Bitwa wśród gromów

Kościół znajduje się w trudnym położeniu, targany problemami, kłótniami, napięciami, chaosem – taką pesymistyczną diagnozę postawił Benedykt XVI na początku pontyfikatu. Przy jego końcu sytuacja nie wygląda lepiej.

18.02.2013

Czyta się kilka minut

Kardynał Joseph Zen z Hong Kongu (pierwszy z prawej) – jeden z przeciwników normalizacji stosunków dyplomatycznych między Watykanem a komunistycznymi Chinami. Rzym, 2006 r.  / Fot. Patrick Hertzog / AFP/ EAST NEWS
Kardynał Joseph Zen z Hong Kongu (pierwszy z prawej) – jeden z przeciwników normalizacji stosunków dyplomatycznych między Watykanem a komunistycznymi Chinami. Rzym, 2006 r. / Fot. Patrick Hertzog / AFP/ EAST NEWS

Kluczowe dla nowego papieża będzie pytanie o Sobór Watykański II, z całą ostrością postawione przez Benedykta XVI (w czym zresztą widzę największe teologiczne dokonanie obecnego pontyfikatu). To właśnie w perspektywie Vaticanum II, a właściwie błędów w jego recepcji, przyrównywał Papież sytuację w Kościele do „bitwy morskiej pośród mrocznej nawałnicy”, mówiąc, za św. Bazylim Wielkim, o „ochrypłych wrzaskach” skłóconych katolików, o „niezrozumiałej gadaninie”, „bezładnym zgiełku krzyczących bez ustanku”, które wypełniły dziś „Kościół, zniekształcając (...) prawdziwą naukę wiary”. Zdecydowane słowa.

Przyszły papież stanie więc przede wszystkim przed pytaniem o rangę i znaczenie reform Soboru Watykańskiego II. A problem ten mocno się skomplikował, bo istnieją dwa różne soborowe kursy, jakie Kościołowi wyznaczyli Jan Paweł II i Benedykt XVI. W oczach pierwszego przełom dokonany na ostatnim soborze był dużo większy i głębszy, niż w oczach drugiego. Dla papieża Wojtyły odpowiedź na pytanie o ciągłość między Kościołem przedsoborowym a soborowym w jakiejś mierze pozostawała otwarta. Odpowiedź Benedykta XVI jest pozbawiona tego rodzaju dylematów.

Oto trzy przykłady. To przełom dokonany na Vaticanum II sprawiał, że papież z Polski zgadzał się tylko na wyjątkowe odprawianie Mszy trydenckiej przez tradycjonalistów. Tymczasem dla papieża z Niemiec Sobór nie stanowił żadnej przeszkody, by do łask przywrócić liturgię przedsoborową. Do tego w tak ważnej kwestii Benedykt XVI działał na własną rękę, bez formalnych konsultacji ze światowym episkopatem. Do myślenia w tym kontekście dają dwa fakty: po pierwsze, na rzymskim Synodzie Biskupów w 2005 r., zajmującym się tajemnicą Eucharystii, temat starej liturgii szybko trafił do kosza, po drugie, wielu biskupów krytycznie (część nawet bardzo krytycznie) zareagowało na uwolnienie Mszy trydenckiej.

Również rozumienie soborowego przełomu legło u podstaw tego, że papież Wojtyła do końca uważał lefebrystów, ruch odrzucający poważną część nauczania Vaticanum II, za schizmatyków i domagał się od nich pełnej akceptacji Soboru jako warunku powrotu do Kościoła. Tymczasem papież Ratzinger nie widział przeszkód, by włączyć ich do wspólnoty kościelnej, i to bezwarunkowo, mimo że zarówno w tamtym czasie, jak i obecnie część nauczania Vaticanum II uznają oni za herezje. Prawda jest taka, że można być dzisiaj rzymskim katolikiem, nawet jeśli się z obrzydzeniem odrzuca nauczanie Soboru Watykańskiego II o ekumenizmie, innych religiach, wolności religijnej czy kolegium biskupów, a dodatkowo kilku posoborowych papieży uważa się za herezjarchów.

Ostatni przykład: w kurii rzymskiej za czasów Jana Pawła II w dziedzinie ekumenizmu zasadniczo obowiązywała, wyrastająca z Soboru Watykańskiego II, doktryna powrotu wszystkich podzielonych chrześcijan i Kościołów, włącznie z rzymskokatolickim, do Jezusa Chrystusa. Tymczasem w czasie pontyfikatu Benedykta XVI w Watykanie coraz mocniej dochodził do głosu ekumenizm, który zdaje się przetworzeniem przedsoborowej doktryny „powrotu do Rzymu”.

Za którym z soborowych kursów – Jana Pawła II czy Benedykta XVI – opowie się przyszły papież? Czy zdecyduje, jak Benedykt XVI, że jedynie stara liturgia może być lekiem na choroby, które dotknęły liturgię odnowioną, a wraz z nią Kościół współczesny, czy też – jak Jan Paweł II – uzna nową liturgię za zdrową, tyle że nierzadko sprawowaną w chory sposób? Do czego pod jego okiem doprowadzą – przedłużające się – rozmowy z lefebrystami? Za jaką koncepcją ekumenizmu się opowie?

ROZPROSZENI

Część problemów, które czekają na nowego papieża, doskwiera Kościołowi od lat. Są zarówno wynikiem ograniczeń Soboru Watykańskiego II, który nie był w stanie dogłębnie się nimi zająć, jak efektem nowych wyzwań, jakie rodzą zmiany kulturowe, polityczne, obyczajowe czy technologiczne. O problemach tych dyskutowali (i dyskutują) teologowie i teolożki, rozprawiali (i rozprawiają) biskupi – ci ostatni choćby na odbywających się w miarę regularnie rzymskich synodach. Syntetyczne listy tych problemów tworzyli także ci hierarchowie, którzy w ostatniej dekadzie publicznie apelowali o zwołanie kolejnego soboru powszechnego. Zapewne właśnie te listy już dziś spędzają sen z powiek przyszłego papieża.

W 1999 r. o Sobór Watykański III upomniał się kard. Carlo Maria Martini, arcybiskup Mediolanu (zm. w 2012 r.): „Kluczowym zadaniem jest pogłębienie i rozwinięcie eklezjologii komunii II Soboru Watykańskiego”. Za tym fachowym żargonem należy widzieć kilka kwestii zasadniczych dla losów Dobrej Nowiny w świecie. Po pierwsze, że Kościół powszechny nie jest, jak by się mogło wydawać, piramidą, z papieżem i kurią rzymską górującymi ponad wszystkim na samym szczycie, ale wspólnotą Kościołów lokalnych, na czele z biskupami. Po drugie, że istnieje konieczność większej autonomii Kościołów lokalnych w różnych regionach świata w relacji do watykańskiego centrum. Innymi słowy – są takie sprawy w życiu Kościołów lokalnych, o których winny decydować one same, a nie Rzym. Po trzecie, że właściwe stosunki między rzymskim centrum a Kościołami lokalnymi domagają się właściwej teologii i praktyki tzw. kolegialności biskupiej, tj. urealnienia soborowego nauczania o tym, że Kościołem powszechnym kieruje nie tylko papież z pomocą kurii rzymskiej, ale biskup Rzymu razem z biskupami rozproszonymi po świecie, którym ma pomagać kuria.

Praktyczny sens podniesionej przez kard. Martiniego kwestii dobrze ilustrują kolejne problemy na jego liście: „brak, w niektórych krajach dramatyczny, księży i piętrzące się przed biskupami trudności z zagwarantowaniem wiernym duszpasterskiej opieki przez wystarczającą liczbę szafarzy Ewangelii i Eucharystii”. Konkretnie chodzi tu o – wciąż gorący – problem dopuszczenia do święceń kapłańskich żonatych mężczyzn, o co od dawna zabiega część biskupów. W niektórych Kościołach lokalnych zdarza się, że wierni latami nie mogą uczestniczyć w Eucharystii, bo jest zbyt mało księży. Hierarchowie sugerują, że kwestia celibatu kapłańskiego, posiadając konkretne kulturowe i obyczajowe uwarunkowania, winna należeć do kompetencji Kościołów lokalnych, konkretnych konferencji episkopatów czy synodów regionalnych, a nie do samego papieża.

„Jeszcze inne problemy – ciągnie dalej kard. Martini – to miejsce kobiet w społeczeństwie i Kościele, udział świeckich w odpowiedzialności ministerialnej, sprawy seksualności, dyscyplina małżeńska, praktyka sakramentu spowiedzi, stosunek do siostrzanych Kościołów prawosławnych i – patrząc szerzej – potrzeba ożywienia ekumenicznej nadziei oraz konieczność wypracowania relacji między demokracją i wartościami, między prawami cywilnymi i prawem moralnym”. Żaden z problemów z listy kardynała nie stracił na aktualności.

Kilka lat po wystąpieniu arcybiskupa Mediolanu kolegialność biskupów za newralgiczną kwestię – także w kontekście potrzeby zwołania nowego soboru – uznał kard. Karl Lehmann, przewodniczący Konferencji Biskupów Niemiec. Bez względu na to, kiedy sobór zostanie zwołany – podkreślił – Kościół potrzebuje refleksji na temat udoskonalenia praktycznych form działania kolegium biskupów, na czele i pod biskupem Rzymu, poprzez przemyślenie „całej sieci relacji między synodami, kurią rzymską, konferencjami episkopatów i kolegium kardynałów oraz zdefiniowanie specyficznych obowiązków każdej z tych instytucji”.

Kard. Martini do sprawy nowego soboru wrócił w 2009 r., do swojej listy problemów dorzucając jeszcze dwa: po pierwsze – stosunek Kościoła do osób rozwiedzionych żyjących w kolejnym – cywilnym – związku małżeńskim (katolicy ci obecnie nie mogą przystępować do Komunii); po drugie – konieczność ożywienia sakramentu pokuty i pojednania.

RZYMSKI CZY POWSZECHNY?

W 2002 r. o zwołanie kolejnego soboru upomniało się ponad 40 biskupów z Ameryki Łacińskiej i Azji, publikując w internecie specjalną petycję do papieża. Wśród jej sygnatariuszy znaleźli się kard. Paulo Evaristo, emerytowany biskup Sao Paulo, abp Moacyr Grechi z Porto Velho, także w Brazylii, bp Julio Xavier Labayen z Infanta na Filipinach i japoński kardynał Stephen Fumio Hamao, emerytowany biskup Jokohamy i (były) przewodniczący Papieskiej Rady Migrantów i Podróżujących.

Kolejny sobór – czytamy w petycji – „miałby za zadanie pomóc Kościołowi katolickiemu w udzieleniu – ewangelicznej, w duchu dialogu, w ścisłej współpracy z innymi Kościołami chrześcijańskimi i religiami – odpowiedzi na poważne wyzwania, jakie stoją przed ludzkością, szczególnie w obliczu osób znajdujących się w sytuacji skrajnego ubóstwa, w gwałtownie zmieniającym się i coraz bardziej wzajemnie powiązanym świecie”. Wśród współczesnych wyzwań biskupi wymienili, obok ubóstwa, „nierówność, dyskryminację, nadużycia i przemoc [które] dotykają wielką część świata”.

Sam kard. Hamao, komentując inicjatywę, wśród najważniejszych zagadnień wymienił bioetykę, inżynierię genetyczną, migrację ludności, rasizm i globalizację. Również i on mówił o kolegialności biskupów: „wszystko w Kościele wciąż jest nazbyt rzymskocentryczne”. Swoją tezę zilustrował kuriozalnym przykładem losów japońskiego tłumaczenia tekstów liturgicznych, dokonanego pod okiem episkopatu Kraju Kwitnącej Wiśni. „Przez 10 lat przygotowaliśmy przekład Mszału na nasz język. Po zakończeniu prac przesłaliśmy tekst do aprobaty do Rzymu. Ponieważ jednak nikt w kurii rzymskiej nie czytał w naszym języku, zdecydowano się zaangażować [studiujących tam] seminarzystów z Japonii, którzy nie mieli zaufania dla episkopatu swojego kraju. To był poważny błąd. Potrzeba nam dużo większego uznania dla autorytetu konferencji biskupów”.

Znamienne, że przedstawione listy problemów na nowy sobór ułożone przez hierarchów ze Starego Kontynentu oraz przez tych z Ameryki Łacińskiej i Azji w niektórych punktach są zbieżne, ale w niektórych się różnią. Katolicy na różnych kontynentach czy w różnych regionach świata mają ze sobą wiele wspólnego, ale też wiele ich dzieli: żyją swoimi własnymi, wyjątkowymi, dobrze znanymi tylko sobie sprawami i problemami, mówią innymi językami, mają odmienne korzenie kulturowe, priorytety, smutki i radości.

Te właśnie sprawy – jedności i różnorodności w Kościele – stały się przedmiotem jednego z najważniejszych na przełomie XX i XXI w. sporów teologicznych: o granice różnorodności w jednym Kościele. Mówiąc prościej, był to spór o to, jak ma wyglądać życie w Kościele, by katolicy różnych regionów świata czuli się w nim jak w domu. Co znaczące, głównymi spierającymi się byli wówczas – rzecz bez precedensu – kardynałowie z samej kurii rzymskiej: Joseph Ratzinger i Walter Kasper. Wraz z wyborem pierwszego z nich na papieża spór musiał zostać przerwany, ale przecież problem pozostał – i jest jednym z kluczowych, które czekają na następce Benedykta XVI.

Ratzinger i Kasper zgadzali się co do tego, że w Kościele musi być i jedność, i różnorodność – „jedność w różnorodności” – ale odmiennie rozkładali akcenty. Pierwszy wyraźnie „wywyższał” jedność, drugi – różnorodność. Kasper zarzucał Ratzingerowi, że jego koncepcja służy – wbrew postanowieniom Soboru Watykańskiego II – umacnianiu tendencji centralistycznych w Kościele. Abstrakcyjna kwestia teologiczna ma jednak przełożenie na życie katolików, choćby tych, którzy nie mogą przystępować do Komunii św., bo się rozwiedli i zawarli kolejny ślub cywilny.

Spór zaczął się w 1993 r., gdy bp Kasper, jako ordynariusz Kościoła lokalnego (diecezji) Rottenburg-Stuttgart, wraz z biskupami Oskarem Saierem z Freiburga i Karlem Lehmannem z Moguncji dopuścili w swoich diecezjach możliwość – pod pewnymi warunkami – udzielania Komunii katolikom rozwiedzionym. Hierarchowie, powołując się na pasterską odpowiedzialność biskupów, uznali, że mają prawo do lokalnego ukonkretnienia ogólnej normy nauczania Kościoła powszechnego w tej kwestii. „Radykalne” stanowisko trzech biskupów błyskawicznie spotkało się z krytyką Kongregacji Nauki Wiary, na czele z kard. Josephem Ratzingerem.

Kard. Kasper nieraz publicznie wracał do tematu Komunii dla katolików rozwiedzionych – także za pontyfikatu Benedykta XVI. Robili to również inni biskupi. Twierdzą oni, że problem wciąż jest otwarty, że nie doczekał się ostatecznego rozwiązania w nauczaniu Kościoła, podobnie jak – w najszerszej perspektywie – problem kościelnej jedności w różnorodności. Oba nie dadzą spokoju kolejnemu papieżowi.

NAWRACANIE CZY DIALOG?

Wielu teologów, ale także biskupów – szczególnie spoza Europy – bardziej lub mniej wyraźnie opowiada się za stanowiskiem kard. Kaspera. Twierdzą, że Kościół na ich kontynentach czy w ich regionach wciąż ma oblicze za bardzo europejskie czy też w ogóle zachodnie, tak w liturgii i prawie kanonicznym, jak i w języku doktryny i nauczania. Że wciąż za mało jest w Kościele uprawnionej różnorodności i autonomii Kościołów lokalnych. I że nie jest to skutek tylko takiej czy innej praktyki, ale przede wszystkim zasad, jakimi kieruje się rzymskie centrum, które teoretycznie i praktycznie w formule „jedność w różnorodności” akcentuje „jedność”, ze szkodą dla „różnorodności”.

Znaczący przykład: w Azji wielu teologów, jak i biskupów zakwestionowało słynną deklarację Kongregacji Nauki Wiary „Dominus Iesus” (2000), która bardzo krytycznie oceniła inne religie. Azjaci zarzucili (i zarzucają) Watykanowi, że nie dość uwzględnia doświadczenia katolików na ich kontynencie, gdzie Kościół – inaczej niż w Europie – na co dzień żyje w „oceanie” religii niechrześcijańskich. Deklaracja – przekonywano – jest dokumentem dla Azji, ale nie jest głosem Azji, jej styl i ton są bardzo nieazjatyckie.

W dokumentach Rzymu misję ewangelizacyjną rozumie się jako proklamację zbawczej jedyności Chrystusa. Inaczej biskupi Azji, którzy – uznając specyfikę swego kontynentu: ogromne ubóstwo, wielokulturowość i wieloreligijność – akcentują świadectwo wiary, a nie proklamację Chrystusa jako jedynego Zbawiciela, co oczywiście się zakłada, podobnie jednak jak zakłada się tam, że w innych religiach działa Duch Święty, co znaczy, że i one są kanałami zbawczej łaski. Azjaci dzieło ewangelizacyjne pojmują jako kontynuację misji Jezusa, polegającej na głoszeniu Królestwa Bożego, do czego – w realiach azjatyckich – kluczem jest dialog z innymi religiami, a nie ich nawracanie. Dialog międzyreligijny należy do świata wartości Królestwa Bożego, które Kościół ma zaprowadzać razem z innymi religiami. „Kardynałowie i biskupi z Europy nie rozumieją tego zbyt dobrze” – powiedział w 2006 r. kard. Hamao.

Analogiczna diagnoza stawiana jest w odniesieniu do specyfiki życia Kościoła w Afryce – z jej szczególną wieloreligijnością i silnym islamem, konfliktami zbrojnymi, skrajną biedą i afrykańską odmianą teologii wyzwolenia. Ale nie braknie podobnych stwierdzeń o Kościele w Ameryce Łacińskiej, z jej skrajnym ubóstwem, łamaniem praw ludzkich i teologią wyzwolenia, która mozolnie podnosi się po ciosie, jaki zadał jej Watykan w latach 80. XX w.

Deklaracja „Dominus Iesus” i późniejsze, podobne watykańskie dokumenty nie rozwiązały problemu „jedności w różnorodności”, szczególnie w perspektywie obecności Kościoła w świecie niezachodnim. Przeciwnie – dokumenty te tak naprawdę problem wyostrzyły – i jako taki zastanie go nowy papież.

CO Z KURIĄ RZYMSKĄ?

Kuria rzymska – wbrew Soborowi Watykańskiemu II – stała się „trzecią siłą” w Magisterium Kościoła, usadowioną między papieżem a światowym episkopatem, i która zdaje się przejmować kompetencje tego drugiego. Problem w tym, że kuria jako „trzecia siła” nie ma żadnego uzasadnienia teologicznego. Mówił o tym kard. Franz König z Wiednia (zm. 2004): „W rzeczy samej, de facto, a nie de iure, świadomie czy nieświadomie, autorytety kurialne przywłaszczają sobie zadania kolegium biskupów”. I nie jest to kwestia tylko takich czy innych omnipotentnych ambicji tych czy innych ludzi w Watykanie, ale także tego, że nierzadko sami biskupi, świadomie lub nie, cedują na nią swoje kompetencje pasterzy Kościoła i swoją odpowiedzialność.

Od lat powtarza się, że jednym z istotnych aspektów reformy kurii winno być jej większe umiędzynarodowienie, coraz częściej jednak jeszcze bardziej akcentuje się naglącą konieczność większego jej „ukontynentalnienia”. Chodzi o taki skład osobowy, który odzwierciedlałby obecne, a nie zamierzchłe proporcje związane z liczbą katolików na poszczególnych kontynentach. Skład ten winien też uwzględniać dynamikę rozwoju Kościoła w różnych regionach świata. W rzymskim centrum sprawy katolików na różnych kontynentach powinny być znane z pierwszej ręki, a nie z książek czy gazet. W Kurii dominują jednak Europejczycy.

Najważniejsze agendy kurialne to kongregacje – jest ich 9. Na czele żadnej z nich nie stoi przedstawiciel Azji czy Afryki, gdzie Kościół przeżywa czas dynamicznego rozkwitu, w przeciwieństwie do kontynentu europejskiego, gdzie szybko się kurczy. Europejczycy – uwaga! – są szefami aż 7 kongregacji, na czele pozostałych dwóch stoją także ludzie o korzeniach zachodnich, z Ameryki Północnej i Ameryki Południowej. I w ogóle najważniejsze stery w Watykanie znajdują się w rękach ludzi Zachodu.

Międzynarodowa Komisja Teologiczna, gremium teologów wspomagające działania Kongregacji Nauki Wiary, watykańskiej strażniczki ortodoksji, liczy 30 członków. Ponad połowa z nich – 17 (56,6 proc.) – to Europejczycy. W Komisji jest więcej przedstawicieli małej Szwajcarii niż wszystkich Afrykańczyków – 3 do 2. Łączna liczba teologów z trzech krajów europejskich: Szwajcarii (3), Holandii (2), gdzie szaleje sekularyzacja, i Włoch (3) – przewyższa łączną liczbę teologów z trzech kontynentów razem wziętych: Afryki (2), Ameryki Łacińskiej (3) i Oceanii (1).

Grono kardynałów, najbliższych doradców papieża, liczy obecnie 210 członków, w tym 120 z prawem wyboru nowego biskupa Rzymu. Spośród tych ostatnich ponad połowa – blisko 52 proc. – to Europejczycy. Łącznie ze świata kultury Zachodu wywodzi się blisko 87 proc. elektorów (do kardynałów z Europy trzeba dodać tych z Ameryki Północnej – 11,8 proc., Ameryki Południowej – 17,5 proc., oraz Oceanii – 0,8 proc.). Azja i Afryka to zaledwie nieco ponad 18 proc. purpuratów.

W Rzymie – to jeszcze raz kard. Hamao – nie ma zrozumienia dla spraw w Azji, bo Kościół na tym kontynencie, i jeszcze w Afryce, uważa się tam za wciąż niedojrzały, niczym dziecko, które trzeba prowadzić za rękę. „Odnoszę wrażenie, że tylko Europa i być może także Ameryka Łacińska są uważane za Kościoły dojrzałe” – podkreślił hierarcha.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2013