Grzechy obiektywności

Cenzura w czasie drugiej wojny światowej działała na dwóch poziomach: po pierwsze, jako przykazanie: "nie będziesz ujawniał planów wojennych, co mogłoby kosztować życie żołnierzy. Natomiast drugie przykazanie brzmiało: "nie będziesz ujawniał tego, co jest dla nas kłopotliwe. Z pierwszym dziennikarze - wtedy i dziś - oczywiście się godzą. Ale przeciw drugiemu walczono tak podczas II wojny, jak i dziś.

07.11.2006

Czyta się kilka minut

Stanley Cloud i Lynne Olson na Targach Książki w Krakowie (październik 2006) / fot. D. Węgiel /
Stanley Cloud i Lynne Olson na Targach Książki w Krakowie (październik 2006) / fot. D. Węgiel /

---ramka 471637|strona|1---

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: - Pierwsza, przygodowa warstwa Państwa książki opowiada o ludziach, którzy jechali w miejsca najbardziej niebezpieczne, wsiadali na barkę desantową lądującą na plaży Omaha albo lecieli bombowcem nad Niemcy. Co ciągnęło chłopców Murrowa - i ciągnie dziennikarzy dzisiaj - w jądro konfliktu?

STANLEY CLOUD: - Nie ma lepszego sposobu na opisanie wojny niż pojechać w sam jej środek. Robiono to wtedy i robi się tak do dzisiaj. Mógłbym długo krytykować współczesne dziennikarstwo, ale mimo to sądzę, że dziennikarze wciąż wykonują swe podstawowe zadanie: dostarczania ludziom relacji. A to jedyny sposób.

LYNNE OLSON: - W Iraku wielu dziennikarzy zginęło. Biorą oni - dosłownie - własne życie w swoje ręce, żeby być na miejscu tam, skąd mają zdać relację.

SC: - Jako były korespondent wojenny muszę dodać, że każdy z nas, który pisał wtedy o Wietnamie, a dziś pisze o Afganistanie czy Iraku, próbuje sprostać standardom, które ustanowili właśnie korespondenci Murrowa w czasie drugiej wojny światowej.

Oni to kochają

- Jeden z czołowych korespondentów zespołu, Eric Sevareid, stwierdza w książce, że dziennikarz wojenny ma wybór - może jechać lub nie. Żołnierz nie ma wyboru, dlatego "dziennikarz nie może naprawdę opowiedzieć tego, co dzieje się w sercu żołnierza". Czy wojnę da się w ogóle pokazać w mediach?

LO: - Nie, w żaden sposób nie da się przedstawić jej całej. Tak jak mówił Sevareid, dziennikarz wojenny nigdy nie przekaże całego dramatu, ale może przekazać jego istotę. Jeśli rząd mówi, że wszystko w Iraku idzie dobrze - tak jak próbował robić rząd USA - dziennikarz może dowieść, że to nieprawda, mówiąc, co się rzeczywiście dzieje. Dziennikarze nie dadzą rady pokazać wszystkiego, ale z pewnością mogą - i robią to - pokazać obraz tak klarowny, jak się tylko da.

SC: - Ale zdradzę pewien brzydki sekret dziennikarzy wojennych: oni to kochają. Gdy się znajdzie na wojnie i nie zostanie się zabitym, opisze się ją, a potem pójdzie do baru na piwo, wtedy praca korespondenta wojennego jest niezwykle ekscytująca. Pisze się wielkie historie o życiu i śmierci, a każdy dziennikarz lubi wielkie historie.

Pierwsza bitwa, jaką relacjonowałem, toczyła się w Kambodży. Jest powiedzenie: jeśli słyszysz pocisk, to znaczy, że był wymierzony w ciebie. Wtedy słyszałem mnóstwo pocisków. Gdy wszystko się skończyło i szedłem na to piwo, czułem się niezniszczalny! Byłem w środku bitwy, widziałem odważne czyny dzielnych ludzi, lepiej być nie mogło. Nieco później, gdy zostałem szefem biura "Time'a", pracujący dla mnie młody korespondent relacjonował swoją pierwszą bitwę. Nigdy nie zapomnę, jak wpadł do biura w mundurze, kamizelce kuloodpornej i z hełmem pod pachą, padł na sofę i krzyknął: "Boże, jakie to niesamowite!!!". Powiedziałem mu, że jeśli nie będzie uważał, to go po prostu zabiją. Mniej niż miesiąc później został poważnie ranny i do dziś mocno utyka. Był za blisko i za bardzo mu się to spodobało.

- Murrow i chłopcy Murrowa nie umieli z początku zaakceptować telewizji. Uważali, że to radio jest "poważnym" medium, zaś telewizja nadaje się co najwyżej do reklam i rozrywki. Czy wojna oglądana bezpiecznie, na ekranie, nie przeradza się w show przypominający film lub grę?

LO: - W czasie II wojny nie pokazywano zdjęć zabitych żołnierzy alianckich. Nawet "Szeregowiec Ryan" Spielberga wywołał w USA kontrowersje, bo pokazał rozrywane kulami ciała desantowanych na plaży Omaha żołnierzy. Takie ograniczenia są i teraz - to oczywiście oddala nas od realności wojny, gdzie nic nie jest ładne i czyste.

SC: - Niekiedy dziennikarze mają też tendencję do gloryfikowania wojny. To również błąd. Z jednej strony czują obowiązek służby swojemu krajowi w stanie wojny, ale przede wszystkim - obowiązek mówienia prawdy o tym, co widzą. Zdjęcia z wojen są cenzurowane - przez redaktorów. Gdyby pokazywać wojnę tak, jak naprawdę wygląda, nikt by tego nie zniósł. Ale pisane i mówione historie z wojny mogą zdziałać więcej niż zdjęcia.

- Sevareid, gdy chce nadać informację o przystąpieniu Francji do wojny, ma problemy techniczne. Zaczyna krzyczeć na francuskiego radiooperatora, a ten... wybucha płaczem (wie, że sam niedługo trafi na front). Sevareid zdaje sobie wtedy sprawę, że dziennikarstwo wojenne to nie tylko news.

SC: - Sam to przeżyłem więcej niż raz. Krzyczałem na operatorów teleksu w Phnom Penh czy Sajgonie, gdy wprost umierałem, by przekazać swój materiał, i bardzo frustrowały mnie techniczne ograniczenia. Czułem się z tym potem okropnie. Dziś informowanie jest dużo łatwiejsze, dzięki komórkom, komputerom, sieci. To dobrze, bo dowiadujemy się o wiele więcej.

Gatunki cenzury

- Nawet żołnierze w Iraku piszą blogi, pytanie tylko, czy mogą w nich napisać, co chcą. Sieć CBS, dla której pracowali dziennikarze Murrowa, nakładała szokujące nas dziś wręcz standardy obiektywności: Billowi Shrierowi zarzucano "zbyt antynazistowskie" podejście. Jeśli dziennikarz przeżywa takie emocje, że aż krzyczy na operatora teleksu, to czy może być obiektywny?

LO: - To pytanie, z którym styka się każdy dziennikarz. Tak naprawdę, odpowiedź brzmi: nie da się być obiektywnym. Jesteśmy ludźmi. Za to możliwe jest bycie uczciwym. CBS chciało, by jej dziennikarze przedstawiali obie strony każdej historii. Natomiast Murrow nie uważał, że jakaś druga strona istnieje. We wczesnym stadium wojny nie mówił z anteny np., że Ameryka powinna przystąpić do wojny, ale z jego relacji wynikało, że nie tylko nieuczciwym, ale błędnym było pozwolić Wielkiej Brytanii walczyć samotnie. I toczył o to ciężkie boje z ludźmi w Nowym Jorku. Z pytaniem o obiektywność dziennikarze muszą mierzyć się i dziś: jak daleko można posunąć się w relacjach?

SC: - Tym bardziej że nie wszystkie wojny są tak jednoznaczne, jak II wojna światowa, która była wręcz czarno-biała. W wielu wojnach racji i stron jest więcej niż dwie. Chłopcy Murrowa byli przekonani, że muszą Amerykanom powiedzieć nie tylko, co się dzieje, ale też, co to oznacza. Gdy wchodzi się w wyjaśnianie znaczenia, kończy się obiektywność rozumiana jako doskonała równowaga między stronami. W przypadku np. Billa Shriera, który nadawał relacje z nazistowskich Niemiec, taka równowaga spowodowałaby w efekcie przekazywanie propagandowych kłamstw.

- Chłopcy Murrowa podlegali cenzurze. Przed emisją informacji musieli przedstawić ją cenzorowi wojskowemu, choćby po to, by nie ujawnić planów wojennych, nie narazić żołnierzy. Narzekali, byli wściekli, bo opóźniało to transmisję, ale chyba tego nie kwestionowali. W Polsce cenzura kojarzy się jak najgorzej. Czy zdarza się, że jest dopuszczalna?

LO: - Stanley z tym pytaniem musiał się zmierzyć podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej jako szef biura "Time'a" w Waszyngtonie.

SC: - Przede wszystkim cenzura w czasie drugiej wojny światowej działała na dwóch poziomach: po pierwsze, jako przykazanie: "nie będziesz ujawniał planów wojennych, co mogłoby kosztować życie żołnierzy". Natomiast drugie przykazanie brzmiało: "nie będziesz ujawniał tego, co jest dla nas kłopotliwe". Z pierwszym dziennikarze - wtedy i dziś - oczywiście się godzą. Ale przeciw drugiemu walczono tak podczas II wojny, jak i dziś. I to także w czasie pokoju, w polityce. Podczas pierwszej wojny w Zatoce, w 1991 r., Pentagon uruchomił tzw. Pentagon Pool - dziennikarzy trzymano w pomieszczeniu, gdzie słuchali oficjalnych sprawozdań z tego, co dzieje się na wojnie. W czasie tej wojny miała miejsce największa bitwa pancerna w historii wojskowości, ale nie było tam żadnego dziennikarza i nikt nie znał jej szczegółów. Sam Pentagon zdał sobie później sprawę, że choć świetnie konrolował prasę, to jednak wykreował wojnę bez... bohaterów. Bo nie miał kto napisać o ich losach. Przed drugą wojną w Zatoce wynegocjowaliśmy z Pentagonem nowy system, nazwany embedding. Był on bardzo podobny do tego z II wojny: korespondenci włączeni byli w jednostki wojsk i uczestniczyli w ich działaniach. Tu pojawił się odwrotny problem: bywało, że korespondenci za bardzo zaprzyjaźniali się z ludźmi, o których pisali. Nigdy nie ma doskonałej odpowiedzi.

W Wietnamie nie było jakiejkolwiek cenzury. Wielu ludzi w Pentagonie - niesłusznie, moim zdaniem - uznało, że to wolność pisania o tamtej wojnie spowodowała, iż Stany Zjednoczone ją przegrały. Bo Amerykanie zostali do niej zniechęceni.

Przecieki i racje

- Na przykładzie zespołu Murrowa i CBS doskonale widać jeszcze jeden problematyczny mechanizm. Otóż publicystyka we wczesnych czasach radia i telewizji miała sponsora. Często okazywało się przy okazji kontrowersji, że władze wywierały presję na reklamodawców, a wtedy CBS oświadczała dziennikarzowi, że materiału nie puści, bo straci dochody...

SC: - To jedna z niewielu rzeczy w mediach, która od tamtych czasów zmieniła się na lepsze. Dzisiaj programy wciąż mają sponsorów, ale nigdy jednego. Bardzo trudno zatem rządowi wywierać presję. Większym problemem jest dziś autocenzura. Sami dziennikarze przejmują się tym, co pomyślą sponsorzy, rząd albo nawet widzowie. Bywa, że służy to np. ochronie ulubionych polityków. Z tym dziennikarze powinni walczyć przynajmniej tak mocno, jak z ową cenzurą wojenną.

- Każdy korespondent wojenny prędzej czy później trafia na swej drodze na służby specjalne. "Przeciek ze służb" - to dziś nośny temat. Czy jest możliwa czysta relacja pomiędzy dziennikarzami a służbami? W USA manipulowały one mediami np. w sprawie tajnych więzień CIA.

SC: - Jak rząd i dziennikarze powinni koegzystować? Zależą od siebie wzajemnie: dziennikarze relacjonują działania rządu, a ten dziennikarzom dostarcza faktów do relacji. W skład rządu wchodzą też oczywiście i służby specjalne. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że dziennikarze zostaną wykorzystani przez swoje źródła do rozpowszechnienia nieprawdziwej, oczerniającej bądź manipulującej informacji. Nie mam recepty na pytanie, jak tego unikać, poza tą, że dziennikarze muszą być tego świadomi wobec jakichkolwiek przecieków od władz, z których korzystają. Muszą koniecznie przekazywać odbiorcom intencje źródła swojej informacji. Nawet gdy nie mogą ujawnić go z nazwiska, mogą powiedzieć, że dana informacja pochodzi ze źródeł rządowych, które mają przecież takie i takie cele. Rządy na całym świecie, nie tylko w USA i nie tylko w Polsce, w coraz bardziej wyrafinowany sposób wykorzystują media do rozpowszechniania informacji, które nie są całą prawdą.

- Eda Murrowa i jego zespół znamy może lepiej z lat 50., czasów tzw. maccartyzmu: tropienia prawdziwych i rzekomych komunistów w rządzie, mediach i organizacjach publicznych. Raz jeszcze zacytuję Erica Sevareida, który skarżył się na to, jak nakazywano im relacjonować tę sprawę: "Nasze sztywne reguły obiektywizmu sprawiają, że kłamstwa zajmują tyle samo miejsca co prawda i mają taki sam wpływ jak prawda". Skoro dziennikarze mają przekazywać informacje, to na ile odpowiedzialni są za to, co przekazują? Czy muszą przekazywać każdą brednię?

LO: - Grzechem dziennikarstwa w czasach maccartyzmu była właśnie... obiektywność. Senator McCarthy polegał na dziennikarskiej regule pokazywania obu stron danej sprawy. Rzucał swoje oskarżenia, a to, co mówił, było uznawane za news, więc dziennikarze przedstawiali jego oskarżenia, nie sprawdzając ich. A zatem nie wypełniali nawet obowiązku przedstawiania obu stron sprawy. Temu właśnie sprzeciwił się Murrow i inni dziennikarze, tworząc relacje oparte na faktycznych śledztwach wobec tych oskarżeń. Sprawdzano fakty, odkrywając, że szereg oskarżonych nie miało z komunizmem nic wspólnego. McCarthy grał ideą obiektywności, każąc dziennikarzom jeść sobie z ręki.

- Murrow zestawił ten problem ze swym doświadczeniem wojennym. Cytują Państwo w książce jego słowa, że w przypadku hitleryzmu nie było czegoś takiego jak "racje drugiej strony". Czyżby - to prowokacyjne pytanie - z obiektywności wynikało więcej kłopotów niż korzyści?

SC: - Sam Murrow był współgospodarzem programu "Person to Person", który był nieco tylko lepszy niż popularne magazyny plotkarskie. Nie powinniśmy idealizować tych ludzi, też popełniali błędy. Ale mimo wszystko wyznaczyli standardy, polegające na oddaniu się prawdzie w jej najpełniejszej postaci.

Wywiad jest skróconym zapisem rozmowy przeprowadzonej na Targach Książki w Krakowie 21 października 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2006