Duch starej, dobrej Anglii

Na pomysł, w którym państwo występuje w roli nauczyciela dobrych zasad i patriotyzmu, wpadł nie tylko polski minister edukacji. Do nauczania kindersztuby zabrali się także angielscy politycy. Tylko że w Anglii edukują nie tylko dzieci, ale także dorosłych. I gdy trzeba, nie wahają się zalecać stosowania kar.

24.07.2006

Czyta się kilka minut

Akcja "Szacunek" - tak nazywa się program przywracania kanonu zasad współżycia społecznego: szacunku dla innych, porządku, uprzejmości. To idea Tony'ego Blaira. Brytyjski premier z Partii Pracy z przekonaniem wkroczył na teren, który do tej pory wydawał się zastrzeżony dla partii konserwatywnych.

Hałasujesz w domu, zakłócasz porządek, nie dajesz spać sąsiadom? Czeka cię kara: przymusowa wyprowadzka. Nawet jeśli mieszkasz nie w bloku czy kamienicy, a we własnym domu. Nie stracisz go, ale na pewien czas (nawet trzy miesiące) będziesz musiał poszukać innego lokum.

Źle się zachowujesz? Nie licz, że ujdzie ci to bezkarnie tylko dlatego, że nikt nie zaskarży. Sprawę załatwi policjant. Będzie miał prawo ukarać cię mandatem. A jeśli źle zachowują się twoje dzieci? Jeśli nie uczą się, wagarują, chuliganią? To twoja wina. Dzieci należy wychowywać, a jeśli tego nie umiesz, naucz się. Możesz zostać skierowany na kurs, dowiesz się, jak radzić sobie z dzieckiem.

"Zachowanie aspołeczne to przejaw braku szacunku dla wartości, które prawie każdy w naszym kraju podziela, zrozumienia, że wszyscy mamy zarówno prawa, jak i obowiązki, dla grzeczności i dobrych manier" - mówił Blair, ogłaszając na początku tego roku program akcji "Szacunek". Obejmuje on różne plany ustawodawcze. Rząd chce doprowadzić do przyjęcia aż 44 ustaw - m.in. wprowadzenia dowodów osobistych (dotąd ich na Wyspach nie ma), przepisów rozszerzających uprawnienia policji, ustawy antyterrorystycznej.

Blair pragnie, by Wielka Brytania stała się znowu, jak niegdyś, ostoją tradycji i dobrych obyczajów. Aby kojarzyła się ze znakomitymi szkołami, zacisznymi klubami dżentelmenów o nieskazitelnych manierach, z rodziną królewską. Taki obraz Anglii nadal funkcjonuje, za sprawą literatury, teatru i filmu. Ale czy jest prawdziwy?

W osłupienie wprawiło mnie kiedyś zdarzenie, mające miejsce w sobotni wieczór w okolicach Oxford Street i placu Piccadilly, w centrum Londynu. Ton nadawały tłumy kilkunastoletnich wyrostków, biegających, potrącających przechodniów, wpychających się do autobusów, wrzeszczących. Na tym dzikim tle zwracała uwagę dystyngowana starsza para. Wyglądała jak zabłąkana z innego świata. Jak odbiera to, co dzieje się wokół? - zastanawiałam się. Przecież nie może jej nie boleć, że dobra stara Anglia odchodzi w przeszłość.

Piętnować, karać, uczyć

Hasło "Szacunek" sygnalizuje, o co chodzi. Do życia społecznego wrócić ma święta niegdyś zasada, nakazująca przede wszystkim mieć wzgląd na innych.

Dlaczego znikła - o tym rządowy program nie mówi. Nie obwinia imigrantów, nie gani telewizji, nie krytykuje wzorów kultury masowej. Stwierdza tylko, że jest źle. Że dzieci nie szanują szkoły, lekceważą obowiązki, są niegrzeczne dla rodziców, agresywne wobec kolegów. Że dorośli nie liczą się z innymi, zakłócają spokój sąsiadom, bywają bezradni wobec własnych dzieci. Że nie ma autorytetów.

I że tak być nie może.

Władze brytyjskie nie są jedynym w Europie rządem, który to dostrzega, a w samej Wielkiej Brytanii rząd Blaira nie jest pierwszy. Na początku lat 90. podobny program, pod hasłem "Back to basics" (Wrócić do zasad) próbował realizować jego poprzednik, konserwatysta John Major. Również Francja przymierza się do podobnej akcji. Oryginalny nie jest też pomysł karania, a co najmniej piętnowania drobnych wykroczeń: widać wpływ udanej akcji zwalczania przestępczości, prowadzonej w Nowym Jorku pod hasłem "Zero tolerancji". U podstaw obu leży to samo przekonanie, że duże zło rodzi się z małego i dlatego nie wolno przymykać oczu na najbardziej błahe uchybienia.

Program brytyjski idzie jednak dalej o tyle, że nie ogranicza się do sfery naruszania prawa. Podstawą jest przeświadczenie, że tolerowanie owych uchybień prowadzi do zachwiania ładu społecznego, bo stawia pod znakiem zapytania wartości, na jakich się on opiera. Jest to więc w istocie program powrotu do wartości, przywrócenia autorytetów, zasad. Dlatego nie ma spraw nieważnych czy niegodnych uwagi. Przykład? Blair był podobno wstrząśnięty, gdy dowiedział się, że w wielu szkołach uczniowie korzystają z telefonów komórkowych - i uważa, że trzeba położyć temu kres.

Dlatego wyjątkowe miejsce w programie "Szacunku" zajmuje nauka wychowywania, którą można by nazwać "wychowywaniem nieporadnych rodziców". Że nie jest to pomysł z księżyca wzięty, pokazuje opisywana przez BBC historia Glendy Howell z Manchesteru, matki trzech synów. Dwóch siedzi w więzieniu, najmłodszy, kilkunastoletni Gareth, był na najlepszej ku temu drodze, bo już miał na koncie chuligaństwo. Na kursie wychowania pani Howell nauczyła się, że nie wolno ulegać dziecku, należy stawiać mu wymagania, a gdy postępuje niewłaściwie - karać. Dotąd nie przyszło jej to do głowy. Teraz sama nie może uwierzyć, jak bardzo zmienił się jej dom. - Nigdy nie sądziłam, że kiedyś jeszcze ujrzę Garetha w mundurku szkolnym - wyznaje. - Nie muszę nawet zapędzać go wieczorem do łóżka. Sam kładzie się spać.

O dziwo pomysł, by uczyć rodziców, jak mają radzić sobie z dziećmi - a Blair uważa go za jeden z fundamentów programu - wzbudził najwięcej kontrowersji. Jedni twierdzą, że w ten sposób nie tyle uczy się rodziców odpowiedzialności, co tę odpowiedzialność z nich zdejmuje, bo wielu nabiera przekonania, że gdy sytuacja wymknie się spod rodzicielskiej kontroli, państwo ich wyręczy.

Zdaniem krytyków, państwo nie tylko nie musi, ale wręcz nie powinno mieszać się do spraw rodziny. - Kształtowanie postaw wobec szkoły i nauki to przede wszystkim zadanie domu - podkreśla Philip Parkin, sekretarz generalny stowarzyszenia nauczycieli. Inni krytycy dowodzą, że jeśli aspołeczne zachowania dzieci będą piętnowane, rodzice w ogóle nie zechcą zwracać się o pomoc. Na zasadzie błędnego koła, sytuacja coraz bardziej będzie się pogarszać.

Premier z zasadami

Nadrzędną ideę akcji w sposób czytelny ujmuje jej logo: dwie strzały opasujące okrąg, który jako średnica przecina słowo respect. To odzwierciedla hasło akcji: "Give respect, get respect" - okaż szacunek i sam ciesz się szacunkiem. Wzajemność szacunku dała jednak asumpt do kolejnej dyskusji: czy nie ma karygodnej asymetrii w stosunkach między państwem a obywatelem, zwłaszcza młodym? Państwo oczekuje, że młodzież będzie szanować innych. Ale jak samo postępuje?

- Należy zastanowić się, czy instytucje z szacunkiem traktują ludzi, zwłaszcza tych, którzy nie mają władzy ani wpływów - uważa socjolog Richard Sennett. Część komentatorów jest zdania, że poczucie, iż państwo nie szanuje obywateli, rodzi skutki katastrofalne. Człowiek, który czuje się krzywdzony i lekceważony, bez skrupułów będzie oszukiwał.

Są też tacy, którzy kwestionują sens zwiększania uprawnień policji. Wątpią, by szybka kara, wymierzana przez policjanta, mogła działać otrzeźwiająco na winnych zakłócania porządku. I czy nie narusza to aby praw obywatelskich? Blair przyznaje, że jest w tym trochę racji, ale ma ważkie argumenty: tradycyjne formy działania policji są mało skuteczne, a dobro społeczeństwa wymaga, by policja mogła działać bez zwłoki i skutecznie.

Akcja "Szacunek" będzie zapewne leit-

motivem obecnej, trzeciej już kadencji Blai-

ra. Objąwszy rządy w 1997 r., zajął się wprowadzaniem idei "trzeciej drogi": między liberalizmem Partii Konserwatywnej a socjalizmem Partii Pracy. Ponieważ w sferze gospodarki nie mógł wnieść wiele nowego, bo przejął koncepcje thatcheryzmu, starał się wykazać na polach innych niż gospodarka. Zaangażował się w rozwiązywanie konfliktu w Irlandii Północnej, w sprawę zbliżenia Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej, w kampanię na rzecz likwidacji ubóstwa w Afryce. Sukcesy miał połowiczne: Irlandia Północna nadal jest beczką prochu, dystans Brytyjczyków wobec Unii nie zmniejsza się, niesienie pomocy Afryce jest trudniejsze, niż się zdawało.

Kampania na rzecz przywrócenia zasad i wartości to zupełnie co innego. W tej sprawie premier stoi na mocnym gruncie. Przez dziewięć lat okazał się politykiem wiernym głoszonym ideom. Kiedy mówi o wielkim znaczeniu rodziny, jest wiarygodny: sam prowadzi wzorowe życie rodzinne, z żoną Cherie (znaną adwokatką) i czworgiem dzieci. Blair to nie Clinton, Kennedy czy Mitterrand. W jego życiu nie ma miejsca na skandale. Nie kryje przywiązania do domu. Mówi otwarcie, że bez wsparcia Cherie nie zdołałby tyle osiągnąć. Cherie jest katoliczką, premier anglikaninem, ale towarzyszy jej w praktykach religijnych. Ostatnio nawet pojawiły się pogłoski, że rozważa przejście na katolicyzm.

Od dzieci Blair wymaga, by postępowały jak dobrze wychowane. Nie jest to tylko propaganda na użytek szerokiej publiczności. Parę lat temu Euan, najstarszy syn Blairów, wówczas 16-letni, upił się i trafił na posterunek policji. Sprawa - gratka dla tabloidów - stała się głośna, ale skandalu nie było. Blair zachował się jak zatroskany ojciec, nie jak polityk. "Mój syn będzie musiał ponieść konsekwencje tego, co zrobił" - oświadczył.

Autorytet to podstawa

W nie lada kłopocie znalazła się więc Partia Konserwatywna. Konserwatyści powinni w pełni akceptować wszystko, co chce realizować rząd Blaira, bo kampania na rzecz szacunku odpowiada ich ideom - poszanowania wartości, rodziny, odpowiedzialności za własny los. Ale czy mogą poprzeć rząd labourzystowski? W rezultacie konserwatyści wpadli w pułapkę: część z nich dowodzi, że program Partii Pracy jest nic nie wart, a Blair uprawia populizm, podczas gdy inni twierdzą, że labourzyści program ukradli konserwatystom. David Cameron zaś, lider konserwatystów, formułuje banalne zarzuty przemieszane z dobrze znanymi prawdami: że potrzeba nie sankcji, a usuwania przyczyn załamania społecznego, że nie wolno pesymistycznie oceniać natury człowieka i zakładać, że nie jest on zdolny do życia w sposób cywilizowany.

To dylematy polityków, obce ludziom. Sądząc po głosach w prasie i na forach internetowych, reakcja Brytyjczyków na akcję "Szacunek" jest pozytywna. Skorzy do dyskusji są głównie ci, których najbardziej boli załamanie obyczajów, brak autorytetów i kryzys rodziny. Wielu ubolewa, że w Wielkiej Brytanii jest pod tym względem o wiele gorzej niż gdzie indziej, że niestosowna jest poufałość, z jaką młodzież zwraca się do dorosłych, nadmierna swoboda, brak dyscypliny w domu i w szkole. - W Afryce, skąd pochodzę, dyscyplina jest podstawą - mówi mieszkaniec Londynu. - Gdy rodzice każą skakać, dzieci pytają tylko, jak wysoko. Dorośli mają prawo przywoływać do porządku niegrzeczne dzieci, także cudze. Nie zdarza się, by dziecko pyskowało dorosłym, co tu obserwuję regularnie.

Tony Blair stara się naprawić to, co zepsuli poprzednicy. Winę za pogorszenie obyczajów ponosi - zdaniem konserwatywnego dziennika "Daily Telegraph" - lewica. Bo to ona miała doprowadzić do osłabienia małżeństwa i rodziny.

Teraz jedyne, co można zrobić, to wspierać rodzinę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006