Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Aż do 12 grudnia 1981 r. Wojciech Jaruzelski był dla mnie tylko jednym z peerelowskich dygnitarzy; o jego istnieniu przypominałem sobie, gdy "Trybuna Ludu" drukowała aktualny skład Biura Politycznego PZPR (wraz ze starannie sprawdzonymi przez cenzurę zdjęciami). W dniu wprowadzenia stanu wojennego ten stan rzeczy uległ nagłej, radykalnej przemianie: jak dla wielu, tak i dla mnie Jaruzelski stał się w jednej chwili uosobieniem wszystkiego, co w tamtym systemie było obce i wrogie.
Czarną legendę generała nosiłem w sobie przez całe lata 80. (Mówiono o nim wtedy "Jaruzel"; brzmiało to jak imię jednego z pomniejszych diabłów.) Potem owa legenda nieco zblakła, straciła intensywność… ale polityczna i moralna odpowiedzialność Wojciecha Jaruzelskiego za ciemną stronę stanu wojennego wydaje mi się nadal kwestią bezdyskusyjną; czymś, czego nikt i nigdy z niego nie zdejmie.
Okrągły Stół raczej skomplikował, niż zmienił moje widzenie Jaruzelskiego; w tamtych dniach był on dla mnie dyktatorem, który zgadza się na pozorne ustępstwa wobec przeciwników, by zachować pełnię władzy. Podobnie potraktowałem (w lipcu 1989 r.) wybór generała na prezydenta. Z jego prezydentury zapamiętałem jedno: wycofanie się na drugi plan, pogodzenie się z sytuacją. Rezygnację z najwyższego w państwie stanowiska przyjąłem z ulgą. Na krótko uległem wtedy złudzeniu, że Wojciech Jaruzelski przestał być problemem, że zniknął z życia publicznego, że nie będę nigdy więcej o nim myślał. Było to złudzenie człowieka dalekiego od polityki. Niedługo potem zaczął się czas atakowania Jaruzelskiego i udowadniania mu rozmaitych przestępstw. Powiedzmy sobie: nie był to (ani nie jest) sport trudny i wymagający specjalnej odwagi.
Wedle dzisiejszych oskarżycieli przygotowanie i wprowadzenie stanu wojennego (ze wszystkimi konsekwencjami tej decyzji) było najistotniejszym czynem Wojciecha Jaruzelskiego, czynem określającym go bez reszty, wyznaczającym jego tożsamość i jego los. Ten sposób myślenia można wesprzeć wieloma argumentami, to niewątpliwe. Pozostają jednak niewygodne pytania: co zrobić z Jaruzelskim, który zgodził się na rozmowy z opozycją? który oddał jej najpierw część, a później całość władzy? który lojalnie współpracował z premierem Mazowieckim, wspierając w ten sposób wielką ustrojową przemianę? który odsunął się na bok? który wziął na siebie polityczną i moralną odpowiedzialność za zbrodnie stanu wojennego?
Wojciech Jaruzelski był prezydentem w momencie przejścia od PRL do RP. Czy można traktować byłego prezydenta jak pospolitego przestępcę? I co miałoby z tej konstrukcji prawnej wynikać? Że Solidarność nie walczyła z potężnym państwowym systemem? Że zaczęła rozmawiać z grupą przestępców i ostatecznie przejęła od nich władzę? Czy o to chodzi w tym procesie?
Nie piszę apologii Wojciecha Jaruzelskiego, nie namawiam nikogo, by zapomniał o stanie wojennym. Skoro jednak nawołujemy do pamiętania, to pamiętajmy dokładnie: winy peerelowskiego generała, zasługi prezydenta, rozumiejącego szczególność własnej sytuacji, godność człowieka, który pogodził się z klęską.