Deszcz, muzyka, język, życie

Siedemdziesiąt lat temu zmarł jeden z największych filozofów XX wieku. Najprawdziwszy miłośnik i poszukiwacz mądrości.

26.04.2021

Czyta się kilka minut

Ludwig Wittgenstein. Swansea, Walia, wrzesień 1947 r. / BEN RICHARDS ZE ZBIORÓW WITTGENSTEIN ARCHIVE; CAMBRIDGE
Ludwig Wittgenstein. Swansea, Walia, wrzesień 1947 r. / BEN RICHARDS ZE ZBIORÓW WITTGENSTEIN ARCHIVE; CAMBRIDGE

„Powiedz im, że życie miałem wspaniałe” – ostatnie słowa Ludwiga Wittgensteina, wypowiedziane 28 kwietnia 1951 r., dzień przed śmiercią, przekazała jego przyjaciołom Joan Bevan, żona jego osobistego lekarza, Edwarda Bevana. To u nich w domu, w Cambridge, jeden z największych myślicieli XX wieku spędził ostatnie miesiące życia, umierając powoli na raka i pracując intensywnie nad filozoficznym poszukiwaniem pewności.

Gdy pod koniec tamtego kwietnia stało się jasne, że Wittgenstein odchodzi, państwo Bevan zawiadomili jego najbliższych przyjaciół, a ci postanowili przyjechać i spędzić z nim ostatnie chwile. Gdy przybyli, Ludwig był już nieprzytomny – byli przy nim, gdy umierał, kilka dni po swoich sześćdziesiątych drugich urodzinach.

Było czterech braci

Urodził się w Wiedniu, w jednej z najbogatszych rodzin cesarsko-królewskiego imperium, jako najmłodszy z ośmiorga rodzeństwa. Jego ojciec kontrolował produkcję niemal całej austriackiej stali, był jednocześnie wielkim mecenasem sztuki. W wiedeńskim pałacu Wittgensteinów bywali Brahms, Mahler, Strauss, Klimt. Rodzinna egzystencja młodego Ludwiga mogła wyglądać na wspaniałą. Chyba jednak taka nie była – trzech jego starszych braci popełniło samobójstwo, on sam także zmagał się z pokusą odebrania sobie życia.

 

Słowa są czynami

 

Niektórzy twierdzą, że w rodzinie Wittgensteinów panowało ogromne napięcie pomiędzy uwielbieniem dla sztuki, zwłaszcza dla muzyki, a nastawieniem praktyczno-technicznym, którego wymagał od synów Karl Wittgenstein i że tego właśnie napięcia nie wytrzymali bracia Ludwiga. On sam w pewien sposób zdołał pogodzić te dwie strony, co widoczne jest i w jego biografii, i w myśli ­filozoficznej.

Słuchanie wielkich dzieł muzycznych było dla Ludwiga jedną z ważniejszych aktywności, określało postrzeganie świata. W jego notatkach znaleźć można sporo uwag inspirowanych muzyką, ale to, co w muzyce najważniejsze, wymykało się słowom. Kilka lat przed śmiercią, po raz kolejny odwlekając publikację „Dociekań filozoficznych”, stwierdził: „Nie jestem w stanie powiedzieć w swej książce, ile w moim życiu znaczyła muzyka. Jakże więc mogę żywić nadzieję, że zostanę zrozumiany”. Studiował jednak początkowo mechanikę (w Berlinie) i inżynierię lotniczą (w Manchesterze). Interesował się matematyką i wreszcie – mając dwadzieścia dwa lata – spotkał w Cambridge Bertranda Russella, który odkrył w nim geniusza filozofii.

 

Nic nie jest tak trudne, jak nie oszukiwać się

 

Nigdy jednak nie przypominał typowego akademickiego filozofa swoich czasów, choć wykładał przez lata w Cambridge. Jak wspominali ci, z którymi współpracował i dyskutował, jego podejście przypominało raczej postawę artysty tworzącego dzieło, albo nawet proroka lub jasnowidza. Większość jego myśli – nawet dotyczących logiki – rodziła się w wewnętrznej walce pełnej emocjonalnego, wręcz egzystencjalnego napięcia.

„Jakże mogę być logikiem – pisał do Russella – gdy nie jestem jeszcze człowiekiem!”. Gdy już udało mu się zwerbalizować jakąś ideę, jego filozoficzne otoczenie przyjmowało ją najczęściej jako podstawę swego myślenia, nawet jeśli Wittgenstein nie przedstawiał żadnego uzasadnienia wysuwanej tezy, albo – to bardzo częsty przypadek – sam był ze swego pomysłu niezadowolony.

Niegodne publikacji

Niezadowolony był zaś często i z tego, jak rozumiano go w akademickich kręgach. Dystansował się od nich. Tych, którzy rozwijali uniwersyteckie kariery publikując w ­branżowych czasopismach, nazywał „filozoficznymi dziennikarzami” i wyrażał nadzieję, że nie dane im będzie czytać jego własnych filozoficznych zapisków. Nadzieja ta okazała się płonna – współcześnie na pewno nikt nie jest w stanie przeczytać wszystkich artykułów popełnionych przez filozoficznych dziennikarzy na temat myśli Wittgensteina.

 

O ile się jest odważnym, o tyle się wchodzi w związek z życiem i śmiercią

 

Paradoks tym większy, jeśli weźmiemy pod uwagę, że za życia opublikował dwa niezbyt długie teksty filozoficzne. W 1921 r. – „Traktat logiczno-filozoficzny”. W 1929 r. – w „Proceedings of the Aristotelian Society. Supplementary volume” artykuł na temat formy logicznej zdania. Tomy uwag na temat języka, etyki, kolorów, rozumienia, pewności, religii, które do dzisiaj setki (a może już i tysiące) badaczy wertuje, analizuje i czyni podstawą swoich artykułów i dysertacji, to wszystko brudnopisy zapisków intelektualnych zmagań. Żadnego ich rezultatu Wittgenstein nie uznał za trafiający w sedno i gotowy do publikacji.

Paradoks będzie jeszcze większy, gdy weźmiemy pod uwagę sposób, w jaki część badaczy traktuje owe zapiski. Spotkałem kiedyś na poważnej naukowej konferencji człowieka, który badając pewien rękopis, odkrył, że pod istniejącym tekstem można zauważyć regularne wgłębienia – ślady liter nakreślonych twardym ołówkiem. Uczony ów otrzymał grant na odcyfrowanie tego, co Wittgenstein napisał i potem zmazał gumką. Inni badacze z zapartym tchem słuchali wykładu na temat tego odkrycia.

Trudno się dziwić badaczom średniego szczebla, skoro żona Moritza Schlicka, nieformalnego przywódcy Koła Wiedeńskiego (chyba najbardziej racjonalistycznej grupy filozofów w historii), tak opisywała zachowanie swego męża, gdy miał okazję spotkać się z Wittgensteinem: „Mogłam z zaciekawieniem obserwować jego pełną rewerencji postawę pielgrzyma; wrócił zafascynowany, mało mówił i czułam, że nie należy o nic pytać”.

 

Wciąż zapomina się o zejściu do podstaw. Znak zapytania umiejscawia się nie dość g ł ę b o k o

 

Osobowość Wittgensteina nie działała chyba tylko na dzieci. Z posady nauczyciela w wiejskiej szkole – gdzie się zatrudnił, stwierdziwszy, że w „Traktacie” napisał wszystko, co w filozofii miał do powiedzenia – musiał zrezygnować z powodu nadużywania kar cielesnych. Gnębiło go z tego powodu poczucie winy. Dekadę później wrócił do owej wioski, by prosić byłych uczniów i uczennice o wybaczenie.

Barka patrolowa

Mierziła go burżuazyjna kultura jego czasów. Tuż przed wybuchem I wojny światowej rozdał odziedziczony, ogromny majątek – m.in. tworząc fundację pomagającą zdolnym pisarzom. Na życie zarabiał najpierw jako ogrodnik klasztorny, a później jako wiejski nauczyciel. Upodobanie do prostej pracy nie opuściło go przez całe życie. W czasie II wojny światowej, już w Anglii, zatrudnił się jako pracownik fizyczny w jednym ze szpitali.

Wciąż szukał fundamentalnego wglądu. Szukał i warunków, które pozwoliłyby mu na skupienie potrzebne do uzyskania poszukiwanej jasności myśli. Rok po spotkaniu z Russellem wyjechał z Cambridge do Skjolden w Norwegii, gdzie w małej chatce zawieszonej na urwisku nad fiordem mógł intensywnie myśleć.

Odkrył, że w poszukiwaniach pomagają mu sytuacje graniczne. Gdy wybuchła I wojna światowa, zgłosił się na ochotnika do armii i zrobił wszystko, by dostać się na front. Jako oficer CK dwa lata spędził na patrolowej barce, stacjonującej głównie w Krakowie, a pływającej po rzekach granicznych.

Podczas jednego z rejsów statek Wittgensteina zacumował pod Tarnowem. Ludwig zszedł na brzeg. Włócząc się po uliczkach małopolskiego miasteczka trafił na niewielką księgarnię. Kupił tam „Ewangelię w skrócie” Tołstoja. Z książką tą nie rozstawał się przez kilka lat, nazywano go nawet „ten z ewangelią”. Etyczno-religijna myśl dysydenta prawosławia stała się – obok dzieł Kierkegaarda czy Dostojewskiego – jedną z ważniejszych inspiracji poszukiwań zasymilowanego austriackiego Żyda, ochrzczonego w Kościele katolickim, z pasją wracającego przez całe życie do lektury Biblii, ale nigdy niezadomowionego w żadnej religijnej wspólnocie.

Odrzuć drabinę

Jego myślenie dzieli się w podręcznikach na dwa okresy. Pierwszy Wittgenstein, autor „Traktatu”, skonstruował koncepcję języka jako odzwierciedlenia rzeczywistości i wyznaczył granice tego, co można sensownie o świecie powiedzieć: język o faktach to język nauki. Drugi Wittgenstein, autor „Dociekań filozoficznych”, dostrzegł, że autor „Traktatu” przeoczył całe połacie sensu wyrażeń. Że językiem można się posługiwać na mnóstwo sposobów, że można wymyślać wciąż nowe i że sens ginie tylko tam, gdzie słowa zostają wyrwane z szerszego pozajęzykowego kontekstu – gdzie nie ma już żadnej formy życia, w którą nasze wypowiedzi byłyby wplecione.

 

Ambicja zabija myśl

 

Właśnie w tej perspektywie – filozofii języka – widziało pracę Wittgensteina wielu filozofów. Ale on czuł się niezrozumiany, bo tak naprawdę chodziło mu o co innego. Jak pisał do jednego z potencjalnych wydawców „Traktatu”: „książka ta ma sens etyczny”. Kluczowe jest jednak następne zdanie listu: „Moja praca składa się z dwóch części: z tego, co w niej napisałem, oraz z wszystkiego, czego n i e napisałem. I właśnie ta druga część jest ważna”. W „Traktacie” na tę ważną część wskazują ostatnie tezy, które pierwsi komentatorzy tego dzieła chętnie by pominęli, na przykład: „Tezy moje wnoszą jasność przez to, że kto mnie rozumie, rozpozna je w końcu jako niedorzeczne; gdy przez nie – po nich – wyjdzie ponad nie. (Musi niejako odrzucić drabinę, uprzednio się po niej wspiąwszy)”.

Zmiana, która zaszła w Wittgensteinie, tylko wtórnie dotyczyła języka. Zawsze chodziło mu o coś znacznie głębszego. Już wczesne zapiski wskazują, że jednym z kluczowych pytań było pytanie o podmiot: kim/czym jestem tak naprawdę ja, który patrzę, poznaję, chcę? Utożsamiamy się potocznie, zauważa Wittgenstein, z ciałem, strumieniem myśli, poruszeń itp. Ale filozof odkrywa, że to wszystko, nazwane i opisane, staje się przedmiotem pośród przedmiotów, tracąc podmiotowy charakter – podmiot nie występuje „w księdze »Świat jaki zastałem«”.

Dla Wittgensteina filozofowanie jest „pracą nad samym sobą. Nad należytym pojmowaniem. Nad tym, jak postrzega się rzeczy. (I czego się od nich wymaga)”. Chodzi mu o rozwiązanie „zagadki życia”, czyli odnalezienie sensu. Młody Wittgenstein obserwuje świat i sensu w nim nie dostrzega. Dlatego myśli: „Sens świata musi leżeć poza nim”. By „tam” dotrzeć, konstruuje „drabinę”: koncepcję języka, która ma precyzyjnie określić granice tego, co wypowiadalne – tj. granice świata – i w ten sposób uwidocznić niewypowiadalny sens.

W tym czasie Wittgensteina mierzi zwykłe życie, również estetyzujący, kulturalny Wiedeń. Dlatego z otwartymi rękami przyjmuje wybuch wojny – rzuca się w nią, by dojść do granicy świata i zajrzeć poza nią. Po wojnie próbuje wieść uczciwe życie nauczyciela – ale nie radzi sobie z edukacją zwykłych, niezbyt zdolnych dzieci.

Życiowe doświadczenia – w tym doświadczenie pedagogicznej porażki – otwierają mu jednak oczy. Zmianę, prawdziwe oświecenie, które do końca życia próbował opracować, wyraża tekst napisany w 1930 r.: „Mógłbym powiedzieć: gdyby to miejsce, do którego chcę dotrzeć, było osiągalne jedynie za pomocą drabiny, zrezygnowałbym z prób dotarcia tam. Ponieważ w miejscu, gdzie rzeczywiście muszę się znaleźć, muszę już właściwie być. To, co osiągalne za pomocą drabiny, nie interesuje mnie”.

Tylko życie

W późniejszych pismach Wittgensteina coraz więcej miejsca zajmują przykłady z życia codziennego, niemal banalne sytuacje. Robotnicy na budowie wykrzykujący „podaj płytę!”, szczotka na kiju, wyraz twarzy przyjaciela. Natykamy się też na uwagi dotyczące działań matematycznych i – coraz to powracające – relacje z lektury wiersza czy słuchanej melodii. Miejscem, któremu Wittgenstein coraz uważniej się przygląda, które usiłuje jasno zobaczyć, jest tkanka codzienności. Chce znaleźć się (z pełną świadomością) tam, gdzie już – zawsze – jest.

Krytyka filozofów – z której Wittgenstein jest znany – jako ludzi oderwanych od życia, rozważających pozorne problemy, powstające gdy język „świętuje”, tj. używany jest bez związku z życiem, całą gęstwą pozajęzykowych działań, w której powstał – odnosi się z pewnością do akademickich, intelektualnych gier profesorów z Wiednia, Oxfordu czy Cambridge. Ale dotyczy ona także w jakimś stopniu młodzieńczych prób samego Wittgensteina – gdy próbował zobaczyć sens świata wycofując się z niego, gdy myślał, że musi oddalić się, wspiąć wyżej.

Teraz Wittgenstein koncentruje swoje wysiłki na próbach zrozumienia funkcjonowania człowieka – jako podmiotu myślącego i chcącego – ujmowanego wewnątrz codziennych warunków życia. Kiedy rozważa naturę myślenia, chcenia, wszelkich zjawisk psychicznych, nie chodzi mu o zagadnienia czysto techniczne.

Owszem, zastanawia się: na czym to polega – rozumieć zdanie? Czy to to samo, co rozumieć utwór muzyczny? Czym różnią się przypadkowe znaki od sensownego komunikatu? Albo: zestaw dźwięków od arcydzieła o głębokim przesłaniu? Lecz, wydaje się, gnębi go ten sam problem, który dręczył go za młodu – kim jestem „ja”, czym i czy różnię się od przedmiotów takich jak stół, kamień lub drzewo. Staje przed zagadką życia – i chce uzyskać jasność.

 

Wybijaj monetę z każdego błędu

 

Nieustannie krąży wokół religii. Czyta Biblię, zwłaszcza Nowy Testament. Dogmatyczna postać chrześcijaństwa, która prezentuje się jako system przekonań na temat nadprzyrodzonego wymiaru rzeczywistości, np. życia po śmierci, pozostaje dla niego obca. Wiarę utożsamioną ze światopoglądem uważał za przesąd. Prawdziwa wiara to zmiana (kierunku) całego życia, a doktrynalna warstwa religii to obrazy, których moc (i jedyny sens) polega na zdolności kształtowania życia. Niedługo przed śmiercią zwierzył się jednemu ze swoich przyjaciół: „To ciekawe, że choć wiem, że pozostało mi niewiele życia, to nie przyłapuję się, bym myślał o »życiu przyszłym«. Interesuje mnie tylko to życie i to, co jeszcze mogę napisać”.

Rozróżnienie

Miał trudny charakter i skłonność do życia samotniczego. Zyskiwał jednak uczniów, którzy stawali się jego przyjaciółmi. Biseksualny – trzykrotnie był w głębszych związkach z mężczyznami, zakochany był także dwa razy w kobietach. Tak jak nie był w stanie przynależeć do żadnej religijnej wspólnoty, nie mógł też zadomowić się w żadnym związku. Drogą dla siebie najważniejszą – ku jasnemu rozróżnieniu pomiędzy snem złudzeń i jawą prawdziwego poznania – umiał iść tylko samotnie. Rozmawiając, lecz głównie ze sobą, notując swe myśli.

 

Dobre porównanie odświeża umysł

 

Jak i wtedy, dwa dni przed śmiercią, w przedostatnim dniu świadomości: „Ktoś, kto śniąc, mówi »Śnię«, nawet gdyby mówił na głos, nie ma racji w większym stopniu niż wtedy, gdyby we śnie powiedział »Pada deszcz«, wówczas kiedy faktycznie by padało. Nawet gdyby jego sen naprawdę był związany z szumem deszczu”. ©℗

Korzystałem z: Ray Monk „Ludwig Wittgenstein. The Duty of ­Genius”, London 1990; Rush Rhees (ed.) „Recollections of Wittgenstein”, Oxford 1984; Wojciech Sady „Wprowadzenie” [w:] Ludwig Wittgenstein „Uwagi o religii i etyce”, Kraków 1995. Cytaty z Wittgensteina w polskim tłumaczeniu pochodzą z tego wydania oraz z „Tractatus logico-philosophicus” w przekładzie Bogusława Wolniewicza i „O pewności” w tłumaczeniu Małgorzaty i Wojciecha Sady.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18/2021