Estetyka – po prostu

Co jakiś czas przez media - zazwyczaj przy okazji kolejnego skandalu - przechodzi fala narzekań na pogłębiający się w Polsce chaos architektoniczny i urbanistyczny. "Tygodnik postanowił nie utyskiwać, ale zastanowić się, dlaczego otoczenie, w którym żyjemy, staje się coraz brzydsze. Wierzymy, że odkrycie źródeł naszej nonszalancji wobec przestrzeni zaowocuje wnioskami konstruktywnymi. Do debaty, którą rozpoczyna rozmowa z Czesławem Bieleckim, zapraszamy nie tylko architektów i planistów, ale i zwykłych "użytkowników architektury.

29.04.2008

Czyta się kilka minut

Kamil Łysik: Nasza rodzima architektura sakralna jest zwykle pompatyczna, przaśna i odpustowa. Czy coś z niej wejdzie do historii sztuki?

Czesław Bielecki: Problem z architekturą sakralną sięga schematu świątyni powstałego po soborze trydenckim. Niegdyś przedmiotem twórczości była bryła i elewacja. W kłopocie znaleźliśmy się, odkąd zainteresowania estetyczne przesunęły się na plan kościoła. Wadą np. warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej nie jest jej plan, ale właśnie bryła, fasada i skala - kompletnie niezdecydowane i pozbawione jakiegokolwiek wyboru retorycznego. Autorzy większości świątyń, skupiając się na wymyśleniu oryginalnego planu, popadają w banał bryły i fasady.

Nie na kolanach

Czy bazylika w Licheniu albo pomniki Jana Pawła II nie świadczą także o specyfice polskiego katolicyzmu?

W tym wypadku, jak sądzę, jest to problem bezsilności architekta w interpretacji klasycznego wzorca. O katolicyzmie wolę się nie wypowiadać, wierzę raczej w estetykę. Nie twierdziłbym jednak, że bazylika w Licheniu jest większym kiczem niż wiele budowli użyteczności publicznej i prywatnej w naszym kraju. Naszym dramatem jest całkowite zobojętnienie na brzydotę, niezrozumienie tego, że w wielu wypadkach piękno może być czymś bardzo skromnym. Nie pojmują tego nawet ludzie odpowiedzialni za estetykę. Tymczasem także i w tej materii trzeba "myślenia misyjnego", zrozumienia, że piękno generowane jest przez ład własnościowy, kształtowanie przestrzeni, rozgraniczenie przestrzeni publicznej i prywatnej itd.

Ale czy w takiej świątyni jak Licheń jest w ogóle miejsce na kontemplację?

Rzeczywiście, może go brakować. Różnicę między architekturą a budownictwem tworzy rozumienie skali w stosunku do człowieka. Nawet największe formy muszą przekładać się na detal, na tzw. "zrozumienie materiału" oraz na urodę i harmonię formy. Filary, które wspierają kopułę bazyliki św. Piotra w Watykanie, są ogromne, ale gdzieś u ich szczytu odnajduje się człowiek. A pośród licznych współczesnych dzieł architektury człowieka nie ma. W wielu kościołach z czasów kontrreformacji wnętrza są niesłychanie spektakularne, służą wielkiemu, triumfalnemu widowisku, jakim była Msza trydencka. Jednakże w gąszczu złota odnajdujemy detal, proporcję, harmonię formy i rozumienie skali.

Rzecz zatem nie w użytym materiale. Jeśli zapyta mnie pan, czy przeszkadza mi złoto, odpowiem, że forma złoceń, znana ze współczesnych świątyń polskich, nie razi mnie bardziej niż w odbudowanym Teatrze Narodowym w Warszawie. Jest to po prostu brak zrozumienia dla piękna, proporcji, materiału, wreszcie, dla relacji części do całości.

Te same bolączki trapią architekturę prywatną. Dość wspomnieć powstające jak grzyby po deszczu eklektyczne pseudodworki...

Cóż, brzydota zawsze jest odbiciem nieszczęść intelektualnych, nieporadności myślowej i artystycznej. Prymas Wyszyński powiedział kiedyś zdanie, które bardzo lubię przytaczać: "Umęczone formy są świadectwem umęczonej duszy". Nasz problem polega też na tym (co najlepiej opisał Gombrowicz), że skupiając się na treści nie traktujemy formy jako ważnej. Znacząca większość naszej sztuki czy literatury narodowej skupia się na przekazie przy kompletnym zobojętnieniu dla formy. Tymczasem, jeżeli brakuje odpowiedniej formy artystycznej, treść oddziałuje znacznie gorzej. Zgodnie z anegdotą o Panu Jezusie, który mówi do Jana Styki: "Ty mnie nie maluj na klęczkach. Ty mnie maluj dobrze!".

A czy mamy szansę, by powstał w Polsce obiekt użyteczności publicznej skrojony na światową miarę, taki jak opera w Sydney czy Dworzec Wschodni w Lizbonie?

Nie mnie zabierać głos, sam jestem graczem na tym boisku. Mogę jedynie nakreślić warunki, które trzeba spełnić. Po pierwsze, konieczne jest powstrzymanie wszechobecnej wśród rodaków bezinteresownej zawiści. Po drugie, żeby powstawały wielkie dzieła, trzeba chcieć, by pojawiła się twórcza ekspresja tej miary. Dzieło sztuki i artysta nie mogą działać w kompletnej próżni i w zupełnej swobodzie. Mam tu na myśli budżet, określanie celów i funkcji obiektu. Nie wystarczy, że artysta czuje misję tworzenia sztuki. Muszą ją odczuwać również władze: samorząd, administracja publiczna, rząd centralny. Jeśli decydenci nie mają misji estetycznej, nie rozumieją, że budowle użyteczności publicznej (świeckie lub sakralne) muszą być symbolami życia publicznego - wówczas na nic zdadzą się umiejętności architekta. Nieraz zetknąłem się z krytyką ze strony władz: "Na cóż symbolika? Wystarczy utylitaryzm". Otóż nie! Nowoczesne budynki sądowe, poza Sądem Najwyższym w Warszawie i Sądem Okręgowym w Krakowie, niczego nie symbolizują, choć powinny. Niezwykle istotny w wolnej Polsce urząd Rzecznika Praw Obywatelskich mieści się w podrzędnym, socrealistycznym budyneczku, dawnej siedzibie komitetu partyjnego... Trzeba chcieć budować symbole życia publicznego.

Co więcej, zgodnie z rzymską definicją, miastem nie jest dowolny zbiór zabudowań, a wyłącznie takie ich zgrupowanie, które stworzyło budowle służące życiu publicznemu: termy, pałace, hale targowe. Właśnie poprzez nie miasto się realizuje. Jedynymi budowlami tego typu obecnie powstającymi w Polsce są... supermarkety! Owe świątynie konsumpcji w minimalnej formie spełniają kryteria rzymskiej definicji miasta. No, może jeszcze Stary Browar w Poznaniu i Manufaktura w Łodzi.

W II Rzeczypospolitej każdy obiekt użyteczności publicznej coś sobą reprezentował. Taki też cel przyświecał mi, kiedy projektowałem gmach telewizji publicznej. Chciałem wyrazić otwartość tej instytucji i zbudować jej znaczenie. Za jego ekspresyjną formę zebrałem zresztą cięgi. Twierdzono, że powinien to być skromny klocek, bo publiczny właśnie. To jakieś nieporozumienie, ale dobrze obrazuje sposób myślenia decydentów.

Pastorał w krysztale

Zapytam jeszcze o plac jako miejsce cementujące więzi wspólnotowe. Ateńczycy mieli agorę, Rzymianie fora, Czesi mają plac Wacława, Francuzi Bastylii... Czy Polacy też mają takie miejsce?

Z całą pewnością są u nas miejsca posiadające siłę symboli. Nie potrafimy jednak nadawać im ram przestrzennych. Budujemy nowe symbole, ale nieudolnie. Pomijając krakowskie czy jasnogórskie Błonia (traktuję je raczej jako miejsca wokół, a nie wewnątrz miasta), sądzę, że miejscem o znaczeniu symbolicznym jest plac Piłsudskiego w Warszawie. To tam w 1979 r. z ust Jana Pawła II padła profetyczna zapowiedź upadku komunizmu. Wystarczająco wiele, aby dziś postawić tam widoczny z oddali papieski pastorał zatopiony w krysztale i oblany słupem światła. Tymczasem w konkursie na zabudowę zwyciężyła jakaś pretensjonalna kolumnada w stylu klasycyzmu faszystowskiego, a pomysł z pastorałem owszem był, ale w gigantomańskiej skali.

Aby zbudować symbol miejsca, trzeba je najpierw zrozumieć, pozwolić mówić językowi form plastycznych lub architektonicznych. W stanie wojennym ludzie ułożyli w tym miejscu ogromny krzyż z kwiatów. Obecnie stoi tam pomnik Piłsudskiego, pełniąc, jak to ktoś dowcipnie ujął, rolę dziadka parkingowego. Podobnie jest ze skwerem Giedroycia nieopodal Belwederu. Państwo w setną rocznicę urodzin patrona nie nadało temu miejscu żadnych ram przestrzennych, ograniczając się jedynie do wbicia słupa z nazwą.

Mamy też miejsca o silnej identyfikacji, np. plac przy pomniku poległych stoczniowców w Gdańsku, gdzie powstaje Europejskie Centrum "Solidarności". Jednak to miejscy planiści bardziej niż architekci określili wytyczne i warunki do powstania ram przestrzennych tego miejsca, co też w następstwie zdefiniowało jego ostateczny kształt.

Tuż po dyplomie napisałem, że gdyby jeden urzędnik miejski pilnował, by plac Teatralny został odtworzony zgodnie z przedwojennym kształtem, więcej by zrobił dla tego miejsca niż wszyscy architekci biorący udział w kolejnych konkursach. Moje słowo stało się ciałem, ponieważ nie w wyniku konkursu, lecz arbitralną decyzją władz miasta zrekonstruowano pierzeję, którą wypełniono zresztą zupełnie inną funkcją - w dawnym ratuszu mieści się dziś bank. Niemniej forma placu została odbudowana.

Był również pomysł, by plac przed Pałacem Kultury i Nauki zorganizować w miejską agorę. Architekt, który tę wizję promował, sabotował jednocześnie zmianę ideowego znaku stalinizmu w symbol antykomunizmu (podziemia służyć miały Muzeum Pamięci Komunizmu). Oznacza to, że ani ten architekt, ani ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński, ani (przynajmniej dotychczas) prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz nie rozumieją, co oznacza zmiana symboli i powiązanych z nimi przestrzeni.

Nie inaczej jest z Muzeum Sztuki Współczesnej, którego parter zgodnie z projektem ma pełnić funkcje, o zgrozo, handlowe (idea sztuki dostępnej z ulicy). Ktoś, kto dopuścił do zwycięstwa tego projektu, nie rozumie zupełnie misji przyszłego obiektu. Dyskusyjny jest ponadto sam jego banalny, "supermarketowy" kształt, dowodzący niezrozumienia, że budynek ma swoją formą manifestować treść. Gdyby architektura wokół była tak fantastyczna, że szokowałaby swoją szlachetną prostotą, można by tym uzasadnić jego kształt. Jednak przekonanie, że wśród tylu banalnych pudeł to akurat będzie wykwintne i subtelne, jest naiwnością.

***

Mam wrażenie, że wypowiadając się o estetyce, tak naprawdę mówi Pan o etyce...

Nie mam zapału ani przygotowania, by mówić o etyce. W przeciwieństwie do estetyki, która jest moją pasją. Zbyt często mówi się u nas o etyce, podczas gdy wystarczyłaby estetyka. Podobnie jak za często mówimy o elegancji i kulturze, kiedy wystarczyłaby zwykła przyzwoitość i higiena.

Debatę publiczną, skoro już o tym mówimy, należy osadzić na odpowiednim poziomie. Dostrzegam bardzo dużo agresywnej brzydoty, a jednocześnie zupełną obojętność wobec niej. Jak w takiej sytuacji dyskutować o pięknie i kryteriach jego tworzenia? Niestety, niemały udział mają tu media, które nie pozwalają wypracowywać odpowiednich kryteriów estetycznych. Kierują się za to wąsko rozumianymi grami medialnymi, towarzyskimi i politycznymi, kształtując w odbiorcach bierność w myśleniu i osądzaniu rzeczywistości. Podobnie jak w naszej polityce, w której powszechnie uznaje się coś za złe, bo powiedział to Kaczyński albo Tusk, jednak nikt się nie zastanawia nad sensem ich wypowiedzi. Tymczasem nie ma partyjnej estetyki. Jest estetyka po prostu!

CZESŁAW BIELECKI jest architektem, publicystą i politykiem. W 1984 r. założył pracownię architektoniczną "Dom i miasto". Działał w opozycji demokratycznej, w III RP był posłem. W 2001 r. wycofał się z bieżącej polityki i wrócił do zawodu architekta. Jest autorem planów miejscowych i studiów urbanistycznych dla wielu miast, a także licznych projektów - m.in. pomnika zagłady getta łódzkiego Stacja Radegast. Opublikował kilka książek, m.in.: "Gra w miasto" (1996), "Głowa" (2003), "Więcej niż architektura. Pochwała eklektyzmu" (2005), "Wizja Polski" (2007).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2008