Drzemka oświeconych

Ustawa ma określać warunki dla internetowo--cyfrowego "producenta kultury popularnej, a nie dla sfrustrowanego członka elit, który nawet nie ogląda telewizji i nie ma pojęcia o kulturze w internecie.

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Trudno zrozumieć, dlaczego przez kilkanaście lat Polska nie doczekała się porządnego prawa mediów elektronicznych ani prawa prasowego. Zrzucić winę na pewnego producenta filmowego i jego nieczyste zabiegi albo zbyt wielki apetyt partii politycznych - to powiedzieć tylko część prawdy. Z jednej strony chcemy, żeby ustawa przemieniła konsumpcjonistycznych oglądaczy i słuchaczy w aniołów, marzących o zanurzeniu się w misyjnym błogostanie. Nadmiarowi roszczeń pod adresem ustawy towarzyszy - z drugiej strony - pragmatyczny technokratyzm, którego skutkiem jest wiara w stworzenie superprecyzyjnych reguł. Cała energia idzie w próbę określenia, kto ma mieć rekomendację, od kogo i na jakim druku, żeby zostać zarządcą mediów.

Niewiadome

W kampanii wyborczej 2007 r. zauważyć można było zdumiewającą prawidłowość: partie, które najbardziej narzekały na brak obiektywizmu i sympatii ze strony mediów, nie włączyły postulatów dotyczących mediów do swojego programu. Tak było w przypadku PiS - partii, której wielu czołowych działaczy nie rozumie istoty wolnych mediów, ale równocześnie - gdy im to na rękę - łatwo przeceniają ich oddziaływanie. PO natomiast swoje zapowiedzi wyborcze w dziedzinie mediów rozpoczęła od tzw. małej ustawy medialnej, zmieniającej sposób wyboru władz mediów publicznych oraz regulatora rynku medialnego. 25 kwietnia 2008 r. uchwalono nową ustawę medialną, ale po skutecznym wecie prezydenta nic z niej nie zostało. W komentarzach słusznie zwracano uwagę, że propozycja była cząstkowa i niejasna. Wielu uznało ją za bubel prawny.

Potem Ministerstwo Kultury powołało zespół prof. Tadeusza Kowalskiego, który przedstawił podstawowe tezy głównej regulacji prawnej:

- likwidacja abonamentu (z kolei ta nowelizacja ustawy skierowana została przez prezydenta do Trybunału Konstytucyjnego),

- zasilanie mediów publicznych z budżetu państwa (z VAT należnego od firm medialnych) lub z akcyzy za energię elektryczną,

- brak zmian w ograniczeniu liczby reklam,

- powołanie Funduszu Mediów Publicznych,

- licencje programowe określające ilości programów o parametrach "misyjnych",

- stworzenie spółki Polskie Media Regionalne złożonej z dotychczasowych oddziałów regionalnych TVP i jednocześnie scalenie dotychczas autonomicznych regionalnych spółek Polskiego Radia,

- podział anten: Jedynka otrzymałaby licencję na publicystykę, informację, dokument, reportaż, programy dla dzieci; Dwójka zaś prezentowałaby audycje z zakresu kultury wysokiej i popularnej.

Wydaje się, że wiele z tych pomysłów idzie w dobrym kierunku: trzeba wzmocnić regiony i od nich zacząć budowę społeczeństwa obywatelskiego. Trzeba zapewnić mediom publicznym stabilne finansowanie i odpolitycznić wybory do ich władz. Brak mi jednak wiary, że wedle tej ustawy do władz trafią kompetentni i właściwi ludzie. Mechanizmy ich wyboru są bowiem zlepkiem zasad starych i nowych.

Nie wiadomo też, w jakim zakresie budżet radia i telewizji będzie wspomagany przez reklamy - a taka decyzja ma decydujące znaczenie dla całego rynku mediów. Business Center Club zaproponował, by przekształcić TVP i Polskie Radio w instytucje pożytku publicznego oraz ustawowo zakazać im nadawania reklam i programów sponsorowanych. Wprowadzenie takich zmian miałoby sprawić, że publiczni nadawcy przestaną konkurować z komercyjnymi i skoncentrują się na wypełnianiu misji.

Zatrzaśnięte okienka

Do rangi tematu podstawowego urosła kwestia sposobu ściągania abonamentu, gdy tymczasem nie określono miejsca mediów w edukacji oraz sposobów wypełniania ich informacyjnych i rozrywkowych funkcji. Według jednego z projektów każdy zatrudniony miałby płacić 10 zł (następnego dnia okazało się, że już tylko 8 zł) miesięcznie - gdy nadal nie wiemy, na co mamy łożyć tak gigantyczne sumy. Oczekuje się opracowania zasad szczegółowych w sytuacji, gdy nie określono priorytetów i społecznych celów mediów. Nie próbowano dokonać diagnozy - mówiąc w skrócie - czy Polska w ogóle potrzebuje mediów publicznych. Jeśli odpowiedź byłaby pozytywna - to jaka ma być ich rola; jeśli negatywna - to kto i w jakim zakresie powinien wypełniać dotychczasowe ich funkcje. Wydaje się, że polskie spojrzenie na te zagadnienia znajduje się ciągle pod wpływem interesów partyjnych, a nie państwowych czy obywatelskich.

Dobrym przykładem na bieżące dostosowanie się władz TVP do postulatów, wynikających z propozycji ustaw, są rozpaczliwe próby odgórnego wprowadzania pluralizmu. Chodzi o koncepcję "okienkowego podziału" wpływów w mediach publicznych. Zakłada ona, że władze administrują systemem mediów, który ma odzwierciedlać sympatie polityczne społeczeństwa. Stacje radiowe i telewizyjne miałyby więc odzwierciedlać podziały wynikające z sondaży. Lub też w ramach jednego nadawcy: każda z partii i ważnych politycznie grup posiada "swoje" programy w odpowiednich proporcjach.

Koncepcja okienkowa jest szkodliwa zarówno dla porządku demokratycznego, jak i dla idei mediów publicznych. Demokratyczny charakter medium publicznego powinien polegać na doprowadzeniu do dialogu różnych, często rozbieżnych, poglądów: na zrozumieniu ich źródeł, przesłanek i istoty, na wyznaczeniu granic, oddzieleniu aspektów retorycznych od argumentów ideowych. "Okienka" są wyrazem bezradności. Z ich funkcjonowania wyniknie spotęgowanie chaosu i utrwalenie bałwochwalczego stosunku do "jedynie słusznych racji".

Życzenia

Kto chce traktować media elektroniczne jako główny pas transmisyjny kultury (dziedzictwa narodowego, kultury wyższej, kultury-do-przekazania), powinien to wyraźnie i precyzyjnie oznajmić. Media nie tylko transmitują - one tworzą. Twórcami są ich użytkownicy: głosujący SMS-ami telewidzowie; autorzy filmików komórkowych, jak i blogerzy oraz forumowicze internetowi, testujący i tworzący nowe reguły polszczyzny. Oni chcą mieć swoich mistrzów i własne audytorium, a obowiązkiem państwa i społeczeństwa jest pomóc im. I to także trzeba wyraźnie powiedzieć w ustawie - nawet gdyby instytucjonalni artyści mieli się obrazić.

Jeśli - w dodatku - potraktować media jako podstawowe źródło poznania rzeczywistości i sposobów jej obłaskawiania, czyli także edukacji - to należy głośno krzyczeć o tym w ustawie. I zmusić instytucje edukacyjne do współpracy z mediami oraz edukować w zakresie krytycznego odbioru mediów.

Chciałbym, żeby potwierdzono w ustawie, że mówimy o jednej z najbardziej dynamicznych i odpornych na wstrząsy gałęzi gospodarki narodowej, w której wielu młodych znajduje zatrudnienie już teraz, a w przyszłości będzie ich jeszcze więcej. Życzę sobie, żeby wyraźnie napisano, iż zamiast obowiązku "respektowania" przez media tradycyjnych polskich wartości, powinny one zostać zdefiniowane jako podstawowe miejsce ich poznawania oraz dyskusji nad modyfikacjami wartości dotychczasowych i narodzin nowych.

Ustawa ma określać warunki dla internetowo-cyfrowego i podcastowego "producenta" kultury popularnej (jakim jest wielu z nas), a nie dla sfrustrowanego członka elit, który nawet nie ogląda telewizji i nie ma pojęcia o kulturze w internecie.

Moja indolencja prawnicza podrzuca pomysły nie tak znowu nierealne. Może włączyć telewidzów do oceny misyjnego charakteru programów: wszak mamy precyzyjne narzędzia badania oglądalności, a i sondaż równie łatwo sporządzić? Może wyłonić grupę kilkudziesięciu organizacji twórczych i zawodowych po to, żeby kazać im dogadać się w zakresie wyboru swoich (i jedynych: bez kandydatów z politycznego nadania) przedstawicieli do najwyższych władz mediów publicznych? Już oni prześwietlą, sprawdzą i będą ich nieustannie sprawdzać, bo na ogół jeszcze znają pojęcie wstydu, zamierające u polityków.

Brak zgody sił politycznych co do kierunków i zakresu funkcjonowania mediów (głównie publicznych) świadczyć będzie o rezygnacji z ich "oświeceniowego" i kontrolnego charakteru. Znaczyłoby to, że politycy przygotowują swoisty zamach na tę sferę oddziaływania społeczeństwa obywatelskiego. Hasło: "oddać media publiczne słuchaczom i widzom" dojrzało do realizacji, a nawet stało się koniecznością.

Wiesław Godzic jest profesorem w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, medioznawcą, redaktorem naczelnym kwartalnika "Kultura Popularna".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008