Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kieżun, przypomniany przez dramat non-fiction „Powstanie Warszawskie”, był w sierpniu 1944 r. odznaczony Virtuti Militari, po wojnie aresztowało go NKWD i do 1946 r. przebywał w łagrze.
Przed tygodniem na łamach „Do Rzeczy” ukazał się artykuł „Tajemnice agenta »Tamizy«”. Autorzy, Piotr Woyciechowski i Sławomir Cenckiewicz, zarzucili Kieżunowi tajną współpracę z SB w latach 70.; w kolejnym numerze zamieszczono potwierdzające ją dokumenty, m.in. pisane własnoręcznie doniesienia. Sam profesor zaprzecza formalnej i świadomej współpracy; twierdzi, że pozorował kontakty, by współdziałać ze służbami USA.
Dlaczego tekst o kontaktach z SB niepełniącego żadnej funkcji publicznej Kieżuna ukazał się teraz? „Bezpośrednią inspiracją (...) były dwie okoliczności: wyjątkowa aktywność medialna prof. Kieżuna (...) oraz postawa tych, którzy znając prawdę o jego uwikłaniu w kontakty z SB, w dalszym ciągu kreowali jego wizerunek bez skazy, wprowadzając w błąd wielu Polaków szukających ideału i prawdziwych autorytetów” – piszą Woyciechowski i Cenckiewicz. Ich publikację Piotr Gontarczyk, współautor z Cenckiewiczem książki „SB a Lech Wałęsa”, nazywa „skandaliczną”. „O tych dokumentach historycy wiedzieli od lat – zauważa na portalu „Frondy”. – Wydaje mi się, że za opublikowaniem takiego artykułu stała tylko i wyłącznie zemsta na człowieku, który wypowiadał się inaczej niż autorzy »Do Rzeczy« na temat Powstania”. W tle sprawy Kieżuna ma być zatem spór o „historyczny rewizjonizm”, wywołany przez książkę „Obłęd 44” Piotra Zychowicza. W innej wypowiedzi we „Frondzie” Jan Żaryn powtarza tradycyjne argumenty przeciwników lustracji (że teczki SB mają ograniczoną wiarygodność), a podsumowaniem konfuzji jest pytanie Agnieszki Romaszewskiej: „Nie mogli choć poczekać z tymi swoimi (skądinąd umiarkowanymi) rewelacjami, aż profesor zakończy swoje długie, piękne i owocne życie?”.
Otóż nie mogli. „Jestem pewien, że ci, którzy dziś mówią cynicznie: »Trzeba było poczekać, aż umrze«, po jego śmierci mówiliby: »Nie żyje, nie może się bronić« – pisze w „Do Rzeczy” Cezary Gmyz. – Teczka prof. Kieżuna dojrzała”.