Dziennik czasów rewolucji

Franciszek ma przetarty szlak. Soborowe zapiski ojca Congara pokazują, że pół wieku temu trzeba było zreformować prawie wszystko.

27.12.2014

Czyta się kilka minut

O. Yves Congar: najpierw cenzurowany teolog, później ceniony przez papieża kardynał / Fot. Dzięki uprzejmości dominikanina o. Jocelyna Dorvault z Rzymu
O. Yves Congar: najpierw cenzurowany teolog, później ceniony przez papieża kardynał / Fot. Dzięki uprzejmości dominikanina o. Jocelyna Dorvault z Rzymu

Wielki teolog i jeden z najważniejszych uczestników Soboru Watykańskiego II Yves Congar (w zakonie Marie-Joseph) bardzo wcześnie rozpoczął pisanie dziennika. Namówiony przez matkę dziesięcioletni Yves notuje wydarzenia z 1914 r. Pisze świetnie, a wydawane drukiem dzienniki będą się cieszyć powodzeniem.

W Polsce znany jest tom „Teolog na wygnaniu. Dziennik 1952–1956” (W drodze 2008). Congar pisał go w czasie, gdy głoszone przez niego poglądy na temat konieczności reformy Kościoła, ekumenizmu, miejsca świeckich w Kościele itd. spotkały się ze stanowczą reakcją Kongregacji Świętego Oficjum: zabroniono mu publikacji i wykładów. Później jednak, w lipcu 1960 r., Jan XXIII mianuje ocenzurowanego teologa konsultorem Komisji przygotowującej Sobór. Czy była to rehabilitacja?

Do grona konsultorów zostało włączonych jeszcze kilku takich jak on, oskarżanych o nieortodoksyjność, krępowanych zakazami nauczania i publikacji. Niektórzy widzą w nich swego rodzaju zakładników. Ich ograniczona obecność ma stwarzać pozory otwartości i zabezpieczać przed powtórką przypadku z Soboru Watykańskiego I: schizmy zainspirowanej przez wybitnego teologa ks. Ignacego von Döllingera.

28 października 1962 r. przychodzi kolejna nominacja: o. Congar zostaje oficjalnym ekspertem Soboru, co daje mu prawo do uczestniczenia w sesjach plenarnych oraz oznacza realny udział w pracach Soboru.


Sobór od kuchni

Od chwili powołania do Komisji Przygotowawczej aż do końca Soboru o. Congar niestrudzenie prowadzi notatki. Mówił gdzieś, że robi to wtedy, kiedy przeżywa nowe doświadczenie, albo wtedy, gdy uczestniczy w wydarzeniu historycznym (stąd jego dzienniki z podróży do USA i Polski w 1966 r.). Soborowy dziennik obejmie dziewięć zeszytów zapisanych drobnym, niezbyt czytelnym pismem. Mimo gigantycznej pracy i coraz gorszego stanu zdrowia, notatki robi na gorąco, dzień po dniu. Zapiski zwykle są zwięzłe, konkretne, niekiedy zjadliwe. Ale nawet osobiste wrażenia i sądy są prawie zawsze pisane z perspektywy teologa, świadomego wielkości wydarzenia: „Piszę, jeśli nie dla Historii, to przynajmniej po to, aby moje świadectwo zostało utrwalone”.

Zdaje więc sobie sprawę z wartości swoich zapisków: zadba o przepisanie ich na maszynie, sam zrobi korektę i maszynopis z krótkim wprowadzeniem przekaże do dominikańskiego archiwum, zezwalając na publikację po roku 2000. W 2002 r. starannie opracowany „Mon Journal du Concile” (Mój Dziennik z Soboru) ukazuje się w wydawnictwie Cerf. Dominique Congar, bratanek autora, zapewnia we wstępie, że niczego z oryginalnej wersji nie wycięto ani nie retuszowano.

Dlaczego w ogóle ktoś mógłby chcieć to zrobić? W „Dzienniku” o. Congar notuje, z jakimi problemami mierzą się uczestnicy prac soborowych, rejestruje przebieg niezliczonych dyskusji i sporów, streszcza, czasem z komentarzem (w rodzaju „za długie”, „nudne”), wystąpienia w auli soborowej, zapisuje (bywa, że z błędami) nazwiska mówców, rozmówców i uczestników różnego rodzaju sporów, niekiedy opatrując krótką, niekoniecznie pozytywną charakterystyką. Robi to po mistrzowsku: nawet czytelnik, któremu większość nazwisk nic nie mówi i który niezbyt dobrze się orientuje w problematyce kościelnej, zostaje wciągnięty w lekturę samą dramaturgią wydarzeń.


Najpierw zrozumieć siebie

Wiadomość o zwołaniu Soboru o. Congar przyjął sceptycznie: „Propozycja czegoś takiego – zapisał – nie może być niczym innym, jak przejawem nieświadomości – a więc straszną katastrofą, albo... dziełem Duch Świętego: w takim przypadku wszystko jest możliwe. Wierzę, że to Duch Święty”. Później napisze: „Teraz już nie wierzę, ja to wiem”.

Dziennik jest świadectwem całkowitego zaangażowania w prace soborowe. Mimo postępującej choroby (odnotowuje szczególnie przykre dolegliwości), która później przykuje go do inwalidzkiego fotela, jest nieprawdopodobnie czynny. Wystarczy prześledzić jego przemieszczanie się po Rzymie i podróże. Praca dla Soboru to nie tylko udział w komisji teologicznej, ale też niezliczone spotkania z biskupami, którzy proszą go o radę czy opracowanie jakiegoś wystąpienia, spotkania z innymi biegłymi, pisanie artykułów, książek, konferencje dla dziennikarzy, dla grup ojców Soboru, wystąpienia telewizyjne, spotkania organizowane w różnych częściach miasta itd. Niekiedy notuje, że nie idzie na posiedzenie plenarne, bo w nieprawdopodobnie krótkim czasie musi opracować jakiś dokument czy inny materiał, który będzie przedmiotem soborowej debaty i – czasem – głosowań.

Utrzymuje kontakt z innymi biegłymi Soboru. Ich nazwiska pojawiają się niemal na każdej stronie: de Lubac, Daniélou, Rahner, Ratzinger, Küng, Laurentin. Congar uznaje kompetencje Rahnera, z podziwem pisze o współpracy z Ratzingerem, jednak nie podziela reformatorskiego radykalizmu niemieckich ekspertów i jest bardziej gotów do kompromisów. Swoją strategię przedstawia: „Najpierw zrozumieć siebie, dokładnie wiedzieć, czego się chce uniknąć i co się chce przeprowadzić, przygotować linię argumentacji; pozyskiwać zwolenników dla swego punktu widzenia, innych neutralizować”.


Spotkania z Polakami

W obszernym indeksie osób są też polscy biskupi. Odnotowuje ich głosy, lecz bez szczególnego zainteresowania. Nie wie, że jedyny polski biskup, który robi na nim wrażenie, po latach zostanie papieżem, a w 1994 (pół roku przed śmiercią) mianuje go kardynałem.

11 października 1963 r. pisze o wizycie wikariusza kapitulnego Krakowa: „Przedstawił mi teksty przez siebie zredagowane, dość mętne, pełne nieścisłości, właściwie błędów i niezręczności. Jednak jestem zadowolony z nawiązania kontaktu z polskim episkopatem. Polscy biskupi, których aktualnie jest 24 (na 45, którzy powinni byli przybyć), teksty dostali dopiero we wrześniu. Nie mogli przywieść ze sobą teologów, są dość bezradni i mało zorientowani. To dlatego dotychczas nie było ich słychać na Soborze”.

Wojtyła pojawia się w „Dzienniku” także blisko dwa lata później, w lutym 1965 r. Trwa praca nad schematem XIII (późniejsza Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym). Congar obszernie odnotowuje wystąpienie „Mgr. Wojtyły”, którego głos ocenia, jako „d’un extrême gravité” – najwyższej wagi. Chodzi o ustosunkowanie się Kościoła do odpowiedzi na egzystencjalne pytania człowieka udzielane przez marksizm, odpowiedzi nie akademickich, lecz takich, które realnie kształtują życie i pracę milionów ludzi na świecie. Po zwięzłym zreferowaniu tego wystąpienia Congar notuje: „Wojtyła robi bardzo duże wrażenie. Jego osobowość dominuje. Promieniuje jakimś fluidem, siłą magnetyczną, profetyczną, pełną pokoju i nie do odparcia”.


W spiżowych ramionach Kurii

Journal” o. Congara czytałem w czasie odbywającego się w Rzymie nadzwyczajnego Synodu Biskupów poświęconego rodzinie. Warto reakcje na podjęcie przez Synod jednego kontrowersyjnego tematu komunii dla osób żyjących w ponownych związkach widzieć na tle dyskusji soborowych. Tam spory toczyły się wokół dziesiątków, może nawet setek spraw.

W trakcie przygotowań za podstawę opracowywanych schematów przyjęto nauczanie ostatnich papieży: Leona XIII i Piusa XII. Ojciec Congar, do niedawna pozbawiony głosu przez Kongregację, na czele której stał kard. Ottaviani (teraz przewodniczący komisji teologicznej), był zaniepokojony tym, że na czele dziesięciu komisji przygotowawczych – wszystkich, z wyjątkiem komisji jedności chrześcijan – stoją kardynałowie prefekci z Kurii Rzymskiej. Pisze: „System, cierpliwe konstruowany w Rzymie, bierze w żelazne ramiona dzieciątko, które się ma urodzić, Sobór. Wszystko nadal będzie objęte kontrolą i sekretem Kurii”. Kiedy przybywa do Rzymu, odkrywa, że konsultorzy mogą uczestniczyć tylko w niektórych posiedzeniach komisji. Jeśli zaś uczestniczą, niemal nigdy nie udziela się im prawa głosu. Uwagi mogą składać na piśmie, lecz ich opracowania prawie nie są brane pod uwagę w redagowaniu dokumentów.

Congar jednak lojalnie współpracuje z Komisją Przygotowawczą. Z czasem sytuacja doradców trochę się poprawia, ale o dokumentach, w których przygotowaniu uczestniczył, Congar napisze, że „zostały takie, jak były na początku, a tylko w najbardziej dyskutowanych punktach zostały nieco polepszone, stały się mniej agresywne, ale wciąż są za bardzo »rzymskie«”.

Inauguracja Soboru (13 października 1962 r.) swym bizantyńskim splendorem go nie zachwyciła. Zmęczony, Bazylikę św. Piotra opuścił jeszcze przed homilią papieża. Zachwycił go za to pierwszy dzień obrad: zgromadzenie nie zgodziło się na „wybór” przewodniczących komisji soborowych według przygotowanego przez Kurię scenariusza, zapewniającego pożądany przez nią rezultat. Kiedy niektórzy z uczestników potulnie zaczęli wypełniać wręczone im wcześniej formularze, na wniosek kardynałów Liénarta i Fringsa zmieniono sposób wyborów i datę głosowania, żeby biskupi mogli się zorientować, kogo popierają. Congar z ulgą notuje: „Sam Sobór może być czymś innym niż jego przygotowanie”.


Za i przeciw zmianom

Jako biegły (peritus) ojciec Congar uczestniczy we wszystkich kluczowych pracach Vaticanum II. Poczynając od reformy liturgii, w wielkiej debacie o źródłach Objawienia, o Kościele, a więc prymacie, kolegialności, roli świeckich, o ekumenizmie, judaizmie, wolności religijnej, misjach i kapłaństwie. Istotną rolę odgrywają tu debaty w komisjach oraz spotkania nieformalnych grup i rozmowy z poszczególnymi uczestnikami Soboru. Towarzyszy temu stałe napięcie.

Tradycjonaliści bronią Kościoła przed wszelkimi zmianami, m.in. przed kolegialnością (powstaje nawet grupa antykolegialistów). Do papieża dociera petycja, by ogłosił Maryję Matką Kościoła i zapobiegł ogłoszeniu nauki o kolegialności. „My chrześcijanie chcemy uniwersalnego macierzyństwa Maryi dla Kościoła i uniwersalnego ojcostwa Papieża dla Kościoła” – uzasadniają autorzy petycji. Bronią przed ekumenizmem, którego nie rozumieją, traktując go jako manewr mający na celu podporządkowanie chrześcijańskich wyznań Rzymowi.

Gotowy dokument o ekumenizmie wraca do komisji z czterdziestoma poprawkami, bez końca ciągnie się debata o relacjach Kościoła z judaizmem (z „narodem bogobójców”!). Temat wolności religijnej budzi ostre sprzeciwy grupy, której przewodzi abp Marcel Lefebvre. Roli tego ostatniego o. Congar chyba nie docenia.

Opisy spotkań i rozmów, relacje o przygotowywanych dokumentach są przeplatane pospiesznymi notatkami z auli soborowej. I tak np. na trzech stronach znajdujemy notatki z debaty nad wprowadzeniem komunii pod dwiema postaciami, dopuszczeniem koncelebry, zezwoleniem na odprawianie mszy o dowolnej porze dnia (można było rano), obowiązku głoszenia homilii na każdej mszy itd. Autor dziennika notuje racje za i przeciw. Przeciw komunii pod dwiema postaciami np.: higieniczne (szminka na ustach kobiet), pedagogiczne (wrażenie, że będzie to zakwestionowaniem dotychczasowej praktyki), historyczne (na soborze w Konstancji za taką propozycję potępiono Husa). Argumenty za: taka była intencja Chrystusa.


Dobre i złe nowiny

Nie brak w tych zapiskach złośliwości: „usypiający słuchaczy biskup hiszpański”, „Biskup pomocniczy Saõ Paulo z trudem odczytał łaciński tekst, napisany stylem godnym epoki Merowingów”. Oklaski w auli, kiedy kard. Ottavianiemu przewodniczący przerwał, bo przekroczył przepisowe 15 minut, o. Congar komentuje z satysfakcją: „Manifestacja nienawiści do Ottavianiego”.

„Dziennik” to dziennik. Autor czasem odnotowuje zasłyszane wiadomości, takie jak te: dwóch biskupów południowoamerykańskich, uczestniczących w Soborze, przyłapano w burdelu. Biskup meksykański, „protegowany” Kurii Rzymskiej, podrywał papieskich żandarmów, dawał im prezenty i umawiał się z nimi na rendez-vous. „Mój Boże!” – wzdycha o. Congar.

Są i dobre wieści. Paweł VI oddał dla ubogich papieską tiarę. Congar komentuje: jeśli to znaczy, że zrezygnował z tiary, to dobrze dla Kościoła, gorzej, jeśli to pojedynczy gest i w domu czeka tiara zapasowa.

Lektura tych zapisków pokazuje, jak wiele drzwi w Kościele zostało na nowo otwartych wraz z Soborem: jak Kościół uwolnił się od narosłych przez stulecia nawyków, mało ewangelicznych reguł i uprzedzeń. Nie znaczy to, że w te otwarte drzwi wszedł. Opór wobec każdej próby odnowy Kościoła czasem wydaje się wręcz nieśmiertelny.

Coraz mniej z wymienianych w „Dzienniku” soborowych postaci jeszcze żyje. Kiedy ich młodsi następcy, jak papież Franciszek, wchodzą na drogę odnowy Kościoła, mają drogę przetartą – nawet jeśli otwarte przez Sobór drzwi nieco się przymknęły. Śledząc krok po kroku z Congarem Sobór Watykański Drugi, trudno nie zapragnąć Watykańskiego Trzeciego.


YVES CONGAR OP, MON JOURNAL DU CONCILE, tom I: 1960–1963; tom II: 1964–1966, Les Éditions du Cerf, Paris 2002.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2015