Gwizdy w sieci

Im bardziej się wczytuję w „internety”, tym bardziej się przekonuję, że nie było żadnego „hejtu na Poli Dwurnik”.

06.12.2014

Czyta się kilka minut

Jest taki obrazek: ludzik patrzy z powątpiewaniem na radio, z którego wydobywa się głos: „Opinią publiczną w Polsce znów wstrząsnęła seria wydarzeń pozbawionych znaczenia”. Marek Raczkowski, jak zwykle, przewidział i narysował najnowszą aferę.

Pewnie wszyscy i tak już ją znają, ale ponieważ manifestacyjnie ogłaszają co rusz na Facebooku, że nie wiedzą, kto to ta Pola Dwurnik i o co chodzi, to streszczę. Dwurnik jest młodą malarką, która mieszka w Berlinie. Redakcja „Tygodnika Wrocław”, weekendowego dodatku „Gazety Wyborczej”, zaproponowała jej pisanie felietonów. Pierwszy tekst, pod tytułem „Śniadanie na Oranienstrasse”, dotyczył, no właśnie, śniadania. Śniadanie było późne, długie i w dodatku z pseudokochankiem, z którym Pola wcześniej wypiła dwie butelki wina i stwierdziła, że seks po alkoholu nie ma wielkiego sensu. No i OK: felieton można napisać na każdy temat, pod warunkiem, że się umie. Ten z Oranienstrasse mógłby być np. o wartości czasu spędzanego na drobnych przyjemnościach albo o kulinarnej nadbudowie naszych związków. Mógłby być o życiu artystów albo o Berlinie. I próbował o tym wszystkim być, tylko że nikt debiutantki nie ostrzegł przed sformułowaniami typu: „trafiłam tu zataczając się niczym rower bez koła” (jakie zataczanie, rower bez koła nigdzie nie pojedzie) albo „Przed Duńczykami dumnie prężyła się ogromna deska serów” (wrzuć „dumnie prężyła” w Google, a wyjdzie ci prawie 90 tys. trafień, głównie z Pudelka). Dalej: „Ananas, kiwi, winogrona, jabłka, granat, orzechy, szynka parmeńska, salami i płatki kukurydziane szczelnie wypełniały wszystkie opustoszałe w nas miejsca, niczym słodkie cukierki buzie zapłakanych dzieci”. No nie. Gdzie był redaktor? Jeśli dziennikarstwo za paywallem ma być jakościowe, powinno się odróżniać od tekstów z blogów, gdzie sympatyczne dziewczyny i chłopaki piszą o swoich śniadaniowych rozterkach. Redaktor jest po to, żeby oduczyć ryzykownych metafor, i nauczyć, że im bardziej zajmują nas problemy świata, tym większy powinniśmy mieć do siebie dystans.

Im bardziej się wczytuję w „internety”, tym bardziej się przekonuję, że nie było żadnego „hejtu na Poli Dwurnik”. Pod śniadaniowym felietonem komentarzy jest 39. Stronę na FB „Beka z Poli Dwurnik” polubiło 2500 osób. I choć oczywiście trafiały się niewybredne uwagi na temat Polinej urody, jej zachowań seksualnych i pochodzenia (jest córką uznanego malarza), gros komentarzy dotyczyła stylu i tematu.

Oczywiście, oczywiście: nie powinno się nikogo atakować ani za wygląd, ani za styl życia, ani za pochodzenie. Internet jest pełny prawdziwego hejtu – wie to każdy wyoutowany gej, wie każda feministka i zwolennik Prawa i Sprawiedliwości. Marysia Sokołowska, narodowo nastrojona licealistka, która naskoczyła na premiera Tuska, ma z pięć poświęconych sobie stronek typu „Beka z...”, w tym jedną z 17 tys. fanów.

Rozróżnijmy zresztą między hejtem a beką (sadystycznie odmieniam te słówka przez przypadki, żeby epatować językowych purystów – nie, nie uda się wam zapobiec ich ukorzenieniu w polszczyźnie). Hejt to zmasowany atak nienawiści, w którym dominują groźby karalne. Beka to społecznościowa forma krytyki, w gruncie rzeczy konstruktywnej, choć trudno uniknąć ataków ad personam, kiedy po zatarciu się publicznego i prywatnego wystawiamy na nią nasze prywatne życie. Takie strony jak „Beka z performance”, która zresztą chyba jako pierwsza zauważyła felieton Poli Dwurnik, albo „Beka z literatury polskiej po 1989 r.”, trafnie punktują mielizny współczesnej twórczości i wyposażone są w bezbłędny detektor hucpy. Kolektywna ironia internautów jest straszliwą bronią, chyba nie bardziej okrutną niż wygwizdywanie przez publiczność nieudanego spektaklu.

A przecież zostałam poinformowana w mojej części internetu, że hejt na Polę Dwurnik był straszliwy. Najpierw tekstem na wyborcza.pl, z którego wynikało, że Bourdieu – przemoc symboliczna, że Badinter – władza kryterium męskości, że Deleuze – resentyment. Same epokowe odkrycia. Kobieta odzywająca się w sferze publicznej zawsze oberwie jakimś seksistowskim argumentem. Taki mamy klimat, niestety. Ciekawsza jest kwestia resentymentu – jak zauważył jeden z lewicowych portali, pokolenie prekariatu źle reaguje na opowieści o wystawnych śniadaniach i nicnierobieniu, zwłaszcza z ust córki ustosunkowanego ojca. Trudno chyba się dziwić, że jest przewrażliwione w kwestii szans na życiowy start. Znów mam ochotę zapytać, gdzie był redaktor, bo w imię jakiej idei w magazynie, który ma być przeznaczony dla 30-latków, puszcza się felieton demonstrujący większości z nich dobrostan, którego szybko (albo w ogóle nigdy) nie osiągną?

Protest części internetu – lewicowej, ustosunkowanej, wyszczekanej – doprowadził jednak w końcu do tego, że strona „Beka z Poli Dwurnik” zniknęła z FB, zanim zdążyliśmy się zorientować, gdzie są granice tej beki. Jakoś to potwierdza podejrzenia, że poważnym problemem Polski jest równość szans. Z Marysi Sokołowskiej możemy się śmiać dalej. Z Poli Dwurnik już nie. Zresztą jej drugi tekst był o wiele zabawniejszy, może będzie z niej jeszcze felietonistka.


MIŁADA JĘDRYSIK jest redaktorką portalu Culture.pl, współpracowniczką „Książek. Magazynu do czytania”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2014