Gdzie muzułmanie kochają Amerykę

Kosowo formalnie jest nadal jugosłowiańską prowincją, ale faktycznie pozostaje rodzajem protektoratu pod kontrolą Narodów Zjednoczonych. W prowincji panuje dwuwładza: obok demokratycznie wybieranych władz samorządowych i parlamentarnych funkcjonują władze ONZ, z nieograniczonymi kompetencjami. Ale niepodległość wydaje się tylko kwestią czasu.
Z PRISZTINY (KOSOWO)

06.01.2002

Czyta się kilka minut

Historia Kosowa ostatnich lat nie była dla jego mieszkańców łaskawa. Każda z grup etnicznych przeżywała lub przeżywa swe dramaty. Jeszcze dwa lata temu 700 tys. uchodźców z Kosowa szukało schronienia po całej Europie, uciekając przed serbskimi czystkami. Dziś bezpiecznie nie może czuć się tutaj mniejszość serbska, licząca mimo powojennego eksodusu 200 tys. ludzi. Narażona tym razem na szykany i dyskryminację ze strony swych albańskich sąsiadów, na przyszłość patrzy bez optymizmu.

Kosowo wielkimi krokami zmierza bowiem ku niepodległości, o której mówią otwarcie wszyscy Albańczycy, od zwykłego obywatela po polityków. Trudno będzie komukolwiek zatrzymać ten proces, a listopadowe - pierwsze - wolne wybory parlamentarne w prowincji (rok wcześniej wybierano władze samorządowe) wzmocniły tendencje separatystyczne.

ODERWAĆ KOSOWO!
Na papierze wciąż jest to część Federacji Jugosłowiańskiej, ale w praktyce prowincją rządzi ONZ. Ten mały skrawek ziemi przypomina wielki obóz wojskowy: na każdym kroku uzbrojone patrole KFOR (Kosovo Forces; międzynarodowe siły pokojowe, pod dowództwem NATO). Trzon miejscowej policji też stanowią cudzoziemcy. Nawet w sądach, przede wszystkim tych drugiej instancji, orzekają sędziowie spoza Federacji, a prawo stanowią organy ONZ.

Na kosowskich urzędach zamiast flag i godła państwowego powiewają symbole Narodów Zjednoczonych, które w takiej ilości trudno znaleźć w innym zakątku świata. Przybyszom z zewnątrz niełatwo się do tego przyzwyczaić. Albańczykom chyba również: ich duma narodowa uzewnętrznia się przez wieszanie flag albańskich na domach, często obok amerykańskich. Bo dla Albań-czyków Amerykanie to wyzwoliciele. Kocha się ich, jak w żadnym innym państwie muzułmańskim. Po serbskich flagach czy nazwach miast pozostały jedynie plamy farby i świeże napisy - albańskie i angielskie.

I trudno oprzeć się wrażeniu, że procesy zachodzące w Kosowie pod auspicjami wspólnoty międzynarodowej mają na celu przygotowanie prowincji do niepodległości. W wybranym w połowie listopada 120-osobowym parlamencie 20 miejsc zarezerwowano dla mniejszości narodowych. Wśród kandydujących, obok partii albańskich - Albańczycy to 80 proc. ludności - znalazły się ugrupowania serbskie, bośniackie, rom-skie, a nawet partia reprezentująca... zamieszkujących Kosowo Egipcjan.

Wyniki nie zaskoczyły nikogo: wygrały partie albańskie. Demokratyczna Liga Kosowa (partia pacyfisty Ibrahima Rugovy) zdobyła 46 proc. Zaraz za nią uplasowała się Demokratyczna Partia Kosowa, z byłym przywódcą partyzantki Hashim Thacim (25 proc.). Trzecią największą partią albańską został Sojusz dla Przyszłości Kosowa (8 proc.). A w programach tych albańskich ugrupowań trudno dopatrzyć się różnic: wszystkie za cel stawiały sobie oderwanie się od Jugosławii i dźwignięcie prowincji z zapaści ekonomicznej. O wyniku wyborów zadecydowały więc biografie przywódców.

Serbowie chcieli wybory zbojkotować, aby w oczach społeczności międzynarodowej stały się one mniej wiarygodne. Jednak na kilkanaście dni przed wyborami rząd w Belgradzie, pod naciskiem ONZ, zaczął przekonywać mniejszość serbską do wzięcia udziału w głosowaniu. Skutek był jednak niewielki: do urn poszło zaledwie 45 proc. wyborców-Serbów. Można przypuszczać, że na frekwencję duży wpływ miało zastraszanie kosowskich Serbów przez własnych lokalnych polityków, którzy mimo wszystko podtrzymywali wezwanie do bojkotu.

Jaka jest przyszłość tego niewielkiego regionu, kluczowego dla stabilności na Bałkanach? Porozumienie między ONZ a Jugosławią mówi jedynie o autonomii i Serbowie nie wyobrażają sobie oderwania prowincji od Federacji. Jednak prawie każdy miejscowy Albańczyk powie bez namysłu: „Kosowo musi być niepodległe”. Nawet „gołąbek” Ibrahim Rugova, jeszcze jako przyszły prezydent prowincji, zaraz po wyborach stwierdził, że poparcie dla partii albańskich jasno określa pragnienia mieszkańców: „Niepodległość Kosowa powinna być uznana jak najszybciej, gdyż jest to jedyne rozwiązanie pozwalające na spokój w Europie i świecie”.

Dążeń niepodległościowych nie zahamuje chyba nawet najszersza autonomia. Politycy Unii Europejskiej i przedstawiciele organizacji międzynarodowych na pytanie, co stanie się z Kosowem, odpowiadają zwykle: „Tego nikt nie wie”. A przecież najprościej byłoby powołać się na rezolucję ONZ (nr 1244) z 1999 r., która mówi, że celem działania społeczności międzynarodowej w Kosowie jest „stworzenie autonomii przy całkowitym zachowaniu zasady suwerenności i integralności terytorialnej Federalnej Republiki Jugosławii”.

Mieszkańcom Kosowa przypisuje się nie tylko chęć stworzenia niezależnego państwa, ale także „Wielkiej Albanii”. Zwykłym Albańczykom trudno sobie coś takiego wyobrazić. Tak jak mojemu rozmówcy Besni-kowi, wykształconemu młodemu człowiekowi z Kamienicy, który stwierdził: „Komunistyczna Albania, odizolowana od świata, spowodowała straszne spustoszenia w mentalności mieszkańców i trzeba lat, by to zmienić. Dlatego zaczniemy sami, a później się zobaczy”.

Kosowarzy chcą suwerennego państwa, choć sytuacja ekonomiczna prowincji jest katastrofalna. Dostawy wody i elektryczności są ograniczane. W niektórych regionach bezrobocie sięga prawie... 100 proc. Młodzi ludzie bez perspektyw na pracę wyjeżdżają z kraju, tworząc coraz większą diasporę albańską w Europie Zachodniej. Tym, którym się nie udaje lub nie chcą wyjechać pozostaje przemyt, który rozwija się w zatrważającym tempie, mimo że ochroną granic zajmuje się KFOR. Tylko nielicznym udało się otrzymać pracę w instytucjach międzynarodowych. A w górzystym Kosowie trudno mówić o nowoczesnym rolnictwie, podobnie jest z przemysłem. Według Banku Światowego Kosowo jeszcze przed konfliktem było najbiedniejszą częścią Jugoslawii, z pogłębiającym się bezrobociem i paraliżującymi długami.

Nadzieje Kosowarzy pokładają jeszcze w Unii Europejskiej, która zobowiązała się odbudować kraj - i której musi zależeć na spokoju w regionie.

POZORNE OCIEPLENIE
Dziś każda kosowska cerkiew chroniona jest przez KFOR. Nienawiść zrodziła nienawiść - i Miloszević, dokonując czystek, sprowadził nieszczęście także na Serbów. Ci, którzy nie opuścili Kosowa, boją się zemsty. „Będzie lepiej dla Serbów, jeśli się wyprowadzą, po tym co zrobili, nie ma tu dla nich miejsca - mówi Ibrahim, który prowadzi hotel w Kamienicy. I dodaje: - Jesteśmy tolerancyjni, ale nie wymagajcie od nas heroizmu, żebyśmy się bratali z ludźmi, którzy dwa lata temu wypędzali nas, zabijali i gwałcili nasze kobiety. Lepiej zrobicie, gdy dacie pieniądze Serbom na osiedlenie się w Serbii. Wtedy nie będziemy musieli się na siebie patrzeć, to pomoże szybciej zapomnieć. I Serbom będzie bezpieczniej. Ty jesteś z Polski, wiesz, jak dużo czasu potrzebowaliście, żeby wybaczyć Niemcom i Rosjanom”.

Pewne ocieplenie daje się jednak zauważyć: zwycięska partia Rugovy deklarowała wielokrotnie pojednanie i uznanie praw Serbów, ich pełnego udziału w życiu politycznym i społecznym Kosowa. Także organizacje międzynarodowe robią sporo, aby demokratyzacja prowincji pomogła zneutralizować konflikty. Zarówno jednak partie albańskie, jak i serbskie coraz częściej wyrażają dezaprobatę dla działań ONZ: Serbowie oskarżają ONZ o ciche popieranie idei niepodległości, a Albańczycy o blokowanie ich ruchów separatystycznych. Ci ostatni podkreślają, że umowy dotyczące Kosowa podpisane bez nich nie mają znaczenia i jedynie Kosowarzy będą decydować o swej przyszłości.

A gdyby Kosowo ogłosiło niepodległość? Czy społeczność międzynarodowa na to pozwoli, czy znowu dojdzie do konfliktu? Jugosławii na pewno trudno będzie pogodzićsię z utratą tej części federacji. Ale wydaje się, że to, co dzieje się teraz w Kosowie, ma właśnie na celu przygotowanie prowincji do niepodległości. ONZ na razie milczy, nie określając oficjalnie planów co do przyszłości regionu, daty wyprowadzenia swej administracji, wojsk KFOR i policji.

Albańczycy mają świadomość „bezpaństwowości Kosowa”. Bo, z jednej strony, społeczność międzynarodowa organizuje demokratyczne wybory, wyłaniające elity władzy, mające być wyrazicielami dążeń mieszkańców; z drugiej jednak nad demokratycznie wybranymi władzami funkcjonuje administracja międzynarodowa, która ma prawo weta w stosunku do wszystkich decyzji władz samorządowych i parlamentarnych.

Dochodzi zatem do sytuacji dwuwładzy. Obok demokratycznie wybranych władz, de iure uznanych przez społeczność międzynarodową (jednak z ograniczonymi kompetencjami), funkcjonują władze narzucone, z kompetencjami nieograniczonymi. W praktyce taka sytuacja musi prowadzić do konfliktów, bo nawet w dziedzinach „oddanych” nowo wybranemu parlamentowi - np. transportu, ochrony zdrowia czy edukacji - ostateczny głos nzależy do ONZ. Natomiastpod całkowitą kontrolą Narodów Zjednoczonych pozostaje polityka zagraniczna i obronna oraz sądownictwo.

Chyba nikt, kto zna historię i rozmawiał z Albańczykami, nie wyobraża sobie pokojowego pozostania prowincji w Jugosławii - niepodległość wydaje się nieunikniona. Co nie znaczy, że organizacje międzynarodowe nie mogą pozostać w niepodległym już Kosowie - tyle że powinny koncentrować się na ochronie mniejszości i przestrzeganiu praw człowieka.


Gdy w 1986 r. władzę w Jugosławii objął Slobodan Miloszević - dziś sądzony przez Międzynarodowy Trybunał w Hadze - zaczął on nawoływać do zmiany jugosłowiańskiej konstytucji z 1974 r., przyznającej Kosowu autonomię. W 1990 r. Miloszević zawiesił autonomię prowincji i rozpoczął prześladowania Albańczyków. Dziewięć lat później posunął się jeszcze dalej, rozpoczynając czystki etniczne. W marcu 1999 NATO - nie mogąc doczekać się zgody na użycie siły przez Radę Bezpieczeństwa ONZ -rozpoczęło akcję zbrojną dla ochrony ludności Kosowa. Serbowie ustąpili - i 10 lipca 1999 r. ONZ ustanowiła własną administrację nad prowincją, faktycznie pozbawiając Belgrad wpływu na jej losy.
db

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 1/2002