroza w Galerii Starmach pojawiają się 50-, 60-, a nawet 40-latkowie, nie dziwi w najmniejszym stopniu. Wszyscy oni są przecież przedstawicielami epoki przedkomputerowej, z nostalgią wspominającymi czasy, kiedy plakat albo układ graficzny kolejnego numeru gazety układało się za pomocą ołówka, pędzla i... matematyki ("na sucho" trzeba było np. tak przemnożyć liczbę liter w tekście i rozmiar wybranej czcionki, by całość wraz z ilustracją zmieściła się na kolumnie).

O wiele bardziej zdumiewają przedstawiciele pokolenia internetu, licznie odwiedzający galerię kojarzącą się nie tyle z najnowszym eksperymentem, ile z klasyką nowoczesności. Ciekawe, czy w grupie zwiedzających znalazł się anonimowy, ale niewątpliwie bardzo młody autor postu na jednym z forów internetowych. Opowiadał o swoim ostatnim - fascynującym - zakupie: książka, co prawda stara i zużyta, zachwyciła chłopaka fenomenalnymi ilustracjami autorstwa Daniela Mroza. A tytuł książki, pisarz, epoka literacka? Zaraz, zaraz: Jules Verne?

Między grozą a groteską

Co stanowi o tym, że twórczość Daniela Mroza - fantazyjna, nadrealistyczna, a jednocześnie nieco archaiczna, choćby tylko warsztatowo - zachowuje atrakcyjność albo nawet jest na nowo odkrywana? Czy chodzi o swoistą rzeczowość tej sztuki, o logikę wyobraźni, rządzącej się odrębnymi, ale bardzo restrykcyjnymi prawami? Bo to nieprawda, że surrealizm zniesie wszystko; czasami jego wytwory bywają wręcz nieznośne w swoim braku spójności i wszystkoizmie (przypadłość ta dotykała nawet Salvadora Dali).

Tymczasem, kiedy oglądamy np. Mrozowe ilustracje do "Zwierzydełek" Stillera (1977), tygrys z głową ropuchy albo wielbłąd skrzyżowany ze słoniem - wyrysowane dokładnie jak w atlasie przyrodniczym - wydają się oczywistością. Rysunki przekonują do tego stopnia, że chciałoby się jak najszybciej ruszyć na safari albo poszukać tych istot w ZOO. Umiejętność budowania złudzenia, że nadrealne jest nie tylko rzeczywiste, ale oczywiste, to chyba największa siła krakowskiego ilustratora.

Jednocześnie jego sztuka "rozgrywa się między grozą a groteską, między zdumiewającą fantazją a niezwykle drobiazgowym realizmem, między »anegdotą« a ascezą", jak pisał przed laty Jerzy Kwiatkowski. Czyżby ten ciąg paradoksów znów stawał się nam potrzebny?

A może o zainteresowaniu twórczością Mroza decyduje fakt, że każdy z nas tęskni trochę za rzemiosłem - za stołem w kuchni, maszyną do pisania albo piórkiem Redis zamiast klawiatury komputera? Paradoksalnie za rzemiosłem tęsknił również artysta, który warsztat opanował w stopniu wirtuozowskim. Oglądamy go w impresyjnym filmie pt. "Idzie Mróz", zrealizowanym przez Piotra Andrejewa w 1973 r.: siedzi w ciemnym, tajemniczym pomieszczeniu, wśród piórek i ołówków - trochę średniowieczny mistrz cechowy, trochę alchemik. Mówi cicho, jakby niechętnie. Zachwycają go XIX-wieczne drzeworyty, pełne ludzkich i architektonicznych dziwolągów. Jak to się dzieje, że dziś nie potrafimy osiągnąć ich mistrzostwa? Kiedyś zapytał o to drukarza. "Panie, dzisiaj jest przemysł, a wtedy było rękodzieło" - usłyszał w odpowiedzi. "Co to oznacza, ja nie wiem" - kończy Mróz.

Dzieciństwo w "Ikacu"

Nic dziwnego, że zapytał właśnie drukarza: wszak całymi latami regularnie towarzyszył mu w pracy, jak niewielu innych rozumiał więc kunszt tego rzemiosła. Co zadecydowało, że został etatowym grafikiem krakowskiego "Przekroju", z którym związał się na blisko 30 lat (pracował tam w latach 1951-78)? Przypadek czy predestynacja?

To prawda, wyrastał w dziennikarskiej atmosferze przedwojennego Krakowa. Jego ojciec, Stanisław Mróz, był redaktorem "Ilustrowanego Kuriera Codziennego", największego wówczas koncernu prasowego w Polsce (z astronomiczną pensją 1500 zł). Do redakcji, która mieściła się przy ul. Basztowej, zabierał często obydwu synów - choćby dlatego, że pracował w niedzielę, przygotowując kolejne wydanie magazynu "Na Szerokim Świecie". Gdy ojciec redagował numer, dzieci mogły przeglądać znakomicie ilustrowane encyklopedie Brockhausa i Meyersa albo zagraniczne czasopisma. I tak w miesięczniku "UHU", który ukazywał się w Niemczech przed dojściem do władzy Hitlera, mały Daniel po raz pierwszy zobaczył kolaże Maksa Ernsta.

Ze światem artystów zetknął się również w inny sposób. Zdarzało mu się zaglądać wraz z ojcem na ulicę Dietla, w odwiedziny do ortodoksyjnej Żydówki, matki Mojżesza Kislinga, który od 1912 r. mieszkał już w Paryżu. W jednym z wywiadów wspominał: "Ojciec z nim korespondował. Kisling świetnie i pięknie (graficznie) pisał i mówił po polsku. (...) Dzięki tej znajomości znalazły się u nas jego trzy gwasze, w tym portret ojca z dedykacją".

Małych Mrozów zajmowały też samochody (ta pasja pozostała rysownikowi do końca życia). Chłopcy całymi godzinami wystawali przed garażem bankiera Wilhelma Rippera, czekając, aż wyjedzie swoim automobilem. W ich oczach samochód - staroświecki i bardzo kolorowy - przydawał też prestiżu innemu sąsiadowi, Wojciechowi Kossakowi (po latach rysownik mówił z pewnym przekąsem: "Była to jedyna rzecz, która mnie fascynowała u pana Wojciecha").

Na tym jednak kończy się idylla. Najpierw pojawiły się problemy w szkole. Młodszy syn Stanisława Mroza nie znosił rygoru, w dodatku od ślęczenia nad podręcznikami wolał sport i lekturę prywatną (przy czym, co zdumiewające, nad Karola Maya przedkładał Zolę czy Maupassanta). W rezultacie wyrzucono go z VII klasy słynnego Gimnazjum św. Anny - "za bezczelność i nieuctwo"; chłopcu nie udało się również ukończyć nauki w Szkole Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego przy al. Mickiewicza. Maturę zdał eksternistycznie.

Wszystko to straciło znaczenie, gdy wybuchła wojna. Stanisław Mróz bardzo szybko został aresztowany przez gestapo - zginął w Au­schwitz w 1941 r. Matka umarła jeszcze wcześniej - w Wigilię 1940 r. Czy to właśnie w tym momencie w Danielu Mrozie ukształtowała się surowość, z jaką będzie oceniał świat, skłonność do jego czarno-białego opisu, wyrażanego ostrym, a nawet brutalnym językiem? Łucja Mróz-Raynoch, córka artysty (również zawodowy plastyk), pamięta, że Boże Narodzenie co roku stanowiło dla niego trudne wyzwanie.

Na pewno okupacja nauczyła go szacunku dla pracy, także tej najprostszej, fizycznej. Zarabiał wtedy na życie jako tragarz w hurtowni spożywczej prowadzonej przez pewnego Austriaka (do końca życia wspominał go jako człowieka, który starał się chronić swoich pracowników). Łucja Mróz mówi, że ojciec nigdy nie czuł się "męczennikiem" pracy - jeśli trzeba było coś zrobić, po prostu się to robiło. Bez histerii i heroizmu. Nawet jeśli ceną była nieprzespana noc.

Jak Picasso i Klee

Gdy wojna minęła, Mróz rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych. Na wydziale scenografii wykładał wówczas Marian Eile - i to on osobiście ściągnął go do "Przekroju" (mało kto pamięta, że twórca słynnego tygodnika był przed wojną scenografem we lwowskim Teatrze Miniatura). Poprosił studenta o wykonanie portretu Tołstoja, a ten - ze zdumieniem - zobaczył swoją pracę w druku. Wkrótce potem był już na etacie. Redaktor naczelny mawiał: "Panie Danielu, my jesteśmy jak Picasso i Klee. Ja jestem Picasso, a pan - Klee". I rzeczywiście: jak nie można sobie wyobrazić dawnego "Przekroju" bez rozlicznych rubryk redagowanych przez Eilego (choćby "Myśli ludzi wielkich, średnich i psa Fafika"), tak pismo byłoby też zupełnie inne bez rysunków, nawet tych najdrobniejszych, które przygotowywał Daniel Mróz.

Doskonale obrazuje to pewna anegdota: redakcję odwiedził kiedyś, już po Październiku ’56, młody Rosjanin z brodą (co podobno było wówczas rzadkością wśród obywateli ZSRR), który przedstawił się jako członek grupy "mrozistów". Okazało się, że kilku moskiewskich plastyków, zafascynowanych krakowskim rysownikiem, opanowało redakcję pewnego miesięcznika popularnonaukowego, przemycając doń (ku zgrozie decydentów) surrealistyczne ilustracje a la Mróz. W tym samym czasie języka polskiego uczył się Josif Brodski. By czytać "Przekrój", jak później wspominał...

W Galerii Starmach oglądamy projekty okładek tego tygodnika, a nawet pojedynczych rubryk sprzed kilkudziesięciu lat. Na ile sposobów można opracować graficznie zwykłą rubrykę "Do i od redakcji"? Raz pocztę roznosi ptak-łyżwiarz, kiedy indziej samolot-

-pszczoła albo ślimak z nogami szybkobiegacza. Feeria pomysłów! A jednocześnie w całej tej różnorodności - mimo nieogarnionej liczby czcionek wybieranych przez artystę, mimo wielości motywów, czasem nawet swoistego horror vacui - wszystkie projekty zachowują spójność i czytelność, której pozazdrościć mogłoby wiele nowoczesnych gazet. I coś jeszcze: indywidualny, autorski, autonomiczny charakter każdej pracy podkreśla tożsamość pisma. W tym przypadku rysownik nie dopełniał, ale współtworzył jego treść.

Ta ostatnia cecha wyznacza też wyjątkową pozycję Daniela Mroza wśród ilustratorów książek. Siłą rzeczy przywiązanie do groteski zbliżało go do Sławomira Mrożka. Surrealizm - do literatury science-fiction (którą on sam z właściwym sobie językowym rozmachem nazywał "pierdołami międzyplanetarnymi"). Wystarczy przypomnieć choćby tylko tłumy kanciastych, śmiesznych i strasznych stworów, którymi w 1972 r. wypełnił karty "Cyberiady" Stanisława Lema. Czy są wyłącznie ilustracją, bezwolnie podporządkowaną tekstowi? W pewnym sensie współpraca z Danielem Mrozem oznaczała dla pisarza zgodę na partnerstwo - a to zawsze wyzwanie, ale i ryzyko. Sam Lem twierdził, że rysownik "ma dar obracania, samym dotknięciem węgla czy ołówka każdego tematu w przynależny do jego, Mrozowego świata". I postulował wielką, albumową - i samodzielną! - edycję jego prac.

Koty i obyczaje

We wspomnianym wcześniej filmie Piotra Andrejewa bardzo ważna jest sekwencja, w której towarzyszymy wysokiemu, przystojnemu mężczyźnie w drodze przez zimowe miasto. Rozpoznajemy kopiec Kościuszki, Pałac Sztuki, poszczególne podwórka i kamienice. W jednej z nich za chwilę tajemnicza postać zniknie, by wielkim kluczem otworzyć drzwi do pracowni. Jakbyśmy we śnie przenieśli się nagle do XIX wieku.

Taki obraz Daniela Mroza najmocniej chyba trwa w mitologii Krakowa. Bo był postacią mocno wpisaną w to miasto (nie znosił jeździć do Warszawy, a i Kraków oznaczał dla niego niemal wyłącznie Stare Miasto z jego zakurzonymi zakamarkami). Córka opowiada, że droga z ul. Reformackiej, gdzie mieściła się redakcja "Przekroju", do domu, na ul. Mikołajską, zajmowała mu nierzadko kilka godzin (choć wystarczyłoby dziesięć minut). Człowiek, który patrzył na świat ze smutkiem i poczuciem bezradności, który często reagował gwałtownie (wszyscy pamiętają jego fantazyjną, uliczną "łacinę") i uchodził za szorstkiego, który nie znosił wernisaży, a na zebraniach Grupy Krakowskiej siadał z tyłu i rysował koty - lubił rozmawiać z ludźmi. A były to jeszcze czasy, kiedy przechodząc przez Rynek zawsze można było spotkać kogoś znajomego (lub nieznajomego). I zaprosić go do domu na herbatę ("bo to przecież tylko kilka kroków"). Czy to paradoks? Alina, żona i współpracowniczka od czasu studiów, wiedziała, że "pozorna szorstkość i ostrość wypowiedzi to - »zasłona dymna«". Że jej mąż "ma chore, ale dobre serce".

Zresztą o powrocie męża do domu zawiadamiał zawsze kot. Podobno bezbłędnie wyczuwał moment, kiedy Daniel Mróz wychodził z redakcji. Zasiadał przy drzwiach i czekał. A że trwało to czasem bardzo, bardzo długo? Trudno: cała rodzina wiedziała doskonale, że koty nie tylko uczą cierpliwości, ale i łagodzą obyczaje.

"DANIEL MRÓZ"; Kraków, Galeria Starmach; wystawa, której towarzyszy katalog, czynna jest do końca kwietnia; kurator: Andrzej Szczepaniak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2010