Dokończony lot

19.04.2010 Pamiętam, że nie potrafiłam włączyć telewizora. Zastanawiałam się przez chwilę, co to jest TVN 24...

29.10.2012

Czyta się kilka minut

Marta Potasińska, 2012 r. / Fot. Bartosz Siedlik
Marta Potasińska, 2012 r. / Fot. Bartosz Siedlik

Ubrałam się, nie wiem kiedy i nie wiem jak. Wsiadłam na rower i pojechałam do Oli. Ona na pewno śpi, o niczym nie wie... Waliłam pięściami w drzwi, wreszcie się otworzyły, a później... później wszystko działo się już tak szybko, jakby poza mną, jak w jakimś kiepskim filmie, w którym ktoś wyznaczył mi rolę, nie pytając o zgodę (...). Zaczęłam odkurzać, sprzątać, prać, chciałam myć okna. Nie mogłam usiąść, znaleźć sobie miejsca.


***


Nie chciałam zostać na Golgocie.

Owszem, po 10 kwietnia zachowywałam się jak człowiek, który wypadł z dziesiątego piętra. Wszystkie kości miałam połamane. Nie chciało mi się żyć i było to najzupełniej normalne. Włodek zginął w momencie, kiedy nasza miłość kwitła, mieliśmy swój najlepszy czas, czas absolutnego zakochania, po uszy, więc to nie był upadek z parteru. Przeszłam długotrwałą rehabilitację, powiedziałabym, duchową. Zrosły się kości, zerwane mięśnie zabliźniły, jeden, dwa kroki do przodu. Powtórna nauka uśmiechu, próba zrozumienia dziennikarzy, którzy, bez urazy, zawodowo zajmują się wkładaniem palców w świeże blizny.

Nie chciałam zostać na Golgocie, mimo że była to pokusa. Życie w ciągłej żałobie, noszenie na sobie kostiumu Wdowy Narodowej może wypełniać pustkę i pełnić rolę protezy. Pewnie dałoby się tak żyć bardzo długo, opowiadając o traumie, bólu i uczestnicząc w obrzędach. Żeby było jasne: nie neguję ich potrzeby, uważam tylko, że przychodzi moment, kiedy trzeba oddalić się do innych zajęć. Nie lubiłam i do dzisiaj nie lubię, gdy mówią o mnie „wdowa”. Cały czas czuję się przede wszystkim żoną.

Przede wszystkim zaczęłam unikać trybu zbyt głośnej skargi. Mój mąż był zawodowym żołnierzem, pełnił ważną, publiczną funkcję. Wcześniej ryzykował życiem na misjach, podczas setek skoków spadochronowych. Brał na siebie ogromne ryzyko i w końcu zdarzyło się tak, że śmierć nie minęła go bokiem. Owszem, ranga tego zdarzenia była duża, i w sensie symbolicznym, i politycznym, ale zadałam sobie w końcu pytanie, z jakich to przyczyn mój ból ma stać się czymś ważniejszym niż tragedia żony, której mąż ginie w zatłoczonym busie jadąc na zrywanie jabłek, albo matki, której syn zostaje potrącony przez samochód w drodze do szkoły. Jestem jedną z wielu poszkodowanych kobiet w tym kraju i wręcz nie mam prawa rozdzierać nieustannie szat.

Chociaż są momenty, kiedy to jest silniejsze ode mnie. Rok temu w dniu Wszystkich Świętych siedzieliśmy z synem i ojcem w domu, nagle telewizje zaczęły nadawać relacje o samolocie, któremu zepsuło się podwozie. Oglądałam to lądowanie i płakałam wbrew sobie, przy dziecku, mimo że bronię się przed takimi sytuacjami. Płakałam ze szczęścia, że im się udało, że nikt nie zginął, że dzielny kapitan tak fenomenalnie wykonał manewr. Ale płakałam też z bólu i żalu: powróciło nagle wszystko, bezradność wobec wyroków losu, niezrozumienie jego mechanizmów – tym się udało, tamtym nie. Przecież myśmy podpisali umowę na zakup ziemi w górach na dzień przed Włodka odejściem!

I nie byłam jedyna wśród rodzin ofiar – zadzwoniłam później do znajomej, okazało się, że ona również patrzyła w telewizor płacząc.


9.08.2010


A w domu dobrze, o ile można użyć tego słowa, bo nigdy bez Ciebie dobrze już nie będzie. Kupiliśmy dziś plecak do szkoły. Książki przyszły już wcześniej, pocztą. Kąpielówki, dokładnie takie, jakie Ty kupiłeś Dziecku, żadne inne nie były oczywiście brane pod uwagę. Jak zobaczyłam ich cenę, z godnością przełknęłam ślinę.


***


Minęło dwa i pół roku. Nie jestem pogrążona w depresji, choć nie mogę powiedzieć, żebym była tak szczęśliwa jak przed katastrofą. To chyba naturalne. Są natomiast coraz częstsze chwile autentycznej radości i metafizycznej wdzięczności. Za to, że jestem zdrowa, żyję, mam wspaniałego syna. Dzisiaj jest piękny dzień, popatrz, jakie wspaniałe światło, jaka piękna jesień. Póki pogoda dopisuje, jeżdżę po Krakowie rowerem, na szpilkach, Włodek też był zapalonym rowerzystą i przypomina mi się znowu wszystko. Mówił, że jestem wariatka, bo w szpilkach na rowerze się nie jeździ. Gdy pojechaliśmy do Paryża, ze zdumieniem kręcił głową, bo takich wariatek zobaczył nagle setki.

Wszystkich Świętych nie nastraja mnie szczególnie ciężko. Dorastałam w Toruniu, w wieżowcu zbudowanym między dwoma cmentarzami, więc najpiękniejsze chwile dzieciństwa kojarzą mi się z jesiennymi spacerami wśród nagrobków. Z tą wcześnie nabytą wiedzą, że człowiek nie cały mija, bo zostają po nim wspomnienia, nagrobek, zdjęcia, to, co zdołał zrobić. Nigdy nie bałam się cmentarzy, raczej czułam tam spokój, jakby otulała mnie troska przodków. Teraz, po latach, jestem bogatsza jeszcze i o tę świadomość, że pamięć nie przetrwa bez wysiłku tych, co zostali. Dlatego na wdzięczność składa się również i to, co czuję, widząc nagrobek Włodka tak szczelnie zastawiony zniczami, że na moje nie ma tam już miejsca. Są kwiaty od prezydentów kraju i Krakowa, od wojewody i wojska. Dla mnie te gesty mają bardzo duże znaczenie, choć wiem też, jak ulotna jest pamięć, i liczę się z tym, że za kilka lat, gdy emocje opadną i Smoleńsk nie będzie już tak bardzo rozpalał głów, zniczy zacznie ubywać. Taka jest kolej rzeczy. Ja sama pierwszego listopada na grób Włodka nie chodzę, zostawiając miejsce dla innych. Pojawiam się dzień wcześniej, potem jadę na grób mamy. Napisałam książkę, która zbiera wspomnienia jego przyjaciół, bliskich – papier pozostanie na długo, czasem taki gest jest trwalszy niż wielki pomnik z brązu.


12.01.2011


Stoi przede mną na biurku nasze zdjęcie, to z Trogiru, które zrobiło nam dziecko. Siłą woli powstrzymuję łzy. Myślałam, że wraz z upływem czasu będzie mi łatwiej znosić Twój brak, ale wciąż płaczę, codziennie prasa, telewizja, internet przypominają mi o mojej tragedii, o moim nieszczęściu, nie mogę uciec przed cierpieniem, codziennie ktoś soli moje rany.


***


Chronię się przed Smoleńskiem. Sprawy powinny być wyjaśnione do końca, ale postawiłam między sobą a Smoleńskiem szybę z pleksi. Widzę, śledzę, interesuję się, ale bez dystansu nigdy nie wróciłabym do równowagi. Dlatego unikam szukania winnych, bo nie do mnie to należy. Zmarłym życia to nie wróci, a łatwo poszukiwanie sprawiedliwości zmienić w cyrk i polowanie. Wolałabym, żeby ta katastrofa miała znaczenie dla przyszłości – żeby już nigdy nie doszło do podobnej sytuacji. Tak, wiem, to naiwne, ale cały czas nie rozumiem, jak na Golgocie można uprawiać brutalną politykę, jak można budować swoje kariery i polityczną popularność. Gubi nas to, że społeczeństwo i politycy czekają przede wszystkim na prosty przekaz, czyli jasne wskazanie placem i stwierdzenie: „to on był winny”. Powiem wprost: były w ciągu tego czasu momenty, kiedy zwyczajnie się wstydziłam spektaklu, jaki trwał wokół Smoleńska. Ale były też momenty, kiedy z trudem budowana równowaga chwiała się, jak w przypadku skandalu z ekshumacjami.

Unikam też oglądania Smoleńska jako katastrofy politycznej, mimo że jest to bardzo trudne – dla mnie ona ma przede wszystkim charakter prywatny, czysto ludzki. Nie myślę więc o generale dywizji Wojska Polskiego Włodzimierzu Potasińskim, tylko o Włodku, wspaniałym człowieku. Tak też wyglądają wspomnienia o nim – człowieku z krwi i kości, który nie zachowywał się jak typowy generał, a zamiast sprawdzania, czy koc ułożony jest w przepisową kostkę, dbał o to, żeby żołnierz był najedzony i dobrze wyszkolony.

Dystans ma jeszcze jedną dobrą cechę – pozwala uniknąć pokusy celebryctwa. Na Golgocie też można być celebrytą, co ma oczywiście swoje dobre strony. Ja w pełnieniu funkcji Wdowy Narodowej i próbach ułożenia prywatnego życia widzę nieusuwalną sprzeczność. Część społeczeństwa i dziennikarzy ustaliła już dla nas wieczną rolę: mamy ubierać się na czarno, płakać, a w trakcie rocznicowych obchodów najlepiej byłoby jeszcze chronić twarz za woalką. A przecież rodziny ofiar chcą żyć. Czekam na moment, kiedy w gazecie wysokonakładowej ukaże się zdjęcie wdowy albo wdowca z nowym partnerem i gorzkim komentarzem o lojalności wobec zmarłych. Chciałabym się mylić, chciałabym mieć pewność, że rodziny zmarłych mają prawo polecieć na wczasy na Bahamy, że wdowa ma prawo zakochać się, a wdowiec znaleźć nową kobietę. Chciałabym, ale coś mi mówi, że może to okazać się bardzo trudne.


19.01.2011


Zaczynam czuć coraz wyraźniej chęć życia, uśmiechu, radości. Bronię się jeszcze przed nią, wciąż wpadając w rozpacz, pogrążając się w bólu, ale coraz wyraźniej słyszę słaby jeszcze głos, który mówi: chcę żyć. Wciąż nie mam sił, potrzebuję kogoś, kto pomoże mi wejść tych kilka pierwszych schodów do nowego życia, podając ramię. Później pójdę już sama. (...)
Mam głęboką świadomość tego, że nie mam innego wyjścia, muszę iść w stronę życia, choć paradoksalnie najcieplej mi na cmentarzu, najbezpieczniej w czterech ścianach własnego domu, a najprzyjemniej we wspomnieniach.
Czy Ci mówiłam, że Cię kocham?


***


Nie wiem, czy pojadę jeszcze kiedyś do Smoleńska, choć chciałabym zobaczyć pomnik. Na kolejną rocznicę pomnik na pewno nie powstanie. Byłam tam raz, w październiku 2010 roku, z rodzinami ofiar, i jestem z tego powodu szczęśliwa, tak właśnie: szczęśliwa. Sam Smoleńsk wspominam źle, nie tylko z powodu katastrofy. Porażający obraz rozpadu i postkomunistycznej brzydoty, wszystko rozłazi się w szwach, nie mogłam uwierzyć, że w tej budce z odpadającym tynkiem i starymi oknami siedzieli ludzie odpowiedzialni za losy pasażerów, do tego błoto, wszędzie wokół błoto, torfowiska, bagna. Na dzień przed wylotem Włodka obejrzeliśmy „Katyń” Wajdy, więc w samym Katyniu nie czułam zaskoczenia, tylko zdumienie, że może istnieć miejsce tak piękne i przerażające jednocześnie.

Dlaczego mówię, że podczas tamtej pielgrzymki byłam szczęśliwa? Bo wykonałam kilka tych ostatnich kroków za niego. Przeszłam drogą, którą miał pójść, dopisałam finał do podróży, którą rozpoczął.

Ja dokończyłam ostatni lot mojego męża. A kiedy dotknęłam tamtej brzozy, zrozumiałam, że żałoba nie może trwać wiecznie. 


Not. MOL



MARTA POTASIŃSKA była żoną gen. Włodzimierza Potasińskiego, dowódcy Wojsk Specjalnych RP, który zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r.



Cytaty zaznaczone kursywą pochodzą z książki Marty Potasińskiej „Słucham opowieści o Tobie”, Zysk i S-ka 2011.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2012