Duma i wstyd

Bogdan De Barbaro, psychoterapeuta: Wyciągam z tego doświadczenia wniosek, że nasze państwo jest silne. Bo poczułem, że Lech Kaczyński był moim prezydentem, chociaż na niego nie głosowałem. Rozmawiali Michał Kuźmiński i Maciej Müller

13.04.2010

Czyta się kilka minut

Michał Kuźmiński, Maciej Müller: Co się z nami dzieje po takiej tragedii?

Bogdan De Barbaro: Na podobne pytania zwykle odpowiadam, że każdy przeżywa co innego. Tymczasem dziś (i to może sedno sprawy) przeżywamy coś podobnego: doświadczenie intensywnej więzi społecznej, poczucie "bycia wśród" i "bycia z" - z innymi członkami społeczności, tego samego narodu. A ponadto możemy się czuć zauważeni, ważni i otoczeni troską przez ludzi spoza naszej wspólnoty. Media chętnie i nie bez powodu wyławiają informacje o tragedii z pierwszych stron zagranicznych gazet i portali. Jakże okazuje się dla nas ważne, że z innych krajów docierają kondolencje albo że ogłasza się tam żałobę narodową. Jesteśmy objęci współczuciem i to wzmacnia w nas poczucie wzniosłości i smutku.

Ale ta wzniosłość zawiera w sobie też niepokojące elementy.

Niepokojące?

Tak, bo od wzniosłości niedaleko do patosu, a on może oddalać od tego, co jest doświadczeniem głębokim i prawdziwie ważnym.

Wielu ludzi w sobotę rano uświadomiło sobie, że są patriotami. Poczuliśmy, że zginął nasz prezydent.

Śmierć głowy państwa uderza we mnie jako w Polaka - niezależnie, czy na niego głosowałem, czy nie, będę przeżywał jego śmierć. Prezydent w państwie, z którym obywatele czują się związani, jest na nieświadomym poziomie figurą ojca. Doszło więc do nagłej śmierci ojca. A ojciec to ten, który mnie chroni. W ten sposób zostało zachwiane nasze poczucie bezpieczeństwa, dodatkowo naruszone przez fakt, że zginęli także najwyżsi dowódcy armii. I choć żyjemy w spokojnych czasach, to i tak w wielu z nas pojawia się niepokój i poczucie bezbronności. Zginął ojciec i nasi główni obrońcy. W naszej podświadomości powstaje sytuacja zagrożenia, a więc tym bardziej musimy być razem. To wzmaga nasze poczucie jedności.

Tak rozumiem kontekst silnego wzruszenia, którego doświadczam. I wyciągam z tego doświadczenia wniosek, że nasze państwo jest silne. Bo poczułem, że Lech Kaczyński był moim prezydentem, chociaż na niego nie głosowałem.

Tragedia w Smoleńsku uderza w nas szczególnie mocno także przez swoją nagłość. Sytuacja niespodziewana ma inne konsekwencje niż doświadczenie powolnego umierania kogoś bliskiego. Wtedy jest czas na kolejne etapy: od zaprzeczenia i niezgody, buntu, gniewu, depresji, po akceptację. Tymczasem tu mieliśmy kilka minut między pierwszą informacją o katastrofie a uzyskaniem pewności o nagłej śmierci blisko stu osób.

Porażający jest także rozmiar tragedii. Każdy z nas na liście ofiar znajduje osoby, które są mu bliskie, czy to poprzez bezpośrednią znajomość, czy poprzez sympatię, czy poprzez więź powstałą z codziennego obcowania z nią za pośrednictwem mediów.

Dla zdecydowanej większości Polaków relacja z osobami, które zginęły, jest złudna - zapośredniczona przez telewizor, jednostronna.

Zapośredniczona to nie znaczy odległa. Moc relacji organizowanej przez media jest niezwykła. Zwróćmy uwagę, jak bardzo aktorzy grający w serialach telewizyjnych stopniowo stają się dla widzów postaciami, które grają. Granica między obrazem telewizyjnym a realnością w naszej psychice łatwo ulega zatarciu. I w ten sposób politycy "mieszkają" w naszych domach.

Ale z tego wynika, że za to, co się dzieje w naszej psychice, w znacznym stopniu ponoszą odpowiedzialność dziennikarze. W kontekście katastrofy pod Smoleńskiem pytają oni przede wszystkim o to, co się zmieni. I wyrażają nadzieję, że zmieni się jakość kultury politycznej, że politycy nie będą wobec siebie tak agresywni. Ale to przecież od nich samych zależy, czy politycy będą wobec siebie bardziej, czy mniej agresywni. To oni na co dzień prowokują polityków, którzy - żeby zaistnieć - muszą być agresywni. Łagodna rozmowa, nawet pogłębiona, okazuje się mało medialna.

Każdy dziennikarz pewnie odpowie, że robi to, czego oczekuje od niego opinia publiczna.

Rzeczywiście, rzecz się dzieje w trójkącie: wyborca - dziennikarz - polityk. A w każdym z nas drzemie skłonność i do dobra, i do zła. W każdym z nas jest jakaś część agresywna i jakaś część szlachetna. A różne konteksty wyzwalają różne części naszej tożsamości. Kontekst zewnętrzny może mnie prowokować albo do bycia altruistą, albo agresywnym rywalem. W czasach, gdy wolność jest dość powszechnie mieszana ze "swa-wolnością", nasze mało zacne części pozostają w sprzężeniu zwrotnym z tym, czym jesteśmy karmieni. Mam ochotę na narkotyk agresji, to go otrzymuję. Jestem karmiony agresją, to się z nią oswajam. I tak dalej...

Zaraz po katastrofie dziennikarze polityczni mówili o Bożym miłosierdziu, telewizja transmitowała modlitwę różańcową z Katynia, politycy modlili się na wizji za zmarłych. Za wyjątkiem jedynego momentu, gdy w niezmontowanym materiale zobaczyliśmy strzęp ludzkiego ciała w błocie, dominował niespotykany nastrój.

Kłopot dziennikarzy polegał na tym, że zderzyli się z misterium mortis. Z metafizyką, z czymś, co jest trudne do zasymilowania, nazwania i opisania w ramach reportażu. Bez uciekania się do banału nie sposób przybliżyć tajemnicy i dramatu śmierci językiem telewizyjnej migawki. Bo inaczej okazuje się, że albo można się wedrzeć do intymności modlitwy, albo - niestosownie do kontekstu - posłużyć się dotychczasową mową, pokazując ludzkie ciało zbezczeszczone przez nagłą śmierć.

W czasach ponowoczesnych na ogół wolimy powiedzieć "odszedł", niż "umarł". Odcinamy się od misterium śmierci. A tu nagle konfrontujemy się z tym, co na co dzień wypieramy - ze śmiercią w całej jej bezwzględności i grozie. Stąd bezradność.

Większość z nas uważała klasę polityczną za skażoną - zwykliśmy mówić, że są sprzedajni, że to kombinatorzy... Nagle mamy poczucie, że to byli nasi bliscy.

W tym widzę szansę. Do mediów, a wtórnie do odbiorców dotrze, że politycy to też ludzie. Maniera wyzłośliwiania się i polowania na nich ma fatalne skutki, bo w ten sposób bycie politykiem staje się nieomal czymś niegodnym. To po pierwsze jest niesprawiedliwe, a ponadto grozi negatywną selekcją do tego zawodu. Świadomość, że politycy to osoby, którym powierzamy organizowanie naszego świata, jest bardzo ważna. Jest szansa, że coraz bardziej popularny klimat tabloidowego polowania zostanie teraz poddany refleksji i podważony.

Wielu ludzi poczuło wczoraj wyrzuty sumienia: jeszcze tydzień temu szydzili z tych ludzi.

W szumie, zgiełku, hałasie, ferworze doczesności łatwo o trywialność. Wierzę, że tragedia w Smoleńsku może tę trywialność zakwestionować. Możliwe, że teraz o banalną złośliwość czy agresywność będzie trudniej. Bo doświadczyliśmy nagłego zderzenia tego, co doczesne, z tym, co ostateczne. Dopiero świadomość śmierci sprawia, że dociera do nas pustka kolorowego jarmarku, w którym na co dzień bezrefleksyjnie żyjemy.

Spory, fundamentalne podziały polityczne - stały się nagle zawstydzająco nieważne. Czy to szansa na trwałą zmianę?

Obawiam się, że wiara w trwałą zmianę jest nieco naiwna. Mimo to chyba lepiej w nią wierzyć, niż popadać w cynizm. Ale z dnia na dzień ani nie znikną tabloidy, ani paparazzi, ani metoda obezwładniania przeciwnika politycznego dziadkiem z Wehrmachtu. Jestem tu umiarkowanym pesymistą. Oprócz tego, że naszym potencjałem jest bycie dobrym i wrażliwym, jest w nas też instynkt władzy i agresja.

Zawód psychoterapeuty skłania mnie do reagowania na traumatyczne sytuacje innych ludzi uważnością i troską. Ale potrafię sobie wyobrazić, że pracuję w innym zawodzie i wówczas prawdopodobnie uaktywniałbym inne swoje rejestry.

Jak teraz możliwa jest kampania wyborcza?

Najbardziej obawiam się tego, że dojdzie do nadużywania wątku śmierci prezydenta Kaczyńskiego. Byłoby dobrze, gdyby to, co zostało społecznie wyzwolone przez tę tragedię - poczucie odpowiedzialności za ojczyznę, poczucie, że między "my" a "oni" istnieje silna więź - sprawiło, że kampania będzie odpowiedzialna, a ludzie będą głosowali merytorycznie. Boję się jednak, że kampania może być budowana na agresji, podejrzliwości, pomówieniach i nieufności. Wśród polityków może się pojawić pokusa, by przyciągać wyborcę poprzez odwołanie się do jego obaw, ksenofobii, wrogości i - niekoniecznie uświadamianego - lęku. Gdyby tragedia smoleńska wzmocniła te elementy społecznego dyskursu, byłoby to brzemienne w skutki, społeczne nieszczęście.

Pytanie, czy tej tragedii nie można nadużyć w inny sposób - wygrywać punkty polityczne podkreślaniem, że nie powinno się jej wykorzystywać w walce politycznej, lecz się pogodzić, zjednoczyć.

Nawoływanie do jedności jest pewnego rodzaju nieporozumieniem. Jest fałszywe, a może nawet obłudne, tak jak fałszywe jest straszenie po wyborach, że źle się dzieje, bo "Polska jest podzielona". Jest czymś naturalnym, że istnieją różne opcje polityczne. Jedność, która obowiązuje w chwili głębokiej żałoby, poza tą przestrzenią jest fałszywa. Naturalny i konieczny jest spór, zaś wyzwaniem jest to, by był to spór na wysokim poziomie etycznym. By dotyczył programu politycznego i nie ześlizgiwał się do poziomu tabloidowego. Ale bez sporu życie społeczne cofałoby się w rozwoju.

Odpowiedzialność polityków w czasie kampanii będzie polegała też na tym, że jeśli postać Lecha Kaczyńskiego zostanie zmitologizowana, a jego śmierć zawłaszczona, Polacy szybko przestaną o nim myśleć jako o prezydencie nas wszystkich.

Mitologizacja i idealizacja są nieodzowne w czasie żałoby. W naszej kulturze silny jest wzorzec niemówienia źle o zmarłych. Jest w tym jakaś niebanalna gotowość dostrzegania dobra - w obliczu spraw ostatecznych - ponad słabości czy ułomności.

Ale słuchając wypowiedzi niektórych dziennikarzy w dzień po katastrofie odnosiłem wrażenie, że uczestniczę w jakimś procesie samooczyszczania: im bardziej wczoraj pozwalaliśmy sobie na uszczypliwe uwagi, tym bardziej dziś idealizujemy. Niekiedy graniczy to z obłudą. Bo umiejętność pozytywnego myślenia o tych, którzy zmarli, jest piękna. Ale pod warunkiem, że nie jest to fasada ani powierzchowna psychologiczna obrona przed własnym wstydem.

Jak zakończyć żałobę, by pozostać w zgodzie ze swoimi poglądami, a jednak zmądrzeć?

W wersji optymistycznej możemy założyć, że po pierwsze jesteśmy "zmienialni", po drugie - że możliwa jest zmiana w dobrym kierunku, a po trzecie - że potrafimy do tego wykorzystać własne refleksje. Otóż szok, w jakim teraz jesteśmy, może nam dostarczyć samowiedzy na temat tego, co w nas jest, chociaż się tego po sobie nie spodziewaliśmy. Te dni pokazują, że jest w nas np. szacunek do polityków. Nasza więź społeczna jest mocniejsza, niż się spodziewaliśmy. Żywimy głębokie - i wzniosłe - uczucia do własnego narodu: utożsamiamy się z jego cierpieniem.

Dobrze to sobie uzmysłowić w kontekście kosmopolityzacji myślenia, postpolityki i skłonności do dewaluowania polityków, którzy w końcu wykonują ogromnie odpowiedzialną pracę, i to nieraz po kilkanaście godzin na dobę. Wierzę, że wyciągnięcie nauki z tego, czego teraz doświadczamy, może być użyteczne.

W internetowych komentarzach już zaczynają być widoczne niepokojące emocje: można przeczytać, że zginął nasz prezydent, a nie wasz, że odeszli ci lepsi, zostali ci gorsi, że my cierpimy lepiej od was...

Tego można się obawiać... Łatwo o spiralę oskarżeń i eskalację napięcia. Żeby poetyka internetowych pomówień nie przedostała się do gazet, potrzebna jest świadomość, że wyborca tego "nie kupi", a wręcz się odwróci od kogoś, kto będzie prowokować do myślenia opartego na wrogości. Inna sprawa, że internetowa bezkarność nie jest nieszkodliwa.

Czy nasze życie publiczne upadło tak nisko, że z tragedii pod Smoleńskiem ktoś mógłby uczynić oręż walki politycznej?

Nie sądzę, by ktoś był gotów to formułować wprost - przynajmniej w najbliższych dniach. Ale pytanie o to, jak doszło do katastrofy, jest na tyle dramatyczne, na tyle zaprząta naszą wyobraźnię, że nie wierzę, by powstrzymano się od poszukiwań odpowiedzi na nie. A w tych poszukiwaniach na pewno wezmą udział ludzie skłonni do myślenia paranoidalnego albo opartego na wrogości.

Mamy zatem kilka scenariuszy, jak możemy tę traumę przepracować.

Dodajmy, że przepracowania traumy nie da się przyspieszyć. Jest naturalne, że inny klimat rozmów obowiązuje dziś, inny wczoraj, inny będzie obowiązywał pojutrze. Wszelkie analizy mogą się pojawić dopiero po tym, gdy trauma zostanie w nas "skontenerowana", czyli gdy to przeżycie w jakiś sposób "zawrzemy w sobie". Bo ta trauma to przeżycie utraty wielu osób, z których wielu to nasi bliscy (bliscy, jak powiedzieliśmy, w sensie medialnym). Zwróćmy uwagę na samą konsekwencję twierdzenia: politycy są nam bliscy.

Wymieniał Pan cechy, które odkrywaliśmy w sobie w świetle katastrofy. W jej dniu zaskakująco wielu ludzi mówiło publicznie o Bogu - czy dlatego, że nie potrafiliśmy znaleźć języka i sięgaliśmy po język wiary, czy też w najgłębszych pokładach okazaliśmy się religijni?

Nie umiem tego rozstrzygnąć. Religia spełnia różne funkcje. Pomaga także osłabić lęk i tutaj ta okoliczność na pewno zachodzi. Jeśli zaś uznać, że tragedia, której doświadczyliśmy, ma w jakimś sensie wymiar dramatycznego absurdu, to religia pomaga przezwyciężyć poczucie bezsensu.

Przy pomocy Boga wielu ludzi szukało sensu tego, co się stało. Niektórzy poprzestawali na odmówieniu modlitwy, inni konstruowali uzasadnienia często niemieszczące się w głowie: np. że Bóg posłużył się tymi ludźmi, żeby przypomnieć całemu światu o Katyniu...

Rzeczywiście, taka konstrukcja może się wydać dziwną. Ale są przecież osoby, które obecność Boga w świecie rozumieją jako Jego dialog z ludźmi. Dla tak myślących wydarzenia stają się mniej absurdalne - punktem wyjścia jest to, czy traktujemy rzeczywistość jako działania Boga, czy też jako ciąg wydarzeń ludzkich od Boga niezależnych. Ktoś, kto przyjmuje pierwszą perspektywę, zgodnie z którą Bóg dopuszcza jakieś wydarzenie, w ten sposób pytając nas: "co ty na to?", może odnajdywać głęboki sens w nawet najbardziej absurdalnych okolicznościach.

Dlaczego tak bardzo boimy się sytuacji absurdalnych i chcemy im nadawać sens?

Bo taka jest natura naszej psychiki - bez poczucia sensu znaleźlibyśmy się w skrajnie dyskomfortowej sytuacji. I tak, jak uważa wielu filozofów, śmierć jest metafizycznym skandalem. Możemy albo ów skandal oswoić - religią, filozofią, sztuką - albo się od niego odcinać czy mu zaprzeczać, albo popadniemy w depresję lub inne stany tak bardzo dyskomfortowe, że musimy się przed nimi bronić.

W dzień katastrofy młody człowiek zagadnięty pod Pałacem Prezydenckim przez reportera powiedział, że w obliczu wyrwy, która w życiu społecznym powstała po śmierci wszystkich tych ludzi, jego pokolenie będzie musiało szybciej dojrzeć. Prosimy o poradę psychologiczną - co zrobić, żebyśmy wszyscy wyszli z tej traumy dojrzalsi?

To jest pytanie, jak przeżyć żałobę. Po pierwsze, nie należy jej zaprzeczać, lecz otworzyć się na spotkanie z własnymi emocjami oraz umieć je wyrażać wobec siebie i wobec innych. Kultura podpowiada nam, jak to robić. Dojrzałość polega też na tym, że zgadzamy się wewnętrznie na ambiwalencję: że mamy prawo odczuwać siebie i świat niejednostronnie. Nie sprowadzajmy więc swoich emocji do tylko jednej: mamy prawo odczuwać lęk, ale też patriotyczne wzruszenie; mamy prawo mieć nadzieję, ale też odczuwać gniew. Mamy prawo do czułości, ale też do tego, by się w pewnym momencie ze smutku zacząć podnosić.

Trudno powiedzieć, jak będzie przebiegać ta żałoba, pierwsza część procesu pokonywania traumy, jakiej doznaliśmy. Zadaniem tych, którzy kształtują ludzką wyobraźnię i psychikę - czyli np. ośrodków opiniotwórczych, intelektualistów, dziennikarzy, artystów, polityków - jest pomóc ludziom dostrzec wartości, które się kryją za naszym smutkiem i rozpaczą. Śmierć jest zła, ale żałoba jest dobra. Zobaczmy, co się kryje pod naszą żałobą - a więc: czego żałujemy, za czym tęsknimy, jaka jest nasza siła. Nasz ból, nasza trauma oznacza, że zabrano nam coś wartościowego. Coś, co było dla nas cenne. Było naszą wartością. Okazało się nią np. bycie wspólnotą. Pamiętajmy więc o tym wtedy, gdy siatka społeczna zacznie się nam rwać. Wobec tych, którzy ponieśli śmierć, wyrażamy szacunek. A zatem szanowanie ludzi jest dla nas wartością.

Prof. dr hab. med. Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta, jest kierownikiem Zakładu Terapii Rodzin Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2010