Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Stało się. Słowa oderwały się od swojego pierwotnego kontekstu. Może kiedyś go odnajdą, a może - co bardziej prawdopodobne - pozostaną zawieszone w powietrzu języka ze swoim ogólnym sensem. Taki los słów.
Mój niegdysiejszy zapisek odnalazłem w związku z lekturą małej książeczki Emmanuela Lévinasa "Czas i to, co inne" (która po polsku, w przekładzie Jacka Migasińskiego, ukazała się w 1999 roku). Jest to zbiór czterech wykładów wygłoszonych przez wybitnego filozofa w Paryżu w roku akademickim 1946/1947. Moment powstania tekstu jest tu bardzo ważny: Lévinas wprawdzie nie wspomina o wojnie i Zagładzie, a kiedy pisze o cierpieniu i śmierci, odwołuje się (co jest nawet trochę irytujące) do "Makbeta", a nie do obrazu masowych egzekucji i anonimowych mogił. Niemniej czuć, że jego wykłady są dramatyczną próbą odnalezienia - po tym, co się stało - miejsca na nadzieję. Dla Lévinasa nadzieja jest nierozerwalnie związana z sensem. Dlatego jeszcze raz przygląda się najważniejszym pojęciom, jakimi posługuje się filozofia. Próbuje na nowo je ułożyć, inaczej zinterpretować. Polemizuje m.in. z egzystencjalizmem i marksizmem. Zachowuje się tak, jakby chciał siebie i nas zapytać: gdzie popełniliśmy błąd? Co zrobiliśmy b e z sensu? Czego nie dopatrzyliśmy?
Doskonale znamy jego odpowiedź na to pytanie. Lévinas powiada: nie dopatrzyliśmy się twarzy innego. Nie potrafiliśmy jej odczytać. Czytaliśmy ją wedle kodu "całości", ale w ten sposób twarz przestała być pojedynczą twarzą, przestała być wyzwaniem, przestała też być zobowiązaniem. Bo twarz innego to "wielkie otwarcie", to zakwestionowanie oczywistości, to możliwość niemożliwego - ale też etyczny imperatyw. Chociaż z pozoru staraliśmy się o "etykę", zrobiliśmy wiele, zdaje się mówić Lévinas, żeby tego wymiaru nie zauważyć.
W książeczce, o której mówię, w rozdziale zatytułowanym "Eros", znalazłem też coś, czego się nie spodziewałem: definicję miłości. O dobrą definicję miłości jest, jak wiadomo, bardzo trudno. Lévinas ujmuje to tak: "Jest to relacja z tym, co wymyka się na zawsze. (...) Jest to relacja z innością, z tajemnicą, to znaczy z przyszłością, z tym, co w świecie, w którym wszystko jest tu-oto, nigdy nie jest tu".
Wczytajmy się uważnie w ostatnie zdanie: w świecie, w którym wszystko "jest tu-oto", miłość "nigdy nie jest tu".
I tu wracam do słów, od których zacząłem ten felieton. Gdy je zapisywałem sześć lat temu, chodziło mi zapewne o jakiś rodzaj oszustwa, samooszukiwania się, brania iluzji za rzeczywistość i wciągania w orbitę tej iluzji innych. Po lekturze Lévinasa muszę jednak wnieść do zawartej w tych słowach myśli istotną korekturę. To, co zapisałem, nie dotyczy miłości. Jeżeli dajemy miłość, zmuszeni jesteśmy poniekąd dawać to, czego nie mamy. Miłość - jeśli się w nią dobrze wmyśleć (jeśli w ogóle można się w nią wmyśleć) - zawsze jest "przed", zawsze jest możliwością, kolejną próbą. Ktoś powiedział: nie można siedzieć i kochać. Tak, to prawda. Miłość jest zawsze przejściem do następnego pokoju.