Emisariusz

Kim był Tadeusz Chciuk-Celt, wiedziało za czasów PRL milion, może dwa miliony Polaków, parę milionów słuchało bowiem Radia Wolna Europa. To on, jako Michał Lasota, zapowiadał dwa razy w tygodniu swą audycję słowami: "Tym, którzy żywią i bronią, chłopom polskim szczęść Boże.

19.04.2006

Czyta się kilka minut

Tadeusz Chciuk-Celt przed mikrofonem Radia Wolna Europa /
Tadeusz Chciuk-Celt przed mikrofonem Radia Wolna Europa /

Dziś niekiedy pamiętają to jeszcze ludzie starsi, być może także ci i owi ze średniego pokolenia, młodszym - jak przekonałem się w dniach niedawnych obchodów rocznicowych "Solidarności" - nazwisko to mówi niewiele albo w ogóle nic. Cóż, bardzo wielu Polakom nie mówi dziś już nic nawet sama nazwa Radio Wolna Europa. Przy okazji tychże obchodów niemal o rozgłośni tej w mediach nie wspomniano, w prasie podobnie, a jak już, to najczęściej na nutę pomylenia z poplątaniem. Choć gdyby nie ona właśnie, ta niedająca się nigdy w stu procentach zagłuszyć rozgłośnia monachijska, Polacy na Śląsku nie wiedzieliby błyskawicznie, kto i jak strajkuje na Wybrzeżu, i przeciwnie, o tym, co dzieje się na Śląsku, nie wiedziałoby błyskawicznie Wybrzeże.

To tak tylko dla wylania odrobiny goryczy w uzupełnieniu początku tego artykuliku, w którym zapytałem o nazwisko jednego z najbardziej zasłużonych dla naszego kraju ludzi. Zasłużonych nie tylko dlatego że przez pół wieku istnienia tej rozgłośni należał do pierwszego garnituru jej politycznych komentatorów, także dlatego że działał w wielu innych jeszcze dziedzinach i na innych polach, że jego życie i działalność przypominają pasjonującą powieść przygodowo-sensacyjną, czy też to, co Francuzi nazywają roman d'aventure.

Wszystko to ilustruje bogata wystawa zorganizowana przez warszawskie Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, którą po Warszawie przejęło właśnie wrocławskie Ossolineum, a stamtąd ruszy dalej w Polskę. Wystawa Celta, alias Lasoty, alias Witkowskiego, alias Chciuka (bo takie było jego prawdziwe nazwisko), ukazała go jako przedwojennego działacza harcerskiego w Drohobyczu w czasach gimnazjalnych i później na studiach prawniczych we Lwowie jako poetę we wczesnej młodości i prozaika, autora piszącego do pisemek szkolnych, dyrygenta chóru młodzieżowego, trochę nawet kompozytora i wreszcie - to najobszerniej, i to najistotniejsze dla dzisiejszego widza - jako długoletniego działacza polskiego podziemnego ruchu ludowego, polskiej konspiracji wolnościowej od jej zarania, to znaczy 1939 r., aż do pierwszych lat tak zwanej Polski Ludowej. Na zajętych przez Sowietów terenach Polski kresowej, następnie na Węgrzech, dalej na Zachodzie, znowu w kraju i znowu na Zachodzie.

"Marek Celt" był jednym z najaktywniejszych tak zwanych "białych kurierów", przemycających z Polski ludzi na Węgry i do Rumunii, służył jako ochotnik w Armii Polskiej utworzonej w 1940 r. we Francji, po upadku zaś Francji w wojsku polskim w Anglii, gdzie ukończył podchorążówkę, następnie dołączył do formacji tak zwanych "cichociemnych", był przerzucany samolotem do kraju, z kraju wędrował przez całą Europę z powrotem do Anglii, przemycał przez granice cenne dokumenty i raporty, i to on, jako wysłannik z kraju, miał poważny udział w przerzucie przez granice do Anglii wykradzionych Niemcom przez "Podziemie" planów budowy rakiet V1 i V2 (choć pod to przedsięwzięcie podszywało się już kilku innych pseudobohaterów), a wreszcie, jako "ludowiec", współpracował z rządem polskim w Londynie, w kraju zaś, po wojnie, znalazł się wśród najbliższych ludzi premiera Mikołajczyka.

Niezwykle barwny i ruchliwy okupacyjny życiorys Tadeusza Chciuka, który by starczył na hojne obdarowanie nim sporej gromadki ludzi Podziemia, układający się (z paroma powtórzeniami) od Polski poprzez tereny trzech czwartych Europy (pod kilkoma nazwiskami, w różnych przebraniach, nawet katolickiego księdza), ukazała wystawa w wielu dziesiątkach zdjęć i wielu dziesiątkach pisanych dokumentów - legitymacji, odpisów raportów podziemnych komórek AK, kopii niemieckich listów gończych, plakatów, zeznań świadków, orderów wreszcie i wyjątków ze wspomnień innych ludzi, zawsze pełnych uznania i atencji. Wystawę można czytać - jak napisałem wyżej - niby powieść. Zwłaszcza, że dodatkowo została wzbogacona eksponatami i wyjaśnieniami jego żyjącej jeszcze żony Ewy, uczestniczki zresztą większej części jego eskapad. Żadnego przefantazjowania, bo to, co wystawa ukazuje, jest o wiele barwniejsze niż wytwory fantazji. Można się jedynie dziwić, że jednak zdarzyło się to wszystko naprawdę jednemu człowiekowi. Można też podziwiać.

***

Z tej obfitości, niestety, powstaje pod mym piórem trochę sucha wyliczanka, a przecież zdaję sobie sprawę z tego, że i tak życiorysu Tadeusza Chciuka-Celta, znakomicie wystawą zilustrowanego, którą udało mi się w warszawskim muzeum obejrzeć, na tych łamach nie zdołam wyczerpać. Więc może trochę inaczej. Może o tym, kiedy mnie osobiście udało się z bohaterem wystawy zetknąć?

Otóż było to w 1972 roku. W Monachium. W siedzibie Radia Wolna Europa. Niekiedy zatwierdzał (co w języku "wolnoerupejskim" nazywało się "okejowaniem") niektóre moje teksty przed nagraniem. Zawsze spokojny, uprzedzająco grzeczny, choć kat na najdrobniejszy błąd stylistyczny czy niejasność, skromny aż do przesady, życzliwy otoczeniu, o sobie niemówiący nic, zwłaszcza o swoich okupacyjnych przygodach. Umiał z uśmiechem godzić prezentujących przeciwstawne racje, umiał cierpliwie wysłuchiwać i równie cierpliwie tłumaczyć. Wspierały go wielka wiedza i doświadczenie życiowe. Nie miał konfliktów. Oczywiście z latami dowiedziałem się z rozmów z innymi, kim był. Szerzej, z wieloma szczegółami. Wstawiałem go w swej świadomości do szufladki z dumną tabliczką "Harcerz"; dumną nie tylko dlatego, że sam byłem kiedyś harcerzem, ale że doświadczenie przekonało mnie, iż była to najlepsza z dobrych szkoła patriotyzmu, bezinteresowności, gotowości do poświęceń i prawości. Nigdy jednak nie dowiedziałem się o nim tyle, ile dowiedziałem się z omawianej tutaj wystawy.

Chciałbym przytoczyć na koniec wydarzenie z początku lat 80., które utkwiło mi w pamięci, jakby miało miejsce wczoraj. W programie literackim RWE opublikowałem opowiadanie, w którym narrator przeprowadzał przez granicę na Węgry kilka osób zagrożonych wywózką w głąb Sowietów. Po kawie, którą ja zwykłem pijać w kantynie (Celt zaś w swoim pokoju, z termosu, przyrządzoną przez żonę Ewę), kiedy znalazłem się u siebie, rozległo się pukanie, w szparze drzwi pojawiła się głowa pana Tadeusza, zapytał, czy nie będzie przeszkadzał, jeżeli zajmie mi kilka minut. Poprosiłem, żeby wszedł. Zajął miejsce po przeciwnej stronie mojego biurka i wtedy powiedział: "Wysłuchałem pańskie opowiadanie".

Zafrasowałem się, bo już wiedziałem, o jakie opowiadanie mu chodzi i błyskawicznie skojarzyłem to z jego okupacyjnymi doświadczeniami. "Co, nie zgadza się?" - mruknąłem groźnie, żeby to swoje zafrasowanie jakoś zamaskować, a on powiedział: "No, nie zupełnie, ale trochę", prawie nieśmiało, lecz stanowczo, a ja na to: "Jak?", a on z ociąganiem: "No, długo by mówić", a ja: "No to proszę", powiedziałem, czy ja wiem jak, może nawet trochę zaczepnie, a wtedy potoczyła się opowieść, która była opowieścią fachowca. Nie barwna, ale surowa. Tchnąca grozą, pełna lęku, ale i konieczności przezwyciężenia tego lęku. I odpowiedzialności za zadanie, jakiego się jakiś człowiek czy jacyś ludzie podjęli. Paraliżującą grozę z tej opowieści najmocniej zapamiętałem i przekazywany w niej wysiłek, żeby ją, tę grozę, od siebie odepchnąć, bo inaczej nie spełni się swego zadania.

Gdy zapadło milczenie, byłem zdruzgotany. "Więc cała moja robota do luftu?", użyłem tego nigdy nie używanego przeze mnie germanizmu. "Ależ nie, panie Włodzimierzu, nie! Przecież literatura rządzi się innymi prawami!" - wykrzyknął i potem znowu dość długo mówił, jak rozumie literaturę. "Więc nie mam przerabiać?" - zapytałem z nadzieją pojednawczo. "Ależ nie. Do druku to pan i tak tu i tam dociśnie, wiem, jak pan to robi" - powiedział. "Nie, nie, literatura ma swoje prawa. Musiałem jednak panu wygarnąć" i spojrzawszy na zegarek, zerwał się z krzesła. "Ale zleciało! To już przecież obiadowa pora! Przepraszam, że nudziłem!". I poleciał. A ja jeszcze w tym samym tygodniu jednak przerobiłem tekst. W każdym razie w tej części, gdzie narrator przeprowadza kilkoro ludzi na Węgry przez strzeżoną przez sowieckich sołdatów granicę.

Opowiadanie to gdzieś później drukowałem, nie wiem, czy je czytał, chyba tak, co uznałem za udzielenie mi z jego strony "okeja"; w każdym razie, kiedy myślę o Tadeuszu Celcie, przypomina mi się zawsze ta scenka z mojego radiowego pokoju i jak nieśmiało dzielił się ze mną swoim doświadczeniem. Opowiedziałem ją paniom w warszawskim muzeum, które wyciągały dla mnie z kartonów popakowane już na wysyłkę do Wrocławia eksponaty ilustrujące drogę życiową tego nie literackiego, ale prawdziwego bohatera czasu, którego nie należy zapomnieć.

"Ostatni emisariusz Tadeusz Chciuk-Celt - 1916-2001". Scenariusz i komisarz wystawy: Karolina Sikora i Arkadiusz Indraszczyk. Opracowanie plastyczne: Tadeusz Chwaliński. Na wystawie wykorzystano eksponaty ze zbiorów rodzinnych Chciuków-Celtów, z Muzeum Wojska Polskiego, Muzeum Niepodległości, Muzeum Harcerstwa i z Zakładu Ruchu Ludowego przy NKW PSL w Warszawie. Ossolineum, Wrocław, ul. Szewska 37; wystawa czynna od 7 kwietnia do 15 maja 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2006