Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wszystko po tym, jak policjanci i funkcjonariusze CBŚ zatrzymali w Białymstoku 14 osób podejrzewanych o udział w zorganizowanej przestępczości, handlu narkotykami i handlu ludźmi. Zatrzymani są związani ze środowiskiem skinheadów, znaleziono przy nich broń i przedmioty z symboliką nazistowską. O ewentualnym związku zatrzymanych z podpaleniami mieszkań obcokrajowców w Białymstoku – to do tych wydarzeń odnosił się szef MSW w swojej słynnej obietnicy – wiemy niewiele: „wysokie prawdopodobieństwo” udziału w wydarzeniach z ubiegłego roku to za mało, by wyciągać wnioski.
Całą rzecz można by rzecz jasna interpretować politycznie: oto będący w kłopotach po aferze podsłuchowej minister potrzebuje sukcesu. Więc policja go z pompą ogłasza, mimo że podobnych zatrzymań jest przecież dużo.
Tyle że taka interpretacja byłaby zbyt łatwa i automatyczna. Zwłaszcza że ministra bronią fakty, których nie da się nie powiązać w całość. Najpierw głośna pogróżka, ale też odwiedziny ofiar podpaleń i seria odważnych wypowiedzi na temat źródeł ksenofobii; później szkolenia policjantów, którzy uczyli się m.in., czym jest mowa nienawiści i jak wyglądają symbole nazistowskie; a także budujące dane: w 2013 r. w województwie podlaskim wszczęto 85 postępowań za rasizm, czyli o 64 więcej niż w roku poprzednim. Wreszcie zatrzymania z ubiegłego tygodnia.
Ale z ogłaszaniem „przyjścia po nich” ministra Sienkiewicza zaczekajmy. Większość z zatrzymanej czternastki otrzymała zarzuty (udział w zorganizowanej przestępczości), trudno jednak dzisiaj wyrokować, czym się one skończą. Podobnie jak trudno uwierzyć, by czternastu mężczyzn stanowiło istotną część przeżartego kibolskim bandytyzmem miasta.
Przed ministrem Sienkiewiczem (jego następcą?) daleka droga.