Groźny dar wolności

Przemoc przeciw chrześcijanom osiągnęła w Egipcie punkt kulminacyjny: podczas starć w Kairze padli zabici i ranni. Czy likwidując dyktaturę, egipska "Arabska Wiosna" otworzyła drogę do konfliktu religijnego?

18.10.2011

Czyta się kilka minut

W niedzielę 9 października pod budynkiem telewizji państwowej w Kairze policja i wojsko zaatakowały pokojową demonstrację. W zamieszkach zginęło co najmniej 26 Koptów - egipskich chrześcijan. Ponad 300 osób zostało rannych, w tym kilku żołnierzy.

Protest egipskich chrześcijan - oraz popierających ich muzułmanów, w tym wielu uczestników styczniowej rewolucji, która zapoczątkowała tutaj "Arabską Wiosnę" - zaczął się

w Szubra, robotniczej dzielnicy Kairu. Tysiące ludzi zgromadziły się, aby zaprotestować przeciwko atakom na koptyjską społeczność, które w Egipcie - rządzonym od lutego przez Najwyższą Radę Sił Zbrojnych - przybierają ostatnio na sile. Szalę goryczy przelały wydarzenia w Górnym Egipcie, w miasteczku Marinab pod Asuanem, gdzie 30 września podpalono kościół: tłum młodzieży zaatakował świątynię, częściowo spłonęła kopuła i wnętrze. Ekstremiści kwestionowali legalność budowli. Do ataku doszło, choć miejscowi duchowni zapewniali, że posiadają od lat pozwolenie na budowę.

Ekstremistów drażnią szczególnie wieże kościołów i kopuły; ich wysokość bywa zarzewiem konfliktów. Gubernator prowincji Asuan dolał jedynie oliwy do ognia, obwiniając w wystąpieniu telewizyjnym w równym stopniu i sprawców ataku, i zwierzchników kościoła w Marinab, którzy ośmielili się wyremontować kopułę świątyni, podnosząc ją o kilka metrów ponad dozwoloną wysokość...

Na wszystko trzeba zgody

Stare, sięgające czasów osmańskich prawo zezwala na budowę kościoła chrześcijańskiego wyłącznie za zgodą władcy Egiptu. Kiedyś był nim kedyw, później król, od rewolucji w 1952 r. prezydent Arabskiej Republiki Egiptu. Z archaicznego prawa korzystał również były prezydent Hosni Mubarak, który lawirował między sprzedawanym na Zachód wizerunkiem obrońcy świeckiego państwa, schlebiając zarazem poglądom salafitów - zwolenników radykalnego odrodzenia islamu, religijnego i politycznego, którzy w Egipcie rośli w siłę także dzięki wsparciu z Arabii Saudyjskiej.

Egipscy ekstremiści, atakujący "nielegalne" kościoły, przypominają - przy całej odmienności bliskowschodnich realiów, innej skali i formie protestów - swoją mentalnością przeciwników budowy Muzułmańskiego Centrum Kulturalnego na Manhattanie, wielkiej kopuły meczetu w Kolonii czy warszawskich demonstrantów, którym nie w smak był Ośrodek Kultury Muzułmańskiej na Ochocie.

- Dzieci w naszych rodzinach rodzi się tyle samo, a nasza religijność jest tak samo żarliwa - mówi mi rozżalony Milad, pochodzący z Miny chrześcijanin i właściciel palarni sziszy. Nawiązuje do faktu, że w ostatnim 40-leciu ludność Egiptu potroiła się, a według badań Gallupa Egipcjanie należą do najbardziej religijnych społeczeństw świata (przy czym ów fenomen egipskiej religijności dotyczy tak społeczności muzułmańskiej, jak i chrześcijańskiej).

- Kościoły pękają w szwach, ale każdą budowę musimy zgłaszać do urzędu prezydenckiego i latami czekać na zgodę - argumentuje Milad. - Tymczasem muzułmanie nikogo nie muszą pytać o zdanie, dostają dotacje z budżetu, nie płacą nawet za elektryczność i wodę zużywaną w meczetach.

Kairski Tiananmen

W tamtą tragiczną niedzielę protestujący Koptowie skierowali się z Szubry pod siedzibę państwowej telewizji nad brzegiem Nilu. Budynek telewizji nazwano kiedyś "Maspiro" - na cześć francuskiego egiptologa. Dziś "Maspiro" to także nazwa młodzieżowego ruchu koptyjskiego, aktywnego od czasu, gdy po styczniowej rewolucji zaczęły nasilać się ataki na chrześcijan. Koptyjski ruch "Maspiro" sittingi organizuje właśnie przed budynkiem telewizji.

Maszerując do centrum Kairu, wielotysięczna demonstracja była wielokrotnie atakowana kamieniami i "koktajlami Mołotowa" przez jak zwykle nieuchwytnych sprawców. W internecie krążą filmy, pokazujące nieudolność sił porządkowych, które nie potrafiły - nie chciały? - zapewnić ochrony demonstracji.

W końcu, po dotarciu w pobliże telewizji, zapanował chaos. To, co widać i słychać na krótkich filmach dostępnych w sieci, to odgłosy strzałów w powietrze, dobiegające od strony wojska i policji - które podjęły próbę rozproszenia demonstracji. Późniejsze obrazy przypominają pekiński plac Tiananmen w 1989 r.: w nieuzbrojony tłum, zajmujący całą szerokość Alei Kornish, wjeżdżają rozpędzone wojskowe wozy pancerne. Widać wyraźnie sylwetkę żołnierza siedzącego na jednym z pojazdów, jak strzela z karabinu maszynowego do ludzi, próbujących uciec spod kół rozpędzonej maszyny.

Ludzie się bronią: na pancerzach lądują drzewce z krzyży, kamienie, później butelki z benzyną. Jeden z wozów pancernych na pełnej szybkości rozjeżdża pas zieleni, rozdzielający dwie jezdnie alei. Ludzie nie mają szans na ucieczkę: stalowy kolos miażdży ich kołami.

Większość spośród kilkunastu zabitych przewiezionych do pobliskiego szpitala, miała rany postrzałowe oraz zmiażdżone części ciała.

Bezradni generałowie

Dwa dni później w proteście przeciw działaniom armii i policji rezygnację złożył wicepremier i minister finansów Hazem Al-Beblawy. W Kairze krążą pogłoski o rezygnacji całego gabinetu, z premierem Essamem Sharafem na czele. Nie wiadomo jednak, czy Najwyższa Rada Sił Zbrojnych - od obalenia Mubaraka pełniąca funkcję swego rodzaju kolektywnego prezydenta - wyrazi zgodę na dymisję premiera.

Po apelu zwierzchników Azharu, wpływowego islamskiego uniwersytetu w Kairze, poruszonych niedzielnymi wydarzeniami, władze obiecały, że w ciągu dwóch tygodni przedstawią projekt jednolitego prawa regulującego budowę obiektów kultu religijnego.

Wkrótce potem stracono winnego zabójstwa członków koptyjskiej rodziny z 2009 r.; skazany od wielu miesięcy oczekiwał na wykonanie wyroku - prowadzona w tym momencie egzekucja wyglądała więc na gest wykonany przez władze wobec Koptów. Ale jednocześnie większość zatrzymanych podczas starć w Kairze to Koptowie; władze chcą postawić ich przed trybunałem wojskowym.

Wygląda więc na to, że zarówno przebieg tragicznej demonstracji, jak późniejsze nerwowe reakcje rządzących krajem generałów potwierdzają opinię opozycji o armii, która nie potrafi podołać procesowi transformacji.

Telewizja podgrzewa nastroje

Tymczasem egipska telewizja w tragiczny wieczór przedstawiała zmanipulowany obraz wydarzeń. Nie było zdjęć rozjeżdżanych demonstrantów, nie wspomniano o otwarciu ognia przez wojsko. Przeciwnie, w nerwowych komunikatach ze studia - znajdującego się obok epicentrum wydarzeń - dziennikarze powtarzali bajki o uzbrojonych w broń palną demonstrantach atakujących żołnierzy.

Telewizja podała też kłamliwą informację o śmierci trzech żołnierzy (do dziś nie przedstawiono zdjęć ani żadnych informacji na ich temat). Pokazywano obrazy płonących samochodów, a prezenterka podgrzewała jedynie atmosferę, nawołując obywateli do obrony armii, którą miał zaatakować uzbrojony tłum Koptów... Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Po centrum Kairu zaczęły krążyć grupy uzbrojonych w pałki i maczety wyrostków, odgrażających się koptyjskim "prowokatorom".

W ten sposób niedziela 9 października stała się najbardziej niebezpiecznym - i najbardziej brzemiennym w skutki - dniem na ulicach Kairu od czasu styczniowej rewolucji.

Problem dotyczy nie tylko kłamstw państwowej telewizji. W Egipcie obecne są też prywatne kanały religijne, finansowane ze środków z Arabii Saudyjskiej. Także stacje satelitarne odpowiadają za podgrzewanie atmosfery konfrontacji i nierzadko nawołują do przemocy wobec Koptów. Ksiądz Refat Fekry, który walczy o prawa Koptów, domaga się

pociągnięcia do odpowiedzialności zarówno telewizyjnych kaznodziejów, którzy nawołują do przemocy, jak też samych nadawców.

Muslim, Christian, one hand?

"Na placu Tahrir widziałem cały naród. Egipcjanie różnego wieku i pochodzenia, Koptowie i muzułmanie, młodzi i starzy, kobiety w hidżabach i bez nich, bogaci i biedni - wszyscy stali obok siebie jak członkowie jednej rodziny. Koptowie sformowali żywy łańcuch wokół muzułmanów podczas ich modlitwy, aby ochronić ich przed atakami policji. Koptyjskie msze i muzułmańskie modlitwy za dusze tych, którzy oddali swe życie podczas rewolucji, odbywały się wspólnie" - tak Alaa Al-

-Aswany, autor znanej także w Polsce powieści "Kair, historia pewnej kamienicy", wspomina z rozrzewnieniem czas rewolucji w swej nowej książce "On The State Of Egypt".

Hossam Hamallawy, lewicowy dziennikarz, jeden z organizatorów styczniowej rewolucji, tak komentował na swym blogu wydarzenia przed budynkiem telewizji: "Na ulicach Kairu starły się dwie grupy. Jedna atakowała kamieniami koptyjską demonstrację, skandując naiwne hasło styczniowej rewolucji »The people and the army, hand in hand!«. Z drugiej strony stanęli młodzi Koptowie i wspierający ich muzułmanie z okrzykiem »Muslim, Christian, one hand!«. Dziś trzeba się określić, po której stronie jesteśmy, pod jakim hasłem chcemy budować nowy Egipt".

Ale skoro o "kwestii koptyjskiej" i "Arabskiej Wiośnie" mowa, trzeba przypomnieć jeszcze jeden jej aspekt. Rzecz jasna, nie usprawiedliwia on muzułmanów, którzy obrzucali teraz Koptów kamieniami, skandując "The people and the army, hand in hand!". Ale może tłumaczyć, dlaczego hasło "Arabskiej Wiosny" mogło zostać użyte - nadużyte - w takich okolicznościach.

W niektórych krajach Bliskiego Wschodu, z dominującą społecznością islamską i mniejszościami chrześcijańskimi, zwierzchnicy tych ostatnich wspierali dyktatorów. Czynili tak w przekonaniu, że w zamian za lojalność dyktatura zapewni chrześcijanom bezpieczeństwo, a także (relatywną) swobodę kultu. Tak było np. w Syrii, gdzie nawet po wybuchu protestów - trwających do dziś - część Kościołów chrześcijańskich okazywała poparcie reżimowi Assada. I tak było w Egipcie, gdy nie wszyscy Koptowie szli na Tahrir. "Dlaczego hierarchia Kościoła koptyjskiego do końca broniła starego reżimu?" - pytał Al-Aswany tuż po rewolucji na łamach prasy.

Odpowiedź na jego pytanie słyszę teraz od znajomego Kopta: - Była to polityczna kalkulacja, której zresztą się sprzeciwiałem. Kościół nie powinien być uwikłany w obronę żadnego reżimu, powinien być poza polityką. Chrześcijanie muszą podejmować decyzje polityczne indywidualnie, zgodnie z sumieniem. Reżim Mubaraka roztaczał nad nami pseudo--opiekę, sprowadzającą się do kontrolowania ekstremistów. Ale i tak państwo traktowało nas jak obywateli drugiej kategorii - mówi Nader Assaad, chrześcijanin, z zawodu analityk sektora informatycznego.

Razem dokończmy rewolucję

Co czeka Koptów w porewolucyjnym Egipcie? Zapytałem o to kilku egipskich znajomych.

- Nareszcie mamy wolność, swobodę wypowiedzi, możemy wysłuchać swoich racji. Dla niektórych to szok. Bo jak to, chrześcijanie w Egipcie chcą budować kościoły, gdzie im się podoba? Ale jestem optymistą, wierzę, że Egipcjanie nauczą się żyć w wolności - przekonuje Mahdi Masud, muzułmanin z Kairu, z zawodu specjalista podatkowy.

Chrześcijanin Nader Assaad: - Pamiętam o tym, co się działo 9 października, ale nie boję się o przyszłość. Z boską pomocą Egipt przejdzie demokratyczne zmiany. Przecież w Biblii, w Księdze Izajasza, napisano: "Błogosławiony niech będzie Egipt, mój lud".

Pesymistą jest za to Milad, chrześcijanin z Miny: - Czarno widzę przyszłość. Za pieniądze znad Zatoki Perskiej islamiści kupią sobie głosy niewykształconych Egipcjan, gdy 30 proc. mieszkańców kraju to analfabeci. Pokolenie Facebooka zorganizowało rewolucję, ale w wyborach nie ma szans. Nie ma różnicy między Bractwem Muzułmańskim a salafitami, jedni i drudzy chcą szariatu. Różnią się tylko metodą, jaką chcą osiągnąć ten cel. Ale nadal uważam, że rewolucja była potrzebna, bo każdy rok władzy Mubaraka czynił ekstremistów silniejszymi.

Natomiast Tamer, kairski muzułmanin i z zawodu dźwiękowiec, który od początku był zaangażowany w styczniową rewolucję, nie traci wiary: - Musimy razem dokończyć rewolucję i na przekór generałom zaprowadzić demokrację. Nie możemy się bać, że demokracja wyniesie do władzy Bractwo Muzułmańskie. Zresztą reżim Mubaraka zawsze używał Bractwa jako straszaka przeciw postulatowi demokracji. A tymczasem fundamentalizm religijny jest dziś jednym ze skutków autorytarnych rządów na Bliskim Wschodzie - przekonuje.

Już w sierpniu 2009 r. w jednym ze swych artykułów Alaa Al-Aswany pisał: "Jedynie wolne i demokratyczne wybory wyeliminują niebezpieczeństwo ekstremizmu". Wkrótce przekonamy się, kto miał rację. Wybory do niższej izby egipskiego parlamentu zaczynają się 28 listopada.

MARCIN PAZUREK jest niezależnym dziennikarzem, przez 10 lat mieszkał, studiował i pracował w krajach Orientu: Indiach, Egipcie, Katarze i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Nad Nilem spędził 3 lata, gdzie ożenił się z Egipcjanką i gdzie przyszła na świat ich córka. Obecnie mieszka z rodziną w Pradze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2011