Godzina Rymkiewicza

Bohater Rymkiewicza jest pasjonatem istnienia. Szarga je, wielbi, postponuje i wysławia. I to istnienie musi być namacalne, konkretne, intensywnie doświadczane.

12.10.2003

Czyta się kilka minut

W czytelnikowskim “Wyborze wierszy" Jarosława Marka Rymkiewicza z roku 1976 nie pominięto żadnego zbioru. Z każdego zaczerpnięto chociaż po kilka utworów. W wyborze, który właśnie trafił do rąk czytelników - “Cicho ciszej. Wybrane wiersze z lat 1963-2002" - zwraca uwagę nieobecność trzech tomików: debiutanckich “Konwencji" (1957), “Człowieka z głową jastrzębia" i “Animuli". Myślę, że to coś więcej niż przeoczenie czy mechaniczne wykluczenie.

Nieobliczalny wiersz

Chyba można potraktować tak pomyślany wybór wierszy jako wybór postawy - wybór samego siebie sprzed lat i skonfrontowanie swych niegdysiejszych mniemań dotyczących liryki z obecną świadomością poetycką. Zredukowano tedy do minimum dyskursywność, metafizyczne wykłady rozpisane na wersy, a wysunięto na plan pierwszy niedyskursywność, nieokiełznany żywioł liryczny, który wydaje się rozsadzać inkantacje wieszczka, kogoś nawiedzonego duchem świętym poezji. Tak jakby Rymkiewicz chciał odciąć się od “rezonera", a dowartościować “śpiewaka", powstrzymać od gadulstwa “klerka", a oddać głos “ekstatykowi" (uciec od Eliota w stronę Leśmiana).

W pierwszej chwili nie mogłem wyartykułować innej jeszcze różnicy między tymi dwoma wyborami wierszy Rymkiewicza. Jej wyczucie wiąże się z sytuacją odbioru. Jeżeli zdarzało mi się przed laty przylepiać niektórym wierszom tego autora etykietkę “manieryczne", to najnowsza prezentacja trafia na zupełnie inny grunt. Po prostu czyta się to dzisiaj inaczej. Tak jakby wybiła godzina, nastał czas Rymkiewicza, a jego poezja odpowiadała na zapotrzebowanie czy nawet głód pewnego typu odbiorców.

Być może odezwała się tęsknota za innym ładem poetyckim (autor “Ulicy Mandelsztama" ten ład od dawna konsekwentnie kreuje), za jakimś niebanalnym klasycyzmem, tak jak tu obsesyjnie i przewrotnie czerpiącym z barokowej i romantycznej tradycji, albo też propozycja Rymkiewicza odpowiada na inny jeszcze rodzaj rozczarowania. Rozczarowania suchą i zracjonalizowana mową poetycką ostatnich lat. Rymkiewicz przywraca wiarę (podobnie zresztą jak młodszy odeń Tkaczyszyn-Dycki) w tajemniczość poezji. Wiersz w tym ujęciu jest czymś nieobliczalnym czy raczej niepoliczalnym. Wbrew katarynkowo narzucającej się arytmetyce zgłosek jest “niepoliczalny" w zamiarach i zasięgach, kieruje się ku sobie tylko znanemu celowi. Czytelnik może być jedynie świadkiem tej wędrówki znaczeń, pokornym współuczestnikiem zmierzania falujących głosek i niepokojących obrazów do jakiegoś ciemnego centrum.

Prostolinijnemu uczestnikowi tego misterium pozostaje w pamięci niewiele: rozkołysane brzmienie, obsesja metrum, wrażenie naiwnej prostoty tych “wierszyków" i “piosenek". Wyświetla mu się tylko etykietka, wierzchnia warstwa, pod którą kłębią się żywioły i odsłania się byt w stu i więcej wcieleniach, całe to bogactwo przedmiotowo-roślinno-zwierzęce. Powstaje wrażenie kalejdoskopu, kłębowiska detali i rekwizytów. Wrażenie pogłębia się, gdy włączymy odtwarzacz (bowiem do książki dołączono płytę) i usłyszymy głos poety, czytającego jednostajnie, modlitewnie, tak jakby czarował czy “zamawiał" uroki rzucane przez świat na jego dom, ogród i cały Milanówek. Rzucane przez istnienie.

Bohater Rymkiewicza jest pasjonatem istnienia. Szarga je, wielbi, postponuje i wysławia. I to istnienie musi być namacalne, konkretne, koniecznie przeżyte, intensywnie doświadczane. Dlatego do znudzenia mówi się o wróbelkach, kotach, dereniach, pokrzywach, rumiankach i jeżach, bo one naprawdę są i zawłaszczają pole widzenia, pole przeżywania poety. Tylko to jest naprawdę pewne. Wszystko inne wydaje się abstrakcją. A tej nie ufa się w tych wierszach. Chociaż dość często wzorem Leśmiana i w stylu Leśmiana ożywia się ją i uczłowiecza.

Piękne to są fragmenty. Zdumiewają mnie szczerze. Nie sądziłem, że komukolwiek pod koniec XX wieku uda się reanimować tak anachroniczne wzorce. Tu jakoś nie rażą i są do przyjęcia. Nawet wytarte rymy w stylu “kwiat-świat" czy “leszczyna-dziewczyna" wydają się być na swoim miejscu. Rzucone w ten semantyczny wir, w ów migotliwy kalejdoskop zaskakujących fraz i obrazów nabierają nowego znaczenia i nowej - rzec można - “poetyckiej tężyzny".

"Teatr filozoficzny"

Ta książka - jak sądzę - dyskontuje sukces nominowanego do Nike tomiku “Zachód słońca w Milanówku". Pokazuje czytelnikowi bogactwo wcześniejszych dokonań, tych jeszcze sprzed “epoki Milanówka". Ktoś bowiem mógłby pomyśleć, znając tylko tomik ostatni, że ma do czynienia z drobnym, acz przewrotnym, piewcą zaścianka, metafizycznym trefnisiem piszącym zgrabne wierszyki o wszystkim i niczym, a głównie o tym ostatnim czyli “przydomowej nicości". Po przeczytaniu “Cicho ciszej" już tak nie pomyśli. Zauważy, że zanim nastał “Milanówek" i porządkowanie świata wedle kocich kaprysów i wschodów oraz zachodów słońca nad brzozami w ogrodzie, było wiele innych odsłon w “filozoficznym teatrze" tej poezji.

Rozmyślania nad istotą klasycyzmu zaowocowały wierszami z tomu “Metafizyka". W utworze “Czym jest klasycyzm" mówi się o poecie, który budzi zmarłych, ożywia swój język ich językiem, zaś wiersz “W obronie metafizyki" przynosi zdanie “Opiszmy nic, bo nic jest dane bezpośrednio". Tom “Anatomia" z 1970 pokazuje Rymkiewicza zaczytanego w tekstach barokowych, szukającego w nich nowego źródła inspiracji. Do przywoływanych wcześniej Rimbauda i Villona dochodzi ksiądz Baka. To w tym właśnie tomie natrafiamy po raz pierwszy na makabryczne w stylu Baki opisy “niechybnych mąk" w grobie, to w nim pojawiają się pierwsze utwory z wieloczęściowego cyklu z trupem w tytule. Fascynacje barokiem w jego odmianie dzikiej i nieporadnej potwierdza następny tom, “Co to jest drozd", zaś szczególne nagromadzenie tematyki eschatologicznej i funeralnej nastąpiło w znamiennie zatytułowanym zbiorze “Thema regium". Lecz wraz z tym zbiorkiem i rokiem 1978 coś zmieniło się w poezji Rymkiewicza; w jej obręb wtargnęły przeżycia patriotyczne.

Rok 1980 i stan wojenny wstrząsnęły świadomością poety. Sięga do polskiej historii i przenosi z niej pewne fakty, mity i symbole w czasy współczesne. Ożywia Ordonów i Jaremów, krzepi, podsuwa żywe obrazy, angażuje się w poetycki ruch oporu wymierzony w dyktaturę głupoty, chamstwa i brutalnej siły. Jednak ważniejsze jest w nich zapatrzenie się w fenomen polskości, rozpisywanie go na wciąż żywe głosy i barwne obrazy. Polskość jest tu kojarzona z rozmachem, fantazją i uporem, z wiernością tradycji, z trwaniem na przekór, a jej granice rysują się daleko - tam, gdzie “Wilia, Niemen, Wilno". “Moje dzieło pośmiertne" z roku 1993 wiąże te wszystkie wątki. Polskość, historia, romantyzm, śmiertelność, makabryczność ŕ la Baka łączą się z autotematyzmem, rozważaniami na temat wiersza i poety. Przy okazji mówi się wiele o Bogu, rozmawia się z nim, przytacza zdania jego proroków.

To bardzo bogaty zbiór. Należy również pamiętać o “lokalności", o tych wszystkich istotnych dla bohatera punktach na mapie okolic Warszawy, czego przykładem może być iwaszkiewiczowski wiersz o Podkowie Leśnej i drodze do Stawiska. To mała ojczyzna bohatera, w niej wszystkie tak zwane wielkie problemy stają się czymś bezpośrednio danym i swojskim. Polskość, religijność, podwarszawskość...

A dalej to już “Milanówek", centrum świata określane przez pryzmę kompostu w ogrodzie; szczebiot istnienia, zaśpiew nicości. I ostrzeganie przed zagładą starej kultury. Albowiem poeta widzi wyraźnie, że w stronę jego świata pędzi śmieciarka obsługiwana przez “szofera z pończochą na krwawiącej twarzy". To może być koniec jakiejkolwiek ważności zapisywania uniesień, kres tych wszystkich achów i ochów. Pisanie wierszy staję się procedurą ekologiczną, czynnością “niszową", a te nasze piosenki zakrzyczane przez tumult współczesności brzmią coraz ciszej. Dlatego Rymkiewicz jest potrzebny. Właśnie teraz. Z tym swoim katarynkowym rytmem, ostentacją łatwych rymów. Z piosenką, z wierszykiem.

Jarosław Marek Rymkiewicz, "Cicho ciszej. Wybrane wiersze z lat 1963-2002", Warszawa 2003, Wydawnictwo Sic!

Jarosław Marek Rymkiewicz, "Zachód słońca w Milanówku", Warszawa 2002, Wydawnictwo Sic! - książka-laureatka Nagrody Nike za rok 2002, przyznanej 5 października 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2003