Elizabeth Warren nie ustępuje

Choć zawiesiła swoją kampanię prezydencką, amerykańskie media nie przestają o niej mówić. Wszyscy czekają na to, kogo poprze: Berniego Sandersa czy Joego Bidena.

17.03.2020

Czyta się kilka minut

Elizabeth Warren, Los Angeles, marzec 2020 r. / JUSTIN L. STEWART / ZUMA PRESS / FORUM
Elizabeth Warren, Los Angeles, marzec 2020 r. / JUSTIN L. STEWART / ZUMA PRESS / FORUM

Senatorka z Massachusetts, która w partyjnych prawyborach zajęła trzecie miejsce zdobywając głosy 2 milionów Amerykanów, stała się jedną z najważniejszych osób w Partii Demokratycznej. Choć nie zostanie kandydatką na prezydenta, jest zbyt cenna, by pozwolić jej zejść ze sceny. Jedni widzą ją na czele Demokratów w Senacie, niektórzy w przyszłej administracji, inni jeszcze wyżej. Bernie Sanders miał dopytywać, czy wiceprezydentka może być również sekretarzem skarbu; Biden też podobno rozważa ją w roli swojej zastępczyni.

Zapytana o to, którego z kandydatów poprze, oświadczyła, że potrzebuje czasu, żeby się nad tym zastanowić. Pasuje to do jej marki osoby działającej nie pospiesznie, lecz podejmującej decyzje po analizie zagadnienia. Hasło, wokół którego prowadziła kampanię, brzmiało: „Mam plan!”. Jej program składał się z konkretnych propozycji działania, o których jednak mówiła z pasją i językiem zrozumiałym dla wyborców.

Chciała rozbijać monopolistów, jak Amazon czy Google. Wprowadzić podatek od fortun („tylko 2 centy od każdego dolara powyżej 50 mln dolarów”). Ukrócić wpływ pieniędzy na politykę, m.in. poprzez radykalne ograniczenie lobbingu i wprowadzenie publicznego współfinansowania partii. Zlikwidować długi studenckie, kulę u nogi milionów młodych Amerykanów, i dogłębnie zreformować edukację – podkreślała, że to właśnie tani, publiczny uniwersytet dał jej wykształcenie, bez którego nie wyr­wałaby się z biedy. Była zapewne najbardziej kompetentną osobą, jaka ubiegała się o prezydenturę – i to nie tylko na tle tegorocznych pretendentów. Co zatem się nie udało?

Przeciwieństwo Trumpa

Pierwszy raz Amerykanie usłyszeli o Elizabeth Warren po kryzysie gospodarczym roku 2008. Elokwentną profesorkę z Harvardu, która jako jedna z nielicznych przewidziała krach, zaczęto zapraszać do telewizji oraz różnych ciał doradczych Kongresu, gdzie rzeczowo punktowała i Republikanów, i Demokratów, a przede wszystkim winne kryzysowi banki. Kiedy w 2010 r. powstało Biuro Ochrony Finansowej Konsumentów, jako specjalistka od prawa upadłościowego była naturalną kandydatką, by stanąć na jego czele. Republikanie w Senacie (i część ekonomicznej drużyny prezydenta Baracka Obamy) nie chcieli jednak o tym słyszeć. Warren pozwolono stworzyć agencję od postaw, ale tylko w roli p.o. szefowej. W 2012 r., chcąc pozbyć się kłopotu, administracja zachęciła ją do startu w wyborach do Senatu. Po śmierci Teda Kennedy’ego w Massachusetts niespodziewanie wygrał Republikanin i Demokraci potrzebowali kogoś, kto odzyskałby dla nich to miejsce. Warren zwyciężyła w cuglach.

W komisji bankowości zasłynęła z przeczołgiwania bankierów i szefów korporacji, ale rzucała też kłody pod nogi Obamie, kiedy za bardzo szedł bankom na rękę. Był czas, że to ją uważano w Białym Domu za radykalną wichrzycielkę, a senatora Sandersa za gracza drużynowego, na którego można liczyć. Z Sandersem znają się zresztą od lat – jeszcze zanim sama zaangażowała się w politykę, agitowała za nim w jego rodzinnym Vermoncie. W 2015 r. miał ją namawiać do rzucenia rękawicy Hillary Clinton i dopiero kiedy odmówiła, Sanders postanowił sam wystartować. Warren ponad idealizm przedłożyła wówczas pragmatyzm (co może być wskazówką dziś, kiedy stoi przed podobnym dylematem) – poczekała na ostateczne rozstrzygnięcie prawyborów i dopiero wtedy poparła Clinton. Brano ją pod uwagę jako potencjalną wiceprezydentkę, ale ostatecznie Clinton uznała, że dwie kobiety to zbyt ryzykowny wybór i postawiła na dość bezosobowego senatora Tima Kaine’a. Z wiadomym skutkiem.

Za prezydentury Trumpa bezkompromisowo stawiała czoło jego administracji. Kiedy Mitch McConnell, republikański lider większości w Senacie, wyłączył jej mikrofon za przekroczenie czasu wypowiedzi („Została ostrzeżona. Mimo to nie ustąpiła”), uczyniła z tego swoje zawołanie. Była antytezą Trumpa – on rzucał gniewne, pełne kłamstw i obelg tweety, ona prezentowała rozsądek i doskonałe przygotowanie; on ucieleśniał toksyczny maczyzm, ona nowoczesny feminizm. Nic dziwnego, że stała się jednym z ulubionych celów ataków prezydenta, który nazywał ją „Pocahontas”.

Na łzy miliarderów

Pochodząca z Oklahomy Elizabeth Warren miała, według rodzinnej opowieści, czirokeskich przodków i w latach 80. XX w. zdarzało się jej deklarować jako „rdzenna Amerykanka”, choć, jak wynika ze śledztwa dziennika „The Boston Globe”, nigdy nie użyła tego, żeby pomóc sobie w karierze. W końcu, zmęczona ciągłymi kpinami Trumpa, postanowiła zrobić sobie test DNA. Rzeczywiście wykazał, że miała wśród przodków Indian, ale ruch ten zamiast wyciszyć sprawę, tylko ją rozniecił. Krytykowana z różnych stron, z przywódcami Narodu Czirokezów na czele, przeprosiła i wykonała wielką pracę, żeby odbudować relacje z rdzennymi Amerykanami – później, w prawyborach, poparła ją kongresmenka Deb Haaland, pierwsza Indianka w Kongresie.

Kiedy w 2018 r. Warren postanowiła ubiegać się o prezydenturę, spotkała się z Sandersem. Czy próbowała go przekonać, żeby nie startował i ją poparł? Oboje zgodnie twierdzą, że nie, acz resztę tamtej rozmowy (o czym za chwilę) zapamiętali inaczej. Zabiegali o ten sam progresywny elektorat, różnice między ich programami były w istocie niewielkie, a podobieństw (jako jedyni popierali powszechną opiekę zdrowotną „Medicare dla wszystkich”) znacznie więcej. Warren po prostu twierdziła, że byłaby lepszym prezydentem. Różnił ich styl – częściej od niego podkreślała znaczenie współpracy, mówiła o konieczności słuchania się nawzajem i wspólnego znajdywania rozwiązań – ale nie ogólny kierunek. „Wielka, strukturalna zmiana”, do której wzywała, pokrewna była „politycznej rewolucji” Sandersa, ale opierała się na solidnych, pragmatycznych podstawach. Kiedy Sanders szermował hasłem „demokratycznego socjalizmu”, Warren podkreślała, że jest „kapitalistką do szpiku kości”, która jednak – jak niegdyś Franklin D. Roosevelt – chce zdyscyplinować spuszczony z łańcucha wolny rynek.

Jej kandydatury obawiali się miliarderzy. Mark Zuckerberg zapowiadał, że z prezydentką Warren będzie walczył w sądach, a pewien były dyrektor banku Goldman Sachs rozpłakał się na wizji, kiedy zapytano go o proponowany przez senatorkę dwuprocentowy podatek. Tuż po tym na stronie kampanii Warren pojawiły się na sprzedaż kubki na „łzy miliarderów”. Na krytykę ze strony centrowych konkurentów odpowiadała: „Nie rozumiem, czemu ktoś zadaje sobie tyle trudu i ubiega się o prezydenturę, żeby powtarzać, czego nie możemy zrobić i o co nie powinniśmy walczyć”. Sanders słabł, Warren konsolidowała wokół siebie obóz progresywny i rosła w sondażach. Był to zresztą jeden z powodów, dla których do walki o nominację Demokratów przystąpił eksburmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg – obawiał się nie Sandersa, ale Warren.

Starcie na ostatniej prostej

Kiedy w październiku 2019 r. wysunęła się na prowadzenie, pozostali kandydaci rzucili się do ataku na nią. Pete Buttigieg, prezentujący się jako centrowa alternatywa dla słabnącego Bidena, wyprowadził cios z prawej – zarzucił Warren, że jej pomysł zapewnienia powszechnej opieki zdrowotnej jest nierealistyczny finansowo. Warren uciekła w ogólniki, co zaszkodziło marce kandydatki, która ma plan na wszystko. Następnie przyszedł cios z lewej: dochodzącemu do siebie po zawale serca Sandersowi udzieliła wsparcia popularna na lewicy kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez. Kampania Sandersa odżyła, poparło go kilka ważnych lewicowych organizacji, a Warren zaczęła powoli, lecz stale, tracić w sondażach.

Skorygowała więc swój plan opieki zdrowotnej – „Medicare dla wszystkich” nie uda się wprowadzić od razu i konieczny będzie okres przejściowy. Ta część lewicy, która i tak już patrzyła na nią podejrzliwie (dlaczego sama startuje, zamiast poprzeć Sandersa?), potraktowała to jako dowód na to, że senatorka nie jest żadną progresistką, tylko koniem trojańskim neoliberalizmu (sic!), choć jakiś czas później sama Ocasio-Cortez przyznała, że kompromis w sprawie opieki zdrowotnej może być konieczny. Nie był to zresztą jedyny taki przypadek. Propozycje Warren, uwzględniające takie czy inne niuanse zagadnienia, zawsze okazywały się „nie dość postępowe” w porównaniu z bezkompromisowym programem Sandersa – nawet jeśli jego sojusznicy przyznawali po cichu, że w praktyce jego realizacja bliższa byłaby pomysłom Warren.

Choć długo powstrzymywali się od ataków na siebie, na ostatniej prostej przed konwentyklem w Iowa doszło między nimi do starcia. Kiedy sztab Sandersa zaczął używać argumentu, że Warren jest zbyt elitarna i nie warto na nią głosować, senatorka uznała to za zerwanie paktu o nieagresji i przywołała ową kurtuazyjną rozmowę, jaką odbyła z Sandersem w grudniu 2018 r. Miał on wówczas powiedzieć, że kobieta nie zdoła pokonać Trumpa. Zapytany o to w trakcie debaty zaprzeczył, a po debacie rozeźlona Warren nie podała mu ręki. Choć szybko zaczęli wyciszać konflikt (na marszu ku czci Martina Luthera Kinga, kilka dni później, szli nawet pod ramię, rozmawiając i żartując), najzagorzalsi fani Sandersa, tzw. Bernie Bros, przypuścili w internecie bezpardonowy atak na senatorkę, nazywając ją „zdradziecką żmiją” i opisując hasztagami #neverwarren. Sanders wprawdzie potępił takie zachowania, ale w opinii Warren nie odciął się od swoich toksycznych fanów wystarczająco stanowczo (większość wyborców uwierzyła zresztą jemu).

Mało miejsca w centrum

Zraziwszy do siebie część partyjnej lewicy, spróbowała poszukać miejsca w centrum, ale ostatecznie znalazła się na straconej pozycji – w walce o nominację zabrakło miejsca na jakiekolwiek niuanse. Dla umiarkowanych wyborców wciąż była zbyt radykalna, a „kandydatką jedności”, łączącej idealizm progresistów z pragmatyzmem centrystów, zainteresowani byli nieliczni. Nie pomogły jej nawet dwie debaty, w których rozniosła w pył Michaela Bloomberga, ucieleśniającego niekontrolowaną hybris wielkiego kapitału, z którą walczyła od lat. Kiedy w prawyborach wypadła znacznie poniżej oczekiwań, przegrywając nawet we własnym stanie, w końcu zawiesiła kampanię. „Od początku mówiono mi, że są tylko dwie drogi: progresywna i umiarkowana (…) Nie zgadzałam się z tym, ale cóż, byłam w błędzie” – powiedziała gorzko.

Nie brak głosów, że w sytuacji, gdy priorytetem dla Demokratów było znalezienie osoby najbardziej „wybieralnej”, która zdoła pokonać Trumpa, pomstującego na ekspertów ulubieńca „zwykłych Amerykanów”, wykładowczyni z Har­vardu była zbyt „elitarna”. Sęk w tym, że dzisiejsza profesor Elizabeth Warren z Harvardu to Betsy Herring, córka stróża z Norman w Oklahomie. Kiedy jej ojca po zawale serca prawie dobiły rachunki za opiekę zdrowotną, poszła do pracy w wieku 13 lat. Dzięki wynikom w nauce zdobyła stypendium na prestiżowym uniwersytecie, ale zrezygnowała z niego dla męża – wykształcenie dały jej w końcu studia na publicznej uczelni. Pracowała jako nauczycielka, aż wreszcie za sprawą ciężkiej pracy skończyła prawo i wspięła się na sam szczyt. To klasyczna opowieść o „amerykańskim śnie”, która w ustach każdego innego kandydata zachwycałaby wyborców.

„Niewłaściwa” płeć

No właśnie – kandydata. Kobiety stanowią większość elektoratu Partii Demokratycznej; to one (jako wyborczynie i jako kandydatki) wywalczyły dwa lata temu zwycięstwo w wyborach do Kongresu, oddając Izbę Reprezentantów we władanie Nancy Pelosi. W kampanii Warren dużo bardziej od Hillary Clinton podkreślała swój feminizm. Kiedy na trasie robiła sobie zdjęcia z wyborcami, małym dziewczynkom mówiła: „Ubiegam się o prezydenturę, bo to właśnie robią dziewczyny”. Jaką rolę w jej porażce odegrał zatem seksizm?

Sam fakt, że kobieta ubiega się o jakieś stanowisko, sprawia, że wyborcy oceniają ją gorzej niż mężczyznę w takiej samej sytuacji. Sanders nieustannie krzyczy, Biden potrafi dziwacznymi obelgami obrzucać własnych zwolenników, ale wystarczyło, że Warren podniosła głos i od razu słyszała, że jest zbyt agresywna i „niemiła” – jakby to od bycia „miłym” zależało, czy ktoś nadaje się na najważniejszy urząd w państwie. Kiedy Pete Buttigieg postanowił ubiegać się o prezydenturę, mając ledwie 37 lat i doświadczenie burmistrzowania niewielkiemu miastu, media zachwycały się ambitną i elokwentną nadzieją partii, ale kiedy Warren mówiła o rzeczach, na których się znała jak mało kto, okazywała się „protekcjonalna” i „przemądrzała”. Biden bez przerwy opowiada niestworzone historie, popełnia gafę za gafą, ale to Warren nieustannie wypominano sprawę indiańską, za którą dawno już przeprosiła.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że kiedy wyborcy Demokratów mówili „zagłosowałbym na Warren, ale jest niewybieralna”, zbyt często mieli na myśli, że po prostu ma „niewłaściwą” płeć – czy to dlatego, że po porażce Hillary Clinton uznali, że kobieta nie zdoła pokonać Trumpa, czy dlatego, że choć uważają się za postępowych, po prostu nie brakuje wśród nich seksistów. A może i jedno, i drugie.

Warren przegrała, ale to jej merytoryczna ofensywa skłoniła resztę kandydatów do uzupełnienia swoich programów; to na bazie jej planów może powstać tegoroczny program Partii Demokratycznej, godzący rozbieżne oczekiwania obu skrzydeł partii, lewicowego i centrowego. Choć w listopadzie nie stawi czoła Trumpowi, w taki czy inny sposób będzie współdecydować o przyszłym kształcie Partii Demokratycznej. „Mimo to, nie ustępuje”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2020