Granice wytrzymałości | Jak Polacy pomagają Ukraińcom

W dwa tygodnie trafiło do nas więcej uchodźców, niż do Niemiec przybyło przez rok kryzysu po wojnie w Syrii. Niemal połowa uciekinierów z Ukrainy będzie wymagała opieki.

14.03.2022

Czyta się kilka minut

Uchodźcy z Ukrainy na Dworcu Głównym w Krakowie. 7 marca 2022 r. / JACEK TARAN
Uchodźcy z Ukrainy na Dworcu Głównym w Krakowie. 7 marca 2022 r. / JACEK TARAN

Można by po prostu spytać, jak to wygląda z ich perspektywy, ale odpowiedzi nie będą miarodajne. Tym, którzy uciekli spod ostrzału, ocenę sytuacji zakłóca poczucie ulgi. „No i co z tego, że pada? Ważne, że z nieba nie lecą już bomby” – odpowiadają, czekając w deszczu na autobus, który zawiezie ich do miejsca noclegu.

Ci, którzy zdążyli wyjechać, zanim wojna w ich miejscowościach rozgorzała na dobre, oczekiwania mają zgniecione przez kilkadziesiąt godzin wyczerpującej podróży. Wdzięczni są nawet za kawałek podłogi, na której można się wreszcie położyć. Za łazienkę z bieżącą, choć niekoniecznie ciepłą wodą. Za chwilę w pomieszczeniu, w którym da się bez skrępowania zrzucić odzież przesyconą mdłym zapachem spoconego ciała.

Są i tacy, którzy siły nie mają już na nic. Nawet żeby zapytać, w jakim polskim mieście znaleźli się w kolejnym dniu tułaczki.

– Wypatruj zrezygnowanych – ­radzi Piotr, jeden z koordynujących pracę wolontariuszy na krakowskim Dworcu Głównym. – Przedwczoraj znaleźliśmy na peronie starszą panią, która siedziała samotnie na ławce w niemal kompletnie przemoczonym ubraniu.


ATAK NA UKRAINĘ: CZYTAJ WIĘCEJ W AKTUALIZOWANYM SERWISIE SPECJALNYM >>>


Przed chwilą wybiła trzecia nad ranem. W kącie hali biletowej na walizce drzemie siedmioletni Misza. Główka zsuwa mu się raz za razem po ścianie, o którą oparł się zasypiając ze zmęczenia w półsiedzącej pozycji. Równie wyczerpana matka delikatnie przywraca go do pionu i zaraz wraca do telefonu, w którym za pomocą rozgiętego spinacza usiłuje otworzyć kieszonkę na kartę SIM.

Metalowy drucik raz za razem wyślizguje się kobiecie z dłoni. Misza ponownie zsuwa się z walizki. Zdezorientowana matka odkłada smartfon i rzuca się w stronę synka. Usadziwszy w miarę stabilnie Miszkę, przystępuje do kolejnej próby z kartą, ale tym razem nie może odnaleźć telefonu, który zawieruszył się gdzieś między rzeczami.

– Oj, Boże mój, dziękuję, ja już na oczy nie widzę – ożywia się na propozycję pomocy. – My już trzeci... nie, czwarty dzień jesteśmy w podróży. Jestem Oksana Sokidze. Z Odessy. A jedziemy do Berlina.

Na krakowski Dworzec Główny autobus z przejścia granicznego w Korczowej przywiózł Miszkę, Oksanę i jej młodszą siostrę Annę prawie 20 godzin temu. Cztery godziny później, o 10.16, mieli bezpośredni pociąg do Berlina, o czym jednak Oksana dowiedziała się dopiero dwie godziny po jego odjeździe. Już po tym, jak udało im się w końcu trafić do dworcowej toalety i zdjąć niezmieniane od trzech dni ubrania, zjeść pierwszy ciepły posiłek, a potem przejść przez wszystkie formalności. A na koniec stanąć w monstrualnej kolejce do kasy biletowej.

– Gdyby nam od razu powiedzieli, że biletów nie potrzebujemy także na przejazd międzynarodowy, to pewnie już by nas tutaj nie było. A tak siedzimy, czekamy na kolejny pociąg do Berlina i zajmujemy miejsce innym – zmęczona Oksana z trudem powstrzymuje się przed ziewnięciem. – Powiedzieli też, że wolnych miejsc noclegowych na dworcu już nie ma. Ale to tylko jedna noc, więc damy radę. Małego tylko szkoda, ze zmęczenia nie wie już, gdzie jest i co się z nim dzieje. Przez sen prosi, żeby mu zgasić światło w pokoju – wskazuje na Miszkę, który z szeroko otwartymi ustami znieruchomiał wreszcie na walizce.

Gdzie jest państwo

W czternastym dniu wojny Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji podało, że od początku konfliktu do Polski uciekło z Ukrainy 1,42 mln osób (dziś liczba ta zbliża się do 2 mln). Z tej liczby około 250 tys. Ukraińców zdołało osiągnąć tzw. bytową samodzielność dzięki pomocy najbliższych i znajomych, którzy przyjechali do Polski w poprzednich latach. Następnych 50 tys. potraktowało nasz kraj jedynie jako przystanek w drodze do któregoś z państw Europy Zachodniej. Pozostałymi musimy się zaopiekować, doliczając codziennie dziesiątki tysięcy kolejnych uchodźców. To fala, którą w naszej historii można porównać jedynie z wędrówką ludów spowodowaną zmianą granic Rzeczypospolitej po II wojnie światowej.

Jeszcze mocniej wypada porównanie z kryzysem uchodźczym związanym z wojną w Syrii. W latach 2015-16 do Niemiec przyjechało w sumie 1,2 mln uciekinierów z Bliskiego Wschodu – tylu, ilu trafiło do Polski podczas pierwszych dziesięciu dni wojny w Ukrainie. Niemal połowę z nich – to już szacunki Polskiego Czerwonego Krzyża – mogą stanowić osoby w podeszłym wieku lub z niepełnosprawnościami, albo niepotrafiące porozumieć się w języku innym niż ukraiński czy rosyjski. Gdyby przyjąć te wyliczenia za podstawę do dalszych analiz, trzeba by założyć, że niemal co drugi uchodźca z Ukrainy może być osobą potrzebującą kompleksowego wsparcia w pierwszych tygodniach i miesiącach pobytu w Polsce.

Na razie pomoc uciekinierom niesie głównie pospolite ruszenie ludzi dobrego serca, harcerzy, organizacji społecznych i samorządów. Coraz częściej pojawia się jednak alarmujące pytanie: gdzie jest państwo? Wyjąwszy tytaniczny wysiłek Straży Granicznej, która od dwóch tygodni pracuje na wschodniej granicy na najwyższych obrotach, niewiele więcej widać. Nie przeszkadza to jednak ministrowi rolnictwa Henrykowi Kowalczykowi, by z sejmowej trybuny twierdzić, że brak obozów dla uchodźców, odnotowywany z wielkim uznaniem przez zagraniczne media, jest przede wszystkim zasługą rządu PiS.

W uchwalonej kilka dni temu specustawie na pomoc obywatelom Ukrainy przewidziano blisko 8 mld zł. To pierwsza transza, potrzebna do sfinansowania najpilniejszych potrzeb, w tym refundacji kosztów utrzymania uchodźców przez polskie rodziny – w wysokości 40 zł dziennie na osobę. W drugim rozdaniu rząd nie wyklucza hojniejszego finansowania, ale chce je dostosować do liczby uchodźców, która pozostanie w Polsce za kilka tygodni. Nawet wspomniane 8 mld zł prezentuje się jednak nie najgorzej na tle dotychczasowej hojności Unii Europejskiej, która na pomoc uchodźcom z Ukrainy zadeklarowała „co najmniej 500 mln euro”. Niemal cztery razy mniej od niezbyt majętnej Polski.

Problem w tym, że pieniądze znaleźć można na razie tylko w tekście ustawy. Prezydent Przemyśla Wojciech Bakun w wywiadzie dla TVN24 udzielonym w piętnastym dniu wojny wyliczał, że 90 proc. kosztów pomocy przybyszom z Ukrainy jego miasto nadal pokrywa z pieniędzy prywatnych darczyńców. Także Kraków, który od 24 lutego przyjął już blisko 100 tys. uchodźców, dotychczasowe działania związane z kryzysem migracyjnym finansuje na razie ze swojej rezerwy kryzysowej w wysokości 19 mln zł. W dwa tygodnie wydano z niej już 14 mln.

Samorządowcy oficjalnie unikają otwartej krytyki poczynań władz centralnych, choć za chwilę zabraknie im funduszy, a siły wolontariuszy ulegną stopniowemu wyczerpaniu. „Nie czas na kłótnie” – podkreślają. Poza protokołem dodają jednak, że prośby o wypracowanie szybkiej ścieżki finansowania pomocy, kierowane do Warszawy na długo przed wybuchem wojny (podczas kryzysu na granicy z Białorusią), spotykały się z uprzejmym lekceważeniem. Przedstawiciele Unii Metropolitalnej Miast kilka razy spotkali się w tej sprawie z urzędnikami MSWiA, ale za każdym razem słyszeli – jak twierdzą – to samo: rząd pracuje już nad specustawą, która wszystko uporządkuje. Tyle że wojna wyprzedziła ustawę.

– Wygrało typowe podejście polityków PiS, że państwo na wszystkim zna się ­najlepiej, oraz ich niechęć do samorządów i trzeciego sektora – kwituje jeden z warszawskich radnych. – Jeszcze w styczniu zapytałem dowództwo warszawskich terytorialsów, na ilu żołnierzy możemy liczyć w naszej dzielnicy przy założeniu, że chcielibyśmy otworzyć dwa punkty dla uchodźców. Odpowiedziano mi, że decyzje w sprawie przydziału żołnierzy WOT podejmie osobiście minister Błaszczak.

Liczące 32 tys. żołnierzy Wojska Obrony Terytorialnej na swojej stronie internetowej chwalą się uczestnictwem w pomocy uciekinierom w sile aż 1,5 tys. żołnierzy (zwiększonej niedawną decyzją ministra Błaszczaka do 3 tys.). Na razie jednak dało się ich zauważyć jedynie przy granicy oraz na dworcu kolejowym w Przemyślu. Zgodnie z deklaracją WOT powinien być jednak obecny również wśród personelu punktów recepcyjnych. Szkopuł w tym, że w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu – miastach, które zmagają się dziś z największym napływem uchodźców z Ukrainy – nikt nie napotkał jeszcze terytorialsów. Może są gdzie indziej, realizując anonsowane przez dowództwo zadania „dystrybucji pomocy humanitarnej, w tym żywności” oraz „budowy i rozbudowy miejsc przeznaczonych na tymczasowe zakwaterowanie uchodźców”? Niestety, biuro prasowe WOT nie odpowiedziało na pytania o skalę i formę uczestnictwa tej formacji w rozwiązywaniu kryzysu.

Zatkane metropolie

Usprawiedliwieniem dla opieszałości organów centralnych może być do pewnego stopnia specyfika ich działalności. Fali wolontariatu, jaka przetacza się przez polskie społeczeństwo po wybuchu wojny w Ukrainie, nie ograniczają wszak przepisy i procedury. W rezultacie – jak podkreśla Edyta Pytel, odpowiadająca za koordynację współpracy między organizacjami pozarządowymi pomagającymi w Krakowie – powstały trzy, w dużym stopniu od siebie niezależne kanały wsparcia dla Ukraińców. Pierwszy stworzyli ad hoc obywatele, organizując się w sieci firmowe, osiedlowe lub rodzinne. Drugi, z różnymi efektami, budują władze samorządowe. Na końcu są władze centralne, czyli wojewodowie, działający często reaktywnie, bez planu. A niekiedy po prostu nieudolnie i z wielkim opóźnieniem. Dość spojrzeć na dane o liczbie uchodźców w poszczególnych województwach. Sama Warszawa przyjęła dotąd (dane z ostatniego piątku) blisko 200 tys. osób. Kraków i Wrocław – po jakieś 100 tys. W Lubelskiem mogło zatrzymać się nawet 300 tys. osób. A z drugiej strony – województwo podlaskie na razie gości jedynie 2,3 tys. uchodźców. Wniosek: brakuje koordynacji na szczeblu centralnym. Państwo rejestruje wjazd Ukraińców do Polski, ale nie ma żadnej kontroli nad tym, co dzieje się z nimi dalej.

Przykładem chaosu jest krakowski Dworzec Główny, w pobliżu którego dopiero w trzecim tygodniu wojny powstała miejska stołówka dla uchodźców, podczas gdy wolontariusze i mieszkańcy od kilkunastu dni dostarczali na dworzec jedzenie dla przybyszów. Długo nierozwiązany pozostawał też dostęp do niektórych toalet w kompleksie dworcowym, za który uchodźcy musieli płacić.

Na stacji Warszawa Zachodnia toalety są bezpłatne, ale – jak mówi Adriana Porowska z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej – działający tu wolontariusze różnych instytucji dopiero teraz sami zaczynają koordynować swoje poczynania. – Ludzie w zielonych kamizelkach pomagają znaleźć nocleg. W niebieskich pracują z tymi, którzy szukają połączenia i jadą dalej. Czerwony to pomoc dla tych, co potrzebują więcej informacji i tłumacza. Do tego mamy ulotki i plakaty informujące o tym, jak czytać te kody. Szkoda tylko, że sami musimy tworzyć zręby organizacyjne. Powinniśmy po prostu wejść do gotowego systemu.

W Krakowie największym problemem staje się znalezienie miejsc noclegowych dla nowo przybyłych. I przeniesienie osób z miejsc tymczasowych do lokali, w których będą mogły zostać dłużej.

– Tymczasem funkcjonują de facto trzy bazy danych o dostępnych noclegach – wylicza Edyta Pytel. – Jedną prowadzi urząd wojewódzki, drugą ma miasto, jest wreszcie trzecia, którą zarządzamy my. Dopiero przed kilkoma dniami udało nam się porozumieć z miastem i wymieniamy się informacjami. Do adresów urzędu wojewódzkiego nadal nie mamy dostępu.

Łatwiej idzie to w małych miejscowościach. W podkrakowskich Niepołomicach od kilku lat mieszka około siedmiuset Ukraińców zatrudnionych w firmach z tutejszej specjalnej strefy ekonomicznej. Kiedy Putin zaczął grozić Kijowowi atakiem, władze miasta zaczęły szykować się na scenariusz, w którym każdy z mieszkających tu obywateli Ukrainy mógłby ściągnąć do siebie najbliższą rodzinę.

– Urząd opracował coś na kształt planu minimum – wyjaśnia Paweł Pawłowski z fundacji Lepsze Niepołomice. – Przygotowaliśmy 250 miejsc noclegowych w obiektach gminy i w klasztorze w Staniątkach, dokąd dowozi uchodźców straż miejska. Powstały też punkty żywieniowe, w kilku zaprzyjaźnionych firmach wyznaczono nawet miejsca do wyładunku większych transportów z pomocą. Dzięki temu udało się ograniczyć chaos, który w takich sytuacjach wydaje się nieunikniony.

Pierwszymi uciekinierami w mieście sprawnie zajęli się ich bliscy. Ale gdy na granicy pojawili się ludzie niemający rodzin w Polsce, Niepołomice stanęły na wysokości zadania. Ktoś napisał w mediach społecznościowych, że wyrusza swoim autem w stronę Korczowej i proponuje wspólny wypad. Od razu zgłosiło się kilkanaście osób.

– Przyszedłem na rynek, gdzie miał być punkt zbiórki, i zobaczyłem ponad 50 samochodów – opowiada Pawłowski. Po powrocie do Niepołomic przybyszów rozlokowaliśmy od razu w punktach noclegowych. Dostawali pakiet informacji: jakie mają prawa, gdzie czekają na nich magazyny z darami od mieszkańców. Miasto już szykuje kursy językowe dla dzieci i miejsca w szkołach. System, który zaprojektowały władze samorządowe jeszcze przed wojną, uzupełniany i wspomagany przez działalność organizacji pozarządowych, spełnia nadal swoje zadanie, ale jesteśmy u kresu jego wydolności, bo przybyszów jest coraz więcej.

Kluczowym problemem są oczywiście pieniądze. Organizacje pozarządowe nie dostały na razie grantów na projekty dla uchodźców i muszą przesuwać fundusze z innych zadań. Samorządom również przybyło obowiązków, chociażby związanych z zapewnieniem edukacji ukraińskim dzieciom, ale przelewy z budżetu idą znacznie wolniej. A na dodatek kasę gmin nadgryza od nowego roku Polski Ład.

– W Niepołomicach mamy codziennie ponad 250 osób, którymi trzeba się zaopiekować, nim ruszą dalej lub okrzepną w nowych warunkach na tyle, by móc już zadbać o siebie – wylicza Pawłowski. – Powinni się tym zajmować przeszkoleni ludzie, którzy za tę pracę otrzymują pieniądze. Nasza fundacja ich nie ma, pracujemy społecznie i niemal każdego dnia kompletujemy zespół od nowa. Długo tak nie pociągniemy. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Na granicy wytrzymałości