DRUGI DZIENNIK PILCHA

Dawniej ludzie wiedzieli: tyle rzeczy wymyśliliśmy, a umrzemy cali. Dziś rośnie w siłę grupa, która mówi: umrzemy, ale nasze protezy pozostaną całe (nie zapomnij wykreślić tego debilnego aforyzmu).

25.03.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

8 marca | Kroniki dochodzenia do bezwładu jednak nie uniknę – wstyd nie wstyd, nuda nie nuda – idzie o w miarę dokładne uchwycenie momentu zapaści. Zapaści w analfabetyzm. Pisanie głównie mam na myśli – techniczną stronę, technologię stawiania liter, umiejętność trafiania w klawiaturę. Nie żebym z masochistyczną precyzją i ekshibicjonistycznym patosem ogłaszał, kiedy palce się posypią, dłonie od wiecznego podrygiwania w proch obrócą, a nogi odpadną (Tak: nogi – pisanie musi mieć ręce i nogi). O pryncypia chodzi. Inne niedołęstwa ważne – lecz to kluczowe.
Godzinne i niezakończone tryumfem zapinanie koszuli. Heroiczna próba zakręcenia butelki coca-coli. Gwint nie zaskakuje, niczym zdecentrowany element maszynerii o najwyższym stopniu komplikacji. Dławiące marzenie, by jeszcze kiedyś zjeść talerz zupy łyżką. Graniczące z agonią próby wdziewania obuwia zimowego – tańczysz niczym niedźwiedź smorgoński po całym przedpokoju, niewidzialna publika cię oklaskuje – oto garść upośledzeń godnych uwiecznień (rytualnych rzężeń, że dopóki literatura polska nie da rady talerzowi, zupie, łyżce, niczemu nie da rady – oszczędź mi Panie) – ale utrata rękopiśmienności – rzecz inna. W licznych wymiarach nieobjęta, zawsze kluczowa.
W końcu dziedzina walki o byt nadal kluczowa? Może nie tak jak kiedyś; kiedyś tak, kiedyś całkowicie tak – dziś nie aż tak, ale przynajmniej od czasu do czasu coś do garnka trzeba włożyć.
Nawet stary paralityk coś do garnka musi włożyć; oczywiście nie za pierwszym, nie za drugim, trzecim czy siódmym razem, tak prędko nie trafi – najprzód szereg nietrafień, wbrew pozorom kłopot uciążliwy, żeby dane danie z podłogi zebrać, scalić, też potrzeba czasu – ale w końcu tryumf: żresz niczym prawdziwy człekopodobny.
Widzicie, jakie piękno? Jak to w nowych dziedzinach; obrazowe, językowe, a nawet poetyckie dotąd nieznane ujęcia. Dawniej obok „wkładania do garnka” przechodziłoby się obojętnie, teraz spacer wzdłuż gejzerów.
Bym od czasu do czasu choć mrożonym pierogiem albo innym daniem w 5 minut trafił, muszę mieć jaki taki fach w ręku i ręką – choćby jedną tylko, choćby częściowo sprawną o byt się bić. Słowem: rozgrywka nie tyle o sprawność, co o resztki, o absolutne resztki sprawności. Rozgrywka śmieszna, ale umiarkowanie. Poważna, ale nie beznadziejna. W końcu bez mrożonego można żyć – są nawet tacy ekscentrycy, co gwarantują życie pełne i długie pod warunkiem, że ice-pieroga do paszczy nie weźmiesz (Pamiętać o osobistej historii szkodliwego jedzenia szkodliwych potraw).

9 marca | Koniec pisania ciekawy, ale nie musi oznaczać permanentnego leżenia z flaszką u wezgłowia i gapienia się na TVN24. Do raju spieszno, ale jak się o luterskiej pracowitości napisało więcej (wprawdzie w gatunku, w którym łatwiej „o więcej”) od Webera – kładł się, chłopie, nie będziesz. Poleżałeś już zresztą sobie, że ho, ho. Swoją drogą: „Osobistą historię wylegiwania się w nieskończoność” mieć na uwadze.

12 marca | Tak wiem: została szlachetna sztuka dyktowania. To znaczy spośród (jak mnie zapewniają nałogowi optymiści) niesłychanej liczby przenajrozmaitszych substytutów pisania pozostało dyktowanie. Nota bene tych zastępczych myków (np. pisanie oddechem za pośrednictwem komputera podobnego do organków albo bezpośrednie odczytywanie zdań z mózgu przez superczułą prześwietlarkę, która jest zarazem drukarką etc., etc.) jest podobno tyle, że aż wstyd się przyznawać do klawiatur czy ołówków. Z folderów reklamowych wynika, że tradycyjne władanie rękami to jest w zasadzie obciach.
Dawniej ludzie wiedzieli: tyle rzeczy wymyśliliśmy, a umrzemy cali. Dziś rośnie w siłę grupa, która mówi: umrzemy, ale nasze protezy pozostaną całe (Nie zapomnij wykreślić tego debilnego aforyzmu).
Brnę w wykopaliska i biorę pod uwagę wyłącznie dyktowanie. Dyktowanie, ma się rozumieć, prosto z głowy. Z rękopisów, owszem nieraz się dyktowało, ale czymże ja teraz napiszę rękopis? (Ileż swoją drogą mnie kosztuje, by z całą prostotą nie powiedzieć czym)
Z głowy. Dyktować z głowy. Boże mój, ilekroć taki wariant sobie wyobrażałem, byłem pewien, że to przyjdzie na łożu śmierci tuż przed agonią. Pościel czarna, pot lodowaty, rysy trupio wyostrzone, skóra twarzy niczym pożółkły pergamin, a on pobielałymi usty coraz niewyraźniej, ale wciąż jeszcze dyktował. Jedno, co się zgadza, to „coraz niewyraźniej.” Reszta? Albo do przedśmiertnego dyktowania daleko, albo wszystko jest przedśmiertnym dyktowaniem. Z łożem śmierci tak samo.
Owszem nielekko, owszem krucho, ale zarazem wciąż nie ma podstawowej czynności, o której z całkowitą pewnością dałoby się powiedzieć, że zmarła. Dyktowanie dopiero ma się narodzić, więc o czym mowa.
Tak czy tak powstają liczne kwestie, pytań rodzi się mnóstwo, do finału przechodzą trzy:
Co mianowicie dyktować? Jak? I komu?
Co przyjdzie do głowy – na pierwsze pytanie nie ma lepszej odpowiedzi. Jak? Głośno, wyraźnie miarkując, choćby minimalnie, kabotynizm i samozachwyt. Komu? Boże mój, komu? Wiedziałem i czułem, że to nie będzie akcja z płatka, nie przypuszczałem, że aż tak nie. Proponowałem, pytałem, sondowałem. Oczywiście, jak ognia unikałem fundamentalistek, które entuzjastycznie przystawszy, nie dałyby się nawet tonami trotylu ruszyć z miejsca. O nich zapomnijmy. Tłumów te męczennice nie tworzą. Chodzi o najzwyczajniejszą w świecie asystentkę – w tych czasach fach popularny. Nie kręcę: sprawdziłem. Znacie mnie – nie mogłem nie sprawdzić. W każdych warunkach bym sprawdzał; nawet jakbym miał do końca życia nikomu linijki nie podyktować – stan, liczbę i dyspozycję sił ewentualnie spisujących moje dyktowanie – sprawdzić musiałem.
Samobójczo nie wyszło – wyszło odrobinę lepiej. Przepisuję wybór najciekawszych i najcharakterystyczniejszych fiask – odpowiedzi oryginalne – czasem w nieuniknionej wersji ocenzurowanej. Niektóre kwestie powtarzały się parę razy, rzecz bez znaczenia. Indagowałem osoby mi znane, nikogo nie wikłałem w serdeczne kurtuazje i zarazem nikomu nie musiałem za obficie tłumaczyć, dlaczego poszukuję kogoś, komu mógłbym dyktować. Spróbuje pani?
A: – Nie mam czasu.
B: – Najnowszy pomysł? Słaby.
C: – Staczasz się.
D: – Nie byłam w stanie czytać tych twoich dyrdymałów, teraz bym to miała przepisywać?
E: – Bóg ci dał znak, żebyś zaprzestał... Nie rozumiesz tego?
F: – Dyktuje, dyktuje, a rączki latają...
G: – Pięć lat temu po porannym szale miłosnym włożyłeś spodnie i przepadłeś bez śladu, i teraz jak gdyby nigdy nic przychodzisz i proponujesz mi dyktowanie? Zaskoczę cię: w pierwszej chwili byłam gotowa powiedzieć tak. Jak słowo daję, byłam gotowa powiedzieć: tak... Ale Jerzyku... Ty masz te same spodnie...
H: – Dalej cię kocham, ale on jest taki dobry.
I: – I tylko tego pan po mnie oczekuje?
J: – Napij się chłopino.
K: – A niechże ci przepisuje A, B, C, D i która tam jeszcze...
L: – Przepisywać to ja bym mogła, ale Dehnelowi.
Ł: – Godziwa he, he, pensja plus stuprocentowy dodatek za pracę w warunkach szczególnie szkodliwych dla zdrowia i jazda z tym he, he, he, azbestem.
M: – Nie wiedziałam, że piszesz...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2013