Historia jednej pułapki

Książka Pollacka odsłania zapomnianą kartę w historii współczesnego okrucieństwa. Wielka fala emigracji z Galicji to straszliwy proceder, w którym pojedynczy człowiek był tylko cyfrą w rachunku ekonomicznym.

13.03.2012

Czyta się kilka minut

 / fot. archiwum Martina Pollacka / Czarne
/ fot. archiwum Martina Pollacka / Czarne

Wydawnictwo Czarne zostało wyróżnione przyznaną po raz pierwszy w tym roku nagrodą Ambasadora Nowej Europy. Nagrodę tę powołało do życia Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego we Wrocławiu (wydawca dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia” i kwartalnika „New Eastern Europe”) oraz Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku. Honoruje ona wydawców publikujących książki o tematyce wschodniej, dotyczące Europy Środkowej i Wschodniej oraz Azji Centralnej, przyznawana zaś będzie naprzemiennie we Wrocławiu i Gdańsku. W tym roku do konkursu zgłoszono 28 książek, spośród których zwycięzcę wyłoniło jury w składzie: Jolanta Darczewska (przewodnicząca jury, wicedyrektorka Ośrodka Studiów Wschodnich), Basil Kerski (szef Europejskiego Centrum Solidarności), Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki oraz Grzegorz Nurek.
Czarne nagrodzono w pierwszym rzędzie za książkę Martina Pollacka „Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”, poświęconą masowej emigracji zarobkowej z Galicji do Stanów Zjednoczonych w XIX i XX w. O książce Pollacka pisze obok Wojciech Bonowicz, zaś jury wskazało m.in., iż przynosi ona „uniwersalny przekaz na temat migracji zarobkowej i handlu »żywym towarem«”, który „sprzyja refleksji na temat współczesnej migracji do Europy, nadając książce wymiar aktualności”. Powodem przyznania nagrody Czarnemu była jednak także inna nominowana książka, „Dwanaścioro niepokornych. Portrety nowych rosyjskich dysydentów” Walerija Paniuszkina, oraz „konsekwentne wieloletnie wysiłki wydawcy przybliżającego polskiemu czytelnikowi w sposób ciekawy, aktualny, nowatorski tematykę wschodnią”.
Drugą nagrodę otrzymało Wydawnictwo Carta Blanca za zbiór reportaży „Czarnobyl Baby” niemieckiej dziennikarki Merle Hilbk, opisującej współczesne życie w rejonie Czarnobyla, trzecią Wydawnictwo WAM za książkę „Ludzie honoru” Alexandry Lapierre o synu XIX-wiecznego kaukaskiego imama, będącego zakładnikiem na dworze cara Mikołaja I.
Wydawnictwu Czarne i jego Szefowej, Monice Sznajderman, oraz wszystkim wyróżnionym – serdecznie gratulujemy!
REDAKCJA


Jesienią 1890 r. pisarz Adolf Dygasiński wyrusza do Brazylii. Chce opisać odyseję emigrantów, którzy tłumnie opuszczają dawne ziemie Rzeczypospolitej w poszukiwaniu lepszego życia. Zmamieni obietnicami naganiaczy, okradani niemal na każdym etapie podróży, na końcu lądują w piekle: mówiono im, że będą gospodarzami na wielkich farmach, a tymczasem traktowani są gorzej niż niewolnicy. Stłoczeni w prymitywnych chatach, pracują na plantacjach kawy, karczują dżunglę lub osuszają bagna. Umierają szybko – z rozpaczy, tęsknoty i chorób, głównie żółtej febry. Na ich miejsce olbrzymie parowce przywożą kolejnych nieświadomych niczego marzycieli. Dygasiński zewsząd słyszy błagania: niech nas pan stąd zabierze albo przynajmniej niech pan ostrzeże tych, którzy zostali.

Na przełomie XIX i XX wieku, w ciągu zaledwie dwudziestu pięciu lat, opuściło Galicję blisko 900 tysięcy ludzi. Tylko nieliczni spośród nich wrócili do rodzinnych wsi i miasteczek, by za zarobione pieniądze kupić ziemię lub zbudować dom. Większość została za oceanem – w Stanach Zjednoczonych i Ameryce Południowej. Niektórym się powiodło: znaleźli dobrą pracę, założyli rodziny, dziś ich wnuki i prawnuki mogłyby z dumą opowiadać o ich uporze i wytrwałości (gdyby nie to, że często nie mają pojęcia, przez co przeszli ich dziadkowie). Dla innych pobyt w krajach-rajach oznaczał przedłużenie nędzy, której zaznali na rodzinnej ziemi. Harując całe życie, nie osiągnęli nawet jakiej takiej stabilizacji: popadli w długi, stracili zdrowie, umierali z poczuciem przegranej.

Wielu przepadło bez śladu. Nie dotrwali do końca podróży, zmarli lub zginęli wkrótce po przybyciu do nowego świata, który okazał się mniej gościnny, niż im obiecywano. Żydzi, Rusini, Polacy, Słowacy – uciekali przed biedą lub prześladowaniami, wierząc, że czeka na nich „cesarz Ameryki”, który pragnie, by galicyjscy chłopi zaznali wreszcie spokoju i dostatku.

***

Zadziwiające, że tej wielkiej fali uciekinierów nie poświęcono dotąd zbyt wielu publikacji, zwłaszcza takich, które przeznaczone byłyby dla szerokiego czytelnika. Książka Martina Pollacka „Cesarz Ameryki” sięga nie tylko po świadectwa takie jak relacja Dygasińskiego, ale oparta jest na bardzo szerokiej kwerendzie w archiwach – wypełnia więc pewną dotkliwą lukę. Lukę w piśmiennictwie, ale przede wszystkim w zbiorowej pamięci. Większość rodzin o chłopskich lub żydowskich korzeniach, które wywodzą się z Galicji, ma w swojej historii rozdział – lub przynajmniej epizod – emigracyjny z tamtych czasów.

W niektórych wsiach do dziś wskazuje się domy wybudowane przez „Amerykanów”, to znaczy rodaków, którym udało się wrócić zza oceanu z pieniędzmi. Pollack zamyka swoją książkę obrazem krzyża, który postawili w 1905 r. chłopi w jednej ze spiskich wsi, aby podziękować Bogu za szczęśliwy powrót do domu. Krzyż stoi do dziś, a o tych, którzy go postawili, wciąż mówi się we wsi „Amerykanie”. Takich śladów – jeśli zestawić je ze skalą zjawiska – jest stosunkowo niewiele. A samo zjawisko wciąż czeka na swoich kronikarzy i pisarzy.

Mit Ameryki, w której pucybut może zostać milionerem, nadal oddziałuje na wyobraźnię. Wydawałoby się, że „wielka ucieczka z Galicji” powinna być jego weryfikacją. A jednak stało się odwrotnie: do szerszej świadomości trafiły opowieści tych, którym się powiodło. Pollack przypomina, że całe zjawisko było wielkim przedsięwzięciem propagandowo-logistycznym: kompanie przewozowe płaciły agentom za to, żeby docierali do najbardziej nawet zapadłych wsi i opowiadali mieszkającym tam chłopom o złocie, które w Ameryce leży na ulicach oraz ziemi, której dostaną tyle, ile tylko będą w stanie uprawić. Jak mieli zweryfikować taką wizję ludzie, którzy nie umieli czytać i pisać, a byli sprytni na tyle, żeby policzyć, iż opłaca im się uskładać pieniądze na bilet, bo po roku czy dwóch wrócą do domu niczym panowie?

***

Ale książka Pollacka to również coś więcej. To odsłonięcie ważnej karty w historii współczesnego okrucieństwa. Wielka fala emigracji z Galicji to nie tyle spontaniczny ruch ludzi, którzy zapragnęli polepszyć swój byt, ile straszliwy proceder, w którym pojedynczy człowiek był po prostu cyfrą w rachunku ekonomicznym. Pomysł, który go zapoczątkował, był genialny w swej prostocie: olbrzymie statki, przywożące towary do Europy, musiałyby wracać do Ameryki puste. Znaleziono sposób, by zapełnić je „towarem”, który słono zapłaci za podróż w takich samych warunkach, w jakich przekraczały wcześniej ocean paki i skrzynie.

Pojedynczy człowiek miał swoją cenę, agentom-naganiaczom płaciło się od „głowy”. Częścią tego procederu był oczywiście handel młodymi kobietami, „delikatnym mięsem” – jak określano je w żargonie handlarzy. Pollack przejmująco opisuje walkę, jaką policja z Czerniowców wydała w latach 80. XIX w. osobom zajmującym się tego rodzaju stręczycielstwem. Naiwne, a czasem po prostu sprzedane przez rodzinę dziewczyny z Bukowiny trafiały do burdeli w Warnie, Konstantynopolu, a nawet Bombaju. Wyjeżdżały z własnej woli, więc policja często nie była w stanie im pomóc. Ale przynajmniej starała się utrudniać handlarzom życie.

Jednym z ważnych punktów, w którym zbiegały się szlaki galicyjskich „uciekinierów”, zmierzających do portów w Hamburgu czy Bremie, skąd odpływały statki, był Oświęcim. Pollack tak opisuje wjazd pociągu wiozącego emigrantów na dworzec w Brzezince: „Już na peronie czyhają na nich naganiacze, którzy eskortują, albo raczej zapędzają ich do agencji. Tych, którzy nie chcą tam dobrowolnie podążyć, popycha się niczym opierające się bydło »grubymi rzeźnickimi kijami«. Wystarczy, żeby na dworzec wtoczył się pociąg, a już ludzie z obu urzędujących w Oświęcimiu agencji ustawiają się w szpalery i biją nowo przybyłych. Agencyjne sługusy nie zważają na nic dookoła, dostaje się więc także przeciąganym raz na jedną, to znów na drugą stronę, emigrantom. Wypróbowana metoda naganiaczy polega na tym, by już podczas wysiadania z pociągu wyrywać przyjezdnym tobołki, paczki i skrzynie, a potem pędzić z nimi prosto do agencji, by obawiającym się o swe mienie ludziom nie pozostawało nic innego, jak tylko pobiec za nim”.

Mimo odrobiny czarnego humoru, który pojawia się w cytowanym fragmencie, trudno nie skojarzyć tego opisu z tym, co działo się na rampie w Birkenau kilkadziesiąt lat później. Pollack zresztą nie odżegnuje się od tego rodzaju skojarzeń. Handel ludźmi na wielką skalę to swoista zapowiedź Zagłady. W końcu większość emigrantów to Żydzi, wielu z nich zdecydowało się wyruszyć w drogę z obawy przed pogromami. Ale i wśród handlarzy Żydzi stanowili pokaźną i wpływową grupę; publicyści żydowscy bili na alarm, słusznie przewidując, że przyczyni się to do wzmożenia nastrojów antysemickich.

***

Pollack ukazuje galicyjską rzeczywistość przełomu wieków w całym jej skomplikowaniu. Czytając „Cesarza Ameryki”, jesteśmy postawieni w osobliwej sytuacji (podobne wrażenie można było odnieść również przy lekturze poprzednich książek tego autora): patrzymy, jak historia zastawia pułapkę, w którą wpadną niebawem całe narody. Pojedyncze próby wydobycia się z niej – obławy na handlarzy, mobilizowanie opinii publicznej, działalność towarzystw dobroczynnych opiekujących się emigrantami – choć szlachetne, nie mają w całym procesie większego znaczenia.

Trudno też przy lekturze tej książki nie myśleć o losie dzisiejszych emigrantów, którzy wiedzeni podobnymi marzeniami, szukają szczęścia w zamożniejszych krajach. O Kubańczykach i Meksykanach, którzy próbują przekroczyć granice Stanów Zjednoczonych na prymitywnych łodziach lub w dusznych kontenerach. O przybyszach z Azji i Afryki, którzy swojej ziemi obiecanej upatrują w Europie. Pewne rzeczy się zmieniły, a inne wcale: proceder handlu „żywym towarem” kwitnie i nadal trudno z nim walczyć.

Co jakiś czas docierają do nas szokujące obrazki przedstawiające współczesnych niewolników, zatrudnionych na plantacjach np. we Włoszech czy w Wielkiej Brytanii. Czy historia nie szykuje nam jakiejś nowej pułapki, której nie dostrzegamy, zaabsorbowani kolejnymi ekonomicznymi kryzysami? A jeśli tak, to czy możemy zapobiec nieszczęściu? Takie pytania też muszą się pojawić po lekturze „Cesarza Ameryki”. To świetna i ważna książka. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2012