Dom empatii. Reportaż z granicy z Ukrainą

Wolontariuszy dopadło zmęczenie, wielu z nas zrezygnowało z pomagania. Zostali ci dobrze zorganizowani, którzy zdołali poradzić sobie z trudnymi emocjami. Rodaków wspierają też sami Ukraińcy.
z Przemyśla

26.09.2022

Czyta się kilka minut

Sala teatralna Domu Ukraińskiego. Przemyśl, 18 lipca 2022 r. / KRZYSZTOF STORY
Sala teatralna Domu Ukraińskiego. Przemyśl, 18 lipca 2022 r. / KRZYSZTOF STORY

Olga Leskiw otwiera ciężkie drewniane drzwi. Wchodzimy do sali teatralnej Domu Ukraińskiego w Przemyślu. Tutaj mówi się po prostu: Dom. Do 24 lutego wystawiano w nim polsko-ukraińskie sztuki, a w zabytkowej, zdobionej przepięknymi płaskorzeźbami sali było 250 miejsc. Teraz jest 50, ale leżących. Dziesięć składanych łóżek stoi na środku sali, pozostałe pod ścianami i na scenie – te są otoczone zasłonami, które mają dać odrobinę intymności. Przy każdym miejscu stoi krzesło, a na nim żółta kartka z numerkiem.

System rezerwacji znajduje się w kuchni. To tablica z 50 kieszonkami – większość jest pusta, ale to poniedziałek rano, do końca dnia wszystkie zapełnią się zielonymi karteczkami.

– Na początku wojny tutaj i na dworcu mieliśmy codziennie 150 wolontariuszy. Teraz pracuje ok. 50 – mówi Igor Horków, przewodniczący Związku Ukraińców w Przemyślu. – Bardzo zmieniły się też potrzeby. Staramy się nadążać i wspierać tych, którzy zostali w Przemyślu. Najważniejsza jest praca, nauka języka i, coraz częściej, opieka zdrowotna.

Pół roku po rosyjskiej inwazji pomoc uchodźcom stała się bardziej skomplikowana. Nie zawsze da się dobrać pracę do człowieka. Np. skrzypek z kijowskiej opery może liczyć na pracę na budowie. – Ludzie spadają z różnej wysokości – mówi Igor. – Od jednej pani usłyszałem ostatnio: „Jeszcze kilka dni temu miałam dom, własny salon kosmetyczny. Dzisiaj jestem żebraczką. Szczęście, że byliśmy poza domem, gdy trafiła w niego rakieta”. W wielu ukraińskich mieszkaniach stoją dziś spakowane walizki, ale są też ludzie, którzy przyjeżdżają zupełnie bez planu. Najczęściej z linii frontu albo terenów, na których nagle otworzył się jakiś korytarz humanitarny.

Rozkład jazdy

W kuchni dzwoni telefon. Rozmowa trwa kilkadziesiąt sekund, Oksana odkłada słuchawkę i podchodzi do tablicy. Trzy zielone karteczki, trzy kolejne rezerwacje.

Po drugiej stronie aparatu był Teodor Ficak; spotykam go kilka godzin później na dworcu.

– Na początku przyjeżdżało 20 tysięcy osób dziennie – relacjonuje dni tuż po ­inwazji. – Na posadzce nie dało się znaleźć wolnego miejsca, żeby zrobić krok. Dzisiaj to około 3-4 tysiące, z czego połowa przyjeżdża z Ukrainy, a połowa wraca do kraju. Jest spokojniej, ale nie spokojnie.

Teodor ma 19 lat, urodził się w Przemyślu, pochodzi z mniejszości ukraińskiej w Polsce. Na dworcu od wybuchu wojny pracuje jako tłumacz. Wcześniej przyjeżdżał tylko w weekendy, teraz jest tu na cały etat.

– Do wszystkiego podchodziłem emocjonalnie, z empatią – wspomina. – Ale wracałem do domu po prostu zmieciony ludzkim bólem. Potem zbudowałem sobie skorupę, i to też było złe, bo może i pracowałem jak maszyna, ale tak samo traktowałem ludzi. Teraz podchodzę do ludzi jak do ludzi, ale nie na tyle blisko, żeby nie móc normalnie żyć.

Nie zawsze się udaje. Najtrudniejszy moment dnia to godz. 12.50, kiedy przyjeżdża pociąg z Zaporoża. – Spotykasz uchodźców, którzy mają przy sobie jeden 50-litrowy plecak albo torbę foliową. Widzisz, że uciekali w pośpiechu. Płaczą. I ty też płaczesz – przyznaje.

Na dworcu robi się tłoczno. Choć do odjazdu zostały jeszcze dwie godziny, ludzie schodzą się na peron drugi, skąd ruszy pociąg do Hanoweru. To ostatni darmowy skład dla uchodźców jadący na zachód Europy, po tym jak połączenie do Pragi zostało „zmonetyzowane”.

Tłumacz na razie nie jest potrzebny, więc razem z Teodorem i innymi ­wolontariuszami łapiemy za walizki. Tak poznaję Grega i Marca, dwóch Australijczyków. Greg pracuje jako doradca finansowy, Marco był kucharzem. Poznali się dopiero tutaj, gdy na parę tygodni zatrzymali swoje życie i przyjechali do Przemyśla pomagać. Marco jest od 16 dni, Greg żartuje, że po tym doświadczeniu powinien otworzyć knajpę w Charkowie.

Królestwo za etat

Wielu aktywistów bało się, że gdy wojna zejdzie z pierwszych stron gazet, pomoc po prostu się skończy. I rzeczywiście, z dworca zniknęli harcerze, strażacy i namioty wielu organizacji. Z końcem lipca manatki zwinęło także World Central Kitchen, jedyna organizacja wydająca podróżnym ciepłe, darmowe posiłki (kanapki, wodę i pączki można dostać nadal w okienku Urzędu Wojewódzkiego).

Pomoc jednak się nie urwała, nadal są ręce do pracy. Zarazem nastał specyficzny moment, który wiele mówi o mocnych i słabych stronach tzw. przemysłu humanitarnego. Z perspektywy przemyskiego dworca w długotrwałym kryzysie najlepiej sprawdzają się organizacje, które spełniają dwa warunki: działają lokalnie na swoim terenie i mają stabilność finansową. Przykładem może być Fundacja Folkowisko z podkarpackiej wsi Gorajec. To zespół ludzi, który od dziesięciu lat zajmuje się organizacją folkowego festiwalu muzycznego. Od 24 lutego całe swoje doświadczenie i zdolności organizacyjne wykorzystali do pomocy Ukrainie, stając się największym sztabem humanitarnym na Podkarpaciu. Byli jedną z pierwszych polskich organizacji obecnych po ukraińskiej stronie granicy: pomagali ludziom marznącym w kolejkach do odprawy, dostarczali i dostarczają nadal jedzenie, leki, organizują karetki pogotowia, zaopatrują punkty recepcyjne dla uchodźców.

Duże międzynarodowe organizacje często pracują projektami. Gdy projekt się skończy, jadą realizować następny, nawet jeśli nadal są potrzebni w poprzednim miejscu (holenderska dziennikarka Linda Polman nazwała to „karawaną kryzysu”). Co nie znaczy, że nie odgrywają ważnej roli. Mogą działać w skali przekraczającej możliwości lokalnych inicjatyw, no i dysponują wielkimi budżetami, gdyż to na ich konta wpływa lwia część darowizn. Działające odpowiedzialnie duże organizacje potrafią pomagać nie tylko pod własnym sztandarem, ale wspierają też siatkę mniejszych partnerów.

To partnerstwo jest często pełne problemów i nieporozumień, jednak w Przemyślu się udało. Do wybuchu wojny w Domu Ukraińskim na stałe były zatrudnione dwie osoby, teraz jest ich ponad trzydzieści. To możliwe dzięki finansowemu wsparciu Polskiej Akcji Humanitarnej i organizacji Oxfam. Etaty zmieniają wszystko – to dzięki nim na dworcu w Przemyślu jest kilkanaście tych samych twarzy (wokół których skupiają się wolontariusze). Dobrze znają teren, w ciągu ostatnich miesięcy zebrali ogrom doświadczeń, nie wrócą też za kilka tygodni do Australii ani nie wyjadą realizować kolejnego projektu.

Randka na peronie

Idę do Domu chwilę popracować. Kilka miesięcy temu, gdy przyjeżdżali dziennikarze z całego świata, załoga zorganizowała dla nich osobny pokój prasowy, ale teraz jest ich już dużo mniej. Siadam w biurze z Katarzyną i Michajłem.

– 24 lutego przyszłam do pracy jako pierwsza. Przez następne trzy tygodnie nie widziałam światła dziennego – mówi Katarzyna Komar-Macyńska. – Pamiętam, że pierwsze cztery dni nie płakałam. Aż spotkałam matkę z synkiem z autyzmem. Chłopiec niósł swoją ulubioną zabawkę w pudełku po butach. Rozryczałam się, ale pozbierałam w trzydzieści sekund. Emocje były wtedy tak duże, że człowiek nieustannie rozlatywał się i składał z powrotem.

W biurze stoi tablica z harmonogramem dyżurów na kolejne dni. Teraz są w niej dwie kolumny: Dom i dworzec (wcześniej były jeszcze kolumny Medyka i Korczowa). Wolontariusze z Domu od początku wojny pracują na krótkich, czterogodzinnych zmianach. Właśnie to ich chroni przed wypaleniem, pozwala lepiej zadbać o siebie. System sprawdza się świetnie.

– Dla wielu osób to jest najważniejsze doświadczenie w życiu – Katarzyna wyraźnie zaznacza, że wolontariat to nie tylko koszty i poświęcenie, ale też ogromna wartość. – Niektórych młodych trzeba było prawie siłą ściągać z dyżurów, choć za dwa miesiące czekała ich matura. Kiedy staniesz na tym dworcu i poczujesz, że jesteś potrzebny, że możesz komuś pomóc, to jest potężna energia. Jedziesz na niej, aż ci bezpieczniki nie strzelą. Dla mnie osobiście niesamowite jest to, że poznaję tak wielu ludzi, niemal z każdego zakątka Ukrainy. Uczę się ukraińskiego slangu, różnych dialektów.

Wielu ludziom wolontariat wszedł w krew. Na korytarzu rozmawiam z Olgą Leskiw. Jest Łemkinią i rok temu wyszła za mąż za Jaremę z mniejszości ukraińskiej. Do 24 lutego mieszkali w Krakowie, potem rzucili wszystko i przeprowadzili się do Przemyśla. Olga akurat zapisuje kobietę z Ukrainy na lekcje polskiego.

– Od pół roku dworzec jest naszym ulubionym miejscem spotkań. A moi teściowie chodzą tam na... randki. Jeśli jest spokojnie, omawiają swoje małżeńskie sprawy, spacerują. Jeśli nie, noszą walizki.

Ukraińcy Ukraińcom

Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego w ciągu trzech miesięcy od początku rosyjskiej inwazji w pomoc Ukrainie zaangażowało się 70 proc. Polaków. Przeznaczyliśmy na ten cel 10 mld zł z naszych prywatnych portfeli, a kolejne 16 mld dołożyło państwo. Nowszych danych nie ma, ale skala pomocy zmniejszyła się, bo etap „gaszenia pożarów” już się zakończył. Przed Domem jest teraz jedno duże wyzwanie: przygotowanie przed zimą nowej noclegowni w starym seminarium greckokatolickim. Będzie tam więcej miejsc i lepsze warunki niż w pięknej, ale zupełnie do tego nieprzystosowanej sali teatralnej.

Dom Ukraiński w Przemyślu jest przykładem ciekawego, lecz w polskich mediach pomijanego aspektu pomocy uchodźcom – zaangażowania diaspory ukraińskiej w pomoc rodakom.

Skalę tej samopomocy pokazuje raport Unii Metropolii Polskich, zrzeszającej 12 największych miast w Polsce. 3 proc. ich mieszkańców przyjęło gości z Ukrainy do swoich domów. W ten sposób bezpieczny dach nad głową znalazło ponad pół miliona uchodźców (a połowa z nich nadal pod tym dachem żyje). W raporcie UMP można jednak przeczytać: „Większość uchodźców z Ukrainy znalazła schronienie w Polsce w mieszkaniach innych Ukraińców, którzy mieszkają tu od dawna. Razem mieszkają, razem pracują. Bardzo ważnym elementem jest rzucenie światła na samopomoc ukraińską, która jest niedoceniana, szczególnie przez polską władzę centralną, nadal starającą się nie dostrzegać mniejszości ukraińskiej mieszkającej w Polsce od lat”.

Nie chodzi o mierzenie, kto pomagał lepiej i szlachetniej, tylko o uznanie, że pracowaliśmy wspólnie. Ukraińscy i polscy wolontariusze mieszali się niemal na każdym dworcu i w każdej noclegowni w Polsce. Nic dziwnego: Ukraińcy w Polsce też chcieli pomóc swoim rodakom i często byli do tego lepiej przygotowani, przede wszystkim z powodów językowych.

Nazwa zobowiązuje

W Przemyślu mieszka dziś około 10 tys. uchodźców, to prawie 15 proc. ludności miasta. Pomaganie im jest teraz dużo trudniejsze, potrzeby bardziej skomplikowane. Nie chodzi tylko o znalezienie pracy czy mieszkania.

Bohaterką jednej z najbardziej poruszających opowieści jest Oksana Podwyszyńska. Urodziła się w pół drogi między Tarnopolem a Iwano-Frankiwskiem, od 28 lat mieszka w Przemyślu. Kiedyś prowadziła tu stołówkę szkolną, a od 24 lutego gotuje dla uchodźców. Mówią o niej „serce Domu”. Ta uśmiechnięta blondynka zaraz będzie smażyć naleśniki dla dzieciaków, potem ułoży jadłospis na cały tydzień. Dzisiaj na pewno będzie jakaś zupa i racuchy z jabłkami.

Przy kuchennym stole opowiada mi historię Aminy, 16-latki z obwodu dniepropietrowskiego, z którą złączył ją los. Amina razem z mamą Walentyną uciekły do Krakowa na początku wojny. Mamie ciężko się oddychało, wtedy obwiniała o to krakowskie powietrze. Po trzech miesiącach postanowiła wrócić z córką na Ukrainę. Wyruszyły na początku czerwca, w Przemyślu miały się przesiadać, ale na dworcu Walentyna bardzo źle się poczuła. Mama trafiła do szpitala, córka – do sali teatralnej w Domu; nikt inny nie mógł się nią zaopiekować.

Miesiąc później Walentyna zmarła. Rak. Wysiadły nerki, nic nie dało się zrobić. Miała 60 lat, a Amina była jej jedynym dzieckiem. Została sama w obcym kraju.

– Pan Bóg chyba kieruje do mnie takie przypadki – mówi Oksana.

Nie wahała się. Mówi, że w emocjach nigdy się nie waha. Została opiekunką prawną Aminy, choć ma dwie własne córki i 18-metrowe mieszkanie. Teraz dopiero przeprowadzają się do większego. Amina chce dokończyć szkołę w Polsce, a dzięki Oksanie ma szansę na nowy, przyjazny dom.

– Muszę się jej nauczyć. Moje córki są zupełnie inne, to dzieci typu „wybij okno” – śmieje się Oksana. – Wszędzie ich pełno. Emilia ma piętnaście lat, Marysia sześć. Na Emilię skarżą się w szkole. Mówią, że jest niegrzeczna, ale za to zawsze uśmiechnięta. Marysię też wszyscy znają, nawet konsul pytał ostatnio: „Gdzie ta mała śpiewaczka”? A Amina? Jest cicha, lubi czytać. Ma wszystko zaplanowane. Wie, że będzie tańczyć i śpiewać, uwielbia koreański pop. Imponuje mi, że Amina umie mówić o swoich potrzebach.

Oksana odbiera telefon. Następnego dnia trzeba jechać do Rzeszowa, zaplombować urnę z prochami Walentyny. Nigdy tak jak wtedy nie poczułem, że pomoc uchodźcom to znacznie więcej niż ciepły obiad i dach nad głową.

Amina już została wolontariuszką. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Dom empatii