Dama nie tylko żelazna

Autorka konserwatywnej rewolucji, uratowała swój kraj z zapaści – i stała się obiektem powszechnej nienawiści. Krytycy twierdzą, że za jej rządów zasiano ziarna kryzysów, które dosięgnęły Zachód 20 lat po jej odejściu. Czy słusznie?

15.04.2013

Czyta się kilka minut

Margaret Thatcher w brytyjskiej bazie wojskowej Fallingbostel niedaleko Hamburga, Niemcy Zachodnie, 1986 r. / Fot. Rex Features / EAST NEWS
Margaret Thatcher w brytyjskiej bazie wojskowej Fallingbostel niedaleko Hamburga, Niemcy Zachodnie, 1986 r. / Fot. Rex Features / EAST NEWS

Można by pomyśleć, że była najbardziej znienawidzonym człowiekiem na Wyspach, kimś w rodzaju seryjnego mordercy w połączeniu z pedofilem. Gdy w poniedziałek 8 kwietnia pojawiła się wiadomość o jej śmierci, w Glasgow, Londynie czy Bristolu tańczono, a Twitter uginał się pod naporem dowcipów na jej temat. Kilka nawiązywało do piosenki Elvisa Costello z 1989 r., w której autor wyobraża sobie, jak po śmierci pani premier ludzie idą na jej grób: „Będziemy się śmiać i skakać, aż uklepiemy ten brud” (Tramp the Dirt Down). „Po śmierci dobrze albo wcale? Ta zasada nie obowiązuje postaci publicznych” – pisze teraz publicysta Glenn Greenwald. „Sprywatyzujmy jej pogrzeb – proponuje z kolei reżyser Ken Loach. – Rozpiszmy przetarg, weźmy najtańszą ofertą – tego by chciała”.

CÓRKA SKLEPIKARZA

„Ona uratowała Wielką Brytanię” – mówi dziś premier David Cameron, konserwatysta. „Była jedyną w swoim rodzaju, zdefiniowała politykę całego pokolenia” – przyznaje Ed Milliband, lider lejburzystów. „My uwielbialiśmy ją nie lubić. Zmuszała nas do decydowania o tym, co jest naprawdę ważne” – zaznacza w dzienniku „Guardian” pisarz Ian McEwan.

W 1970 r. ówczesny brytyjski premier Ted Heath wezwał swego najbliższego współpracownika Jima Priora i zapytał, którą kobietę należałoby obsadzić w rządzie w roli dyżurnej przedstawicielki płci żeńskiej. „Oczywiście to powinna być Margaret Thatcher” – zasugerował Prior. „No tak – miał odrzec premier. – Rozważaliśmy to. Tylko jeśli ją weźmiemy, to już nigdy się jej nie pozbędziemy”.

Heath miał rację. Po tym, jak Margaret Hilda Thatcher została ministrem edukacji w jego rządzie, już nie tylko konserwatyści, ale nikt w Wielkiej Brytanii nigdy się jej nie pozbył.

Bynajmniej nie odeszła w listopadzie 1990 r., gdy – zdradzona przez kolegów partyjnych – straciła urząd i odjeżdżała we łzach z Downing Street. I nie odeszła nawet teraz, po śmierci. Nie łudźmy się: zmagania o to, jak będziemy pamiętać Lady Thatcher, nie dotyczą przeszłości, ale teraźniejszości i przyszłości. I nie dotyczą tylko Wielkiej Brytanii, ale kształtu gospodarki, polityki, społeczeństwa w nowym zglobalizowanym świecie. Jeśli ten świat ma swą pierwszą przyczynę, to jest nią właśnie ona: córka sklepikarza z Grantham w hrabstwie Lincolnshire i brytyjska premier, sprawująca urząd przez 11 lat, od 1979 r.

BRYTANIA W ZAPAŚCI

Popatrzmy, od czego zaczynała.

W 1979 r. zapowiedzi programu telewizyjnego na następny dzień były w Wielkiej Brytanii tajemnicą państwową, prawo do jego publikacji miało jedynie pismo „Radio Times”, wydawane przez BBC (nic dziwnego, że sprzedawało 7 mln egzemplarzy). Telefony wisiały przyczepione do ściany (aparat był własnością państwa), nie wolno było instalować przedłużacza do kabla telefonicznego; istniał też jeden legalny model automatycznej sekretarki. Dalej: przez całe lata 70. związki zawodowe wymuszały ustępstwa i doprowadzały do upadku kolejne rządy. Pod koniec tamtej dekady, gdy inflacja wynosiła 30 proc., strajki związków w instytucjach państwowych powodowały, że na ulicach leżały sterty śmieci, a w kostnicach niepochowane ciała.

Przeciętny Brytyjczyk oddawał wtedy państwu połowę zarobionych pieniędzy. Niewydolne firmy państwowe kosztowały podatników 50 mln funtów tygodniowo. Co tydzień w mediach pojawiały się dramatyczne doniesienia z Irlandii Północnej, gdzie IRA mordowała swych przeciwników politycznych, a armia brytyjska brutalnie dławiła wszelkie próby oporu.

Wielka Brytania była „chorym człowiekiem Europy”. Skąd wzięła się ta zapaść? Najprościej mówiąc: z przekonania, że powojenny system państwa opiekuńczego jest niezmienialnym elementem życia Wielkiej Brytanii. One-nation toryism, czyli konserwatyzm w wersji słodko-łagodnej, akceptował „demokratyczny socjalizm” ze wszystkimi jego nadużyciami, a wszechwładne związki zawodowe, które dyktowały politykę kolejnym rządom – Partia Pracy realnie należała do związków, z kolei Partia Konserwatywna była ich zakładnikiem i musiała godzić się na ustępstwa.

KONSERWATYWNA REWOLUCJA

3 maja 1979 r. konserwatyści wygrali wybory, zdobywając prawie 44 proc. głosów, co było największym osiągnięciem prawicy od II wojny światowej. Thatcher mówiła później: „Przyszłam do władzy w jednym celu: by zmienić Wielką Brytanię ze społeczeństwa uzależnionego od państwa w społeczeństwo samowystarczalne; z narodu, który działał według zasady: »dawajcie mi, bo mi się należy«, na taki, którego hasłem będzie: »zrób to sam«”.

W osobie Thatcher pojawiło się nowe zwierzę polityczne: konserwatywny rewolucjonista. Późniejszy minister finansów w jej rządzie, Nigel Lawson, tak zdefiniował składniki taczeryzmu: „Wolny rynek, dyscyplina finansowa, sztywna kontrola wydatków publicznych, niskie podatki, patriotyzm, wartości wiktoriańskie, prywatyzacja i szczypta populizmu”. Dziś taki opis wydaje się banalny, ale u schyłku lat 70. XX wieku był to szok dla systemu.

Początki były bolesne. Gwałtownie wzrosła inflacja, wycofanie dotacji dla części niewydolnych firm państwowych pogłębiło bezrobocie (wzrosło z 1,5 mln do 3 mln), w pierwszym roku jej rządów zbankrutowało 10 tys. firm. Pani premier ostrzegała, że wyprowadzenie kraju z nędzy zgotowanej latami faktycznego socjalizmu zabierze dużo czasu: „Będzie gorzej, zanim zacznie być lepiej” – mówiła.

W 1981 r., gdy książę Karol żenił się z Dianą Spencer, wybuchały rozruchy w Brixton, Liverpoolu, Manchesterze, Bristolu i innych miastach. Obrazy brutalności demonstrantów i policji szokowały naród. W więzieniu Maze pod Belfastem dziesięciu skazanych za terroryzm członków IRA zagłodziło się na śmierć. Działaczki grupy „Kobiety dla pokoju na ziemi” przykuwały się łańcuchami do wojskowej bazy Greenham Common, gdzie miały być rozstawione amerykańskie pociski Cruise.

Doradcy podpowiadali jej, aby – tak jak poprzednicy – ustępowała różnym grupom nacisku, bo nie przetrwa. Ona odmawiała i domagała się większych uprawnień dla policji. Ale kompromisy musiały przyjść. Wbrew własnym deklaracjom, rząd ratował dotacjami British Airways i Brytyjską Stal. Wiele lat później Thatcher przyzna w swych pamiętnikach, że rok 1981 był najgorszym w czasie jej rządów, ale to wtedy wypracowała metodę, którą stosowała do końca: najpierw określenie celu, potem jego realizacja, wsparta zdecydowaną retoryką. A jeśli się da, to unik.

To mit, że pani Thatcher realizowała wszystkie swe deklaracje. W istocie (o czym za chwilę) taczeryzm był rewolucją, którą tylko po części udało się przeprowadzić.

Na razie początek 1982 r. dał jej odrobinę wytchnienia. Inflacja zaczęła spadać, podobnie jak wartość funta, co rozruszało eksport i – w połączeniu z cięciami podatków – zaczęło przekładać się na wzrost gospodarczy.

NIEUSTĘPLIWA I PRAGMATYCZNA

2 kwietnia 1982 r. Argentyna dokonała inwazji na Falklandy. Być może rację mają ci, którzy twierdzą, że bez Falklandów nie byłoby jej drugiej kadencji. Być może udało jej się wygrać tylko dzięki wznieceniu narodowej determinacji (histerii, mówią krytycy). Być może rację mają ci, którzy twierdzą, że Partia Pracy pod przywództwem Michaela Foota już wówczas stała się niewybieralna (jej program: jednostronne rozbrojenie Wielkiej Brytanii, wystąpienie ze Wspólnoty Europejskiej, pełna nacjonalizacja przemysłu, likwidacja bezrobocia przez zatrudnianie w przemyśle państwowym...). Być może. To jednak Thatcher była w stanie wygrać kolejne wybory z przewagą bez precedensu w powojennej brytyjskiej historii. To na nią, a nie na lejburzystów, klasa robotnicza (wtedy jeszcze istniała) głosowała w zdecydowanej większości.

10-tygodniowa rozprawa z Argentyńczykami i zdecydowana postawa w sprawie rozmieszczenia w Europie amerykańskich rakiet Cruise (jako odpowiedzi na sowieckie zbrojenia atomowe) wzmacniały jej pozycję na arenie międzynarodowej. Jej głównym sojusznikiem stał się prezydent USA Ronald Reagan. Wspólnie stworzyli nowy wymiar „specjalnej relacji”, która zawsze łączyła Londyn i Waszyngton. Wspierała Reagana w walce z komunistycznymi rebeliami w Nikaragui i innych krajach Ameryki Łacińskiej, a w 1986 r. zezwoliła samolotom USA na przelot nad Wielką Brytanią w celu zbombardowania siedziby pułkownika Kaddafiego, patrona zamachów terrorystycznych w Europie.

Choć początkowo sprzeciwiała się pomysłowi Reagana budowy rakietowej tarczy o nazwie „Gwiezdne wojny” („Jestem chemikiem – miała mu powiedzieć – wiem, że to nie będzie działać”), potem go wsparła. „Przez 40 lat broń jądrowa uchroniła Europę nie tylko przed wojną jądrową, ale wojną konwencjonalną – mówiła. – Dlatego polegamy na niej i będziemy na niej polegać w celu obrony naszych granic”.

Wspierała Solidarność, nie miała złudzeń co do komunizmu. A równocześnie umiała rozpoznać w Michaile Gorbaczowie jego nową, akceptowalną twarz. Poznała go jeszcze jako ministra rolnictwa ZSRR. „Z nim można robić interesy” – zwierzyła się Reaganowi.

Nigdy nie ugięła się przed irlandzką IRA, zwłaszcza po tym, jak ta próbowała ją zabić – w zamachu w Brighton w 1984 r. Następnego dnia po ataku (zginęły w nim 4 osoby, 30 zostało rannych) Thatcher wygłosiła, zgodnie z planem, przemówienie na konferencji partyjnej. Niektórzy zarzucali jej zbytnią nieustępliwość wobec IRA. To nieporozumienie: w tamtym czasie IRA wysadzała sklepy spożywcze pełne ludzi i mordowała irlandzkich listonoszy, których uważała za zdrajców. Dzięki jej nieustępliwości tacy liderzy IRA jak Gerry Adams czy Martin McGuinness zrozumieli, że nie da się pokonać Londynu siłą, i że jeśli Irlandia Północna kiedykolwiek ma stać się częścią Republiki Irlandii, musi się to dokonać przy pomocy polityki, a nie bomb.

WOBEC EUROPY

Wiele powiedziano na temat jej eurofobii. W rzeczywistości jej stosunek do Europy ewoluował. Przed brytyjskim referendum akcesyjnym w 1975 r. prowadziła kampanię na rzecz przyjęcia Londynu do EWG; potem, w 1978 r., zarzucała Jamesowi Callaghanowi upokarzające zepchnięcie Wielkiej Brytanii do przedsionka Europy. Callaghan nie zgodził się na wejście Londynu do tzw. „węża walutowego”, co dla pani Thatcher oznaczało „zakwalifikowanie Wielkiej Brytanii do grona najmniej wpływowych uczestników Wspólnego Rynku”.

Potem, w latach 80., sprzeciwiała się próbom ściślejszej integracji europejskiej; przewodniczący Komisji Jacques Delors był niemal jej osobistym wrogiem. Gdy upadał komunizm, była przerażona wizją zjednoczenia Niemiec i odbudowy ich potęgi na kontynencie. Z czasem jej antyeuropejska retoryka nabrała rzeczywiście obsesyjnego charakteru. Nie akceptowała jakiegokolwiek odstępstwa od antywspólnotowej polityki, co zresztą było jedną z przyczyn odsunięcia się od niej dotychczasowych współpracowników, takich jak Michael Heseltine czy Nigel Lawson.

Jednak – o czym jej krytycy czasem zapominają – większość jej proroctw na temat słabości Europy, budowanej metodami administracyjnymi, sprawdziła się. Idealnie rozpoznawała nastroje rodaków wobec Europy i wiedziała, że poprą oni związki z kontynentem oparte na handlu, wymianie usług i inwestycji, ale nie chcą ścisłej integracji politycznej ani fiskalnej. Tak było, jest i w dającej się przewidzieć przyszłości będzie, a próby zmuszenia Brytyjczyków do otwarcia na Europę (zwłaszcza podjęte przez Tony’ego Blaira) były jałowe i oderwane od rzeczywistości.

MIT NIELUDZKIEJ WŁADZY

Jej druga kadencja przeszła do historii jako walka ze związkami górniczymi. Znacjonalizowane w 1947 r. kopalnie były nierentowne, utrzymywane przez państwo, rządzone przez związki zawodowe i niechętne jakimkolwiek zmianom. W 1984 r. rząd zapowiedział zamknięcie części z nich i zwolnienie 20 tys. pracowników (ze 180 tys.). W reakcji Arthur Scargill, komunistyczny szef związku górniczego – odmawiając rozpisania referendum wśród załóg w sprawie strajku – zarządził opuszczenie kopalń.

Od tej chwili rodził się mit nieludzkiej władzy (uwieczniony w filmach „Goło i wesoło” czy „Billy Elliot”), która przeciw biednym górnikom słała na ulice tysiące policjantów; mit hipokryzji pani Thatcher, która nie wahała się wesprzeć Solidarności, ale u siebie brutalnie niszczyła robotnicze wspólnoty. Ten czarno-biały obraz nie do końca odpowiada prawdzie. Scargill i jego ludzie zastraszali robotników, którzy chcieli pracować (większość górników nie popierała strajku). Ofiary padały po obu stronach – gdy strajkujący zabili taksówkarza, który przewoził łamistrajka do pracy, Scargill odmówił potępienia zbrodni, czym zraził do siebie nawet lidera Partii Pracy, ­Neilla ­Kinnocka. Ostatecznie strajk skończył się w marcu 1985 r. bez porozumienia rządu ze związkami. ­Thatcher osiągnęła, co chciała.

Jednocześnie trwał proces prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych – ogółem w latach 80. prawie 40 firm trafiło w ręce prywatnych akcjonariuszy, 900 tys. miejsc pracy przeszło z sektora państwowego do prywatnego. Ponad milion domów komunalnych trafiło w ręce prywatnych właścicieli za bezcen. Pod koniec dekady prawie 15 mln Brytyjczyków posiadało własny dom z ogródkiem.

ZIARNA KRYZYSU?

W 1986 r. zaczyna się proces konsolidacji tzw. londyńskiego City, czyli centrum finansowego. Powstają wielkie konglomeraty finansowe, działające na liberalnych zasadach, które zaczynają generować ogromne zyski. Krytycy Thatcher twierdzą, że to wówczas zostały zasiane ziarna kryzysów, które dosięgły Zachód 20 lat po jej odejściu.

Prawda jest bardziej skomplikowana. City, podobnie jak cała gospodarka brytyjska w czasach Thatcher, zmieniły się, bo nie miały innego wyjścia. Gdyby nie było pani Thatcher, i tak upadłyby kopalnie, monopol poczty, telefonii i inne państwowe mastodonty, bo nie pasowały do współczesnego świata. Nowe instrumenty finansowe nie pojawiły się dlatego, że wymyśliła je Thatcher, tylko dlatego, że w tym właśnie kierunku rozwijał się przemysł finansowy. Dzięki niej miliony prostych ludzi mogły obracać akcjami i bogacić się. Oczywiście że widok parweniuszy w roli akcjonariuszy, czasem nawet milionerów, denerwował elity – konserwatywne i lewicowe – ale instynkt podpowiadał jej, że wszystko, co służy rozbijaniu „szklanych sufitów”, otwarciu rejonów dotąd zamkniętych dla zwykłego człowieka, jest dobre i w efekcie służy wszystkim.

Thatcher uważała jednak, że nikt – ani państwo, ani obywatel – nie powinien wydawać więcej pieniędzy, niż posiada, a każdy dług należy zwrócić. Wolność oznaczała dla niej nie finansowe rozpasanie, lecz wzięcie odpowiedzialności za swe decyzje. Z pewnością nie zaakceptowałaby faktu, że dziś pięć konglomeratów finansowych kontroluje 80 proc. rynku finansowego na Wyspach. Pytanie, czy walczyłaby z bankami z taką samą determinacją, jak w latach 80. walczyła ze związkami zawodowymi, pozostanie bez odpowiedzi.

PARADOKSY

„Społeczeństwo nie istnieje – powiedziała kiedyś – są tylko jednostki”. O ile przed objęciem przez nią rządów wszyscy bali się rozpadu państwa i gospodarki, o tyle gdy odchodziła, wszyscy bali się upadku społeczeństwa. Will Hutton, ideolog Nowej Partii Pracy i bliski współpracownik Blaira, obwiniał ją o „totalną marketyzację życia Wielkiej Brytanii”. Boom kredytowy pod koniec lat 80. powodował najwyższe zadłużenie obywateli wśród wszystkich państw uprzemysłowionych na świecie; kryzys funta na początku lat 90. spowodował, że miliony ludzi nie były w stanie spłacać kredytów hipotecznych; rozmontowanie państwa opiekuńczego zniszczyło solidarność społeczną. Straszne, prawda?

Tak, straszne. Tylko czy było to jej winą? Jej rewolucja była pełna kompromisów i zwrotów, o których mało kto dziś pamięta. W istocie, mimo wyprzedania tak ogromnego majątku publicznego, za jej rządów poziom wydatków publicznych spadł tylko nieznacznie (z 43 proc. PKB w 1979 r. do 39 proc. w 1990 r.). Potem, w czasach premiera Johna Majora, wydatki publiczne skoczyły powyżej 44 proc. – można powiedzieć, że najważniejszy cel taczerymu nie został spełniony.

Co więcej – i to może największa ironia jej rządów – czynnikiem, który chyba najbardziej przyczynił się do upadku pani Thatcher w 1990 r., była próba wprowadzenia tzw. poll tax, jawnie niesprawiedliwego podatku „pogłównego”. Nie godziła się na prywatyzację kolei i służby zdrowia, nie wprowadziła opłat za edukację, nie umiała zreformować systemu rent i emerytur. Jej zwolennicy podkreślają, że żadna z wielkich reform, które wprowadziła, do dziś nie została odwrócona. Ale gdy odchodziła w 1990 r., trzy lata po trzecich wygranych wyborach, taczeryzm był ciągle postulatem, którego realizację kontynuować mieli kolejni premierzy, zwłaszcza jej duchowy syn: Tony Blair. Ale to już inna historia.

KOBIETA

Na koniec jeszcze jeden cytat: „Pani Thatcher była kobietą, ale nie według moich zasad” – tak powiedziała o niej w minionym tygodniu, w trakcie debaty w Izbie Gmin, była wybitna aktorka, a dziś posłanka lejburzystowska, Glenda Jackson. Feministki nienawidzą jej właśnie dlatego, że ta kobieta stała się jedną z najpotężniejszych postaci na świecie absolutnie bez ich pomocy.

Miała kochającego męża, który dla niej usunął się w cień i wspierał ją bezwarunkowo, a ona słuchała jego rad. Symbolem jej rządów stała się damska torebka, z której podobno w kluczowych momentach narad gabinetowych wyciągała pomięte zwitki z notatkami. Potrafiła terroryzować swych ministrów, traktowała ich (podobnie jak dziennikarzy, opozycję i wszystkich, którzy nie do końca akceptowali jej decyzje) jak niedorozwinięte dzieci, a sama zachowywała się czasem jak gospodyni domowa. Słynna jest scena, gdy na początku jednej z konferencji torysów, przed rozpoczęciem obrad, wyciąga z torebki flanelową szmatkę i ściera kurz z blatu. Nie traktowała siebie jak ofiary tysięcy lat patriarchatu, tylko sama wzięła się za sprzątanie bałaganu, jakim przed jej nadejściem była Wielka Brytania. „Jeśli chcesz sobie pogadać, weź do tego mężczyznę, jeśli chcesz coś zrobić, weź do tego kobietę” – mówiła.

Jedno z jej ostatnich publicznych wystąpień miało miejsce jakiś czas temu, gdy opuściła szpital po infekcji. 85-letnia chora kobieta na schodach swego londyńskiego domu. Stała w pięknej sukni, z naszyjnikiem z pereł i imponującą trwałą blond. W pewnej chwili potknęła się, ale zaraz odzyskała równowagę, pomachała z uśmiechem do kamer i wycofała się do domu.

Na pewno popełniała błędy, być może nie zawsze w swej karierze była twarda jak żelazo. Ale jedno nigdy się nie zmieniło: na zawsze pozostała damą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2013