Czy Zachód przetrwa?

Globalna dominacja zachodnich demokracji Europy i Ameryki Północnej nadal jest faktem. Jak długo jeszcze?

20.03.2012

Czyta się kilka minut

Demokracja jest zagrożona w każdym czasie, także dziś!”. Do takiej alarmistycznej konstatacji doszła grupa niemieckich intelektualistów, którzy pod koniec 2011 r. spotkali się w berlińskim Domu Światowych Kultur, by debatować nad kryzysem Europy w dobie „rozpasanego kapitalizmu”. Dyskutanci doszli do wniosku, że w Unii Europejskiej decyzje coraz częściej zapadają „pod dyktando rynków” i „w oderwaniu od demokratycznych procedur” – szczególnie wtedy, gdy rzekoma konieczność chwili sprawia, iż nie ma czasu na kłopotliwe włączanie parlamentów w proces decyzyjny. Tymczasem Unia i euro – to więcej niż tylko pieniądze, a rynki finansowe – to nie współczesny święty Graal.

Nie był to pierwszy (i nie ostatni) apel europejskich intelektualistów, zatrwożonych tym, co dzieje się w Europie. I podobnie jak poprzednio, niewiele z niego wynikło. Zbyt silny jest strach, że porzucenie obranej raz strategii tylko pogłębi kryzys. Właśnie: kryzys – pojęcie dziś wszechobecne. Mamy kryzys nie tylko finansowy i gospodarczy, kryzys w strefie euro, ale też kryzys klimatyczny, energetyczny, demograficzny... A czy mamy również kryzys demokracji – i zgoła kryzys Zachodu? Czy pod znakiem zapytania stoi przyszłość świata demokratycznego? Czy Zachód przetrwa?

500 lat dominacji

Zachód: w ciągu minionych 500 lat to on dominował nad światem i kształtował go na swoje podobieństwo. Zachód, początkowo obejmujący Europę, potem także USA. To z Europy płynęły, począwszy od wieków XV i XVI, kulturalne i społeczne impulsy – za sprawą artystów jak Leonardo i Dürer, naukowców jak Galileusz i Kopernik, wynalazców jak Gutenberg, ludzi pióra jak Dante i Szekspir, ówczesnych rewolucjonistów jak Luter, teoretyków władzy jak Machiavelli, humanistów jak Erazm.

Potem, z końcem XVIII w., pojawił się „projekt dwóch atlantyckich rewolucji” – jak nazywa to historyk Heinrich August Winkler w swej pracy „Die Geschichte des Westens” („Historia Zachodu”). Utworzenie USA i rewolucja francuska stały się początkiem nowoczesności, rozumianej też jako nowe wartości, nowy obraz człowieka i jego praw – z finałem w postaci XX-wiecznej syntezy chrześcijaństwa, humanizmu, reformacji i oświecenia, a także modelu demokracji parlamentarnej i państwa opartego na prawie oraz obywatelskich wolnościach.

Po II wojnie światowej, w dobie zimnej wojny, pojęcie „Zachodu” stało się skróconą formułą obejmującą to, czego pragnęli ludzie wykluczeni z tejże zachodniej wspólnoty: wolność, demokrację, dobrobyt. I pozostało nią także po 1989 r., gdy kraje Europy Środkowej i Wschodniej podjęły wysiłek dołączania do Zachodu. „Koniec komunistycznych dyktatur umożliwił dostrzeżenie faktów geograficznych i historycznych, które w czasie konfliktu Wschód–Zachód popadły w zapomnienie” – pisze Winkler. Mówiąc inaczej: skutki obu atlantyckich rewolucji rozciągnęły się na Wschód. Dziś Zachód opiera się o wschodnią granicę Polski.

Duopol zamiast monopolu

Globalna dominacja zachodnich demokracji Europy i Ameryki Północnej (uzupełnionych o Australię i Nową Zelandię) nadal jest faktem. Podobnie jak dominacja języka angielskiego, lingua franca zwłaszcza w gospodarce i handlu. Zachodnia forma demokracji ciągle uznawana jest za najwyższe osiągnięcie człowieka w jego politycznej samoorganizacji. Nawet w najbardziej oddalonych zakątkach słucha się zachodniej muzyki (od Mozarta po Michaela Jacksona), ogląda zachodnie gwiazdy filmu (od Chaplina po Clooneya), czyta zachodnich pisarzy (od Manna po Mankella), jeździ zachodnimi autami.

Ale – jak długo jeszcze? Tak jak II wojna światowa była punktem zwrotnym, przesuwającym punkt ciężkości na korzyść USA, tak zapoczątkowany w 2008 r. kryzys finansowy może stać się punktem zwrotnym, po którym nastąpi przesunięcie wektorów globalnej władzy z Zachodu na Wschód: w stronę Chin. Gdyby 20 lat temu ktoś powiedział, że za jakiś czas Chińska Republika Ludowa będzie pożyczać Stanom setki miliardów dolarów, uznano by go za fantastę. Tymczasem USA są dziś dłużnikiem Chin, a Chiny – największym wierzycielem USA. Skutki tej sytuacji historyk Niall Ferguson określa pojęciem „Chimeryka” – symbolizującym koniec globalnego monopolu USA na rzecz duopolu Chin i Ameryki.

Jednak Chiny nie oferują tego, co dotąd wyróżniało Zachód – modelu społeczeństwa obywatelskiego i wolności jednostki. Przeciwnie, w Chinach prawa człowieka są łamane: każdy protest przeciw władzy duszony jest w zarodku. Wprawdzie Chiny gospodarują dziś w duchu całkiem kapitalistycznym, ale politycznie zastygły w formule komunistycznej jednopartyjnej dyktatury. Z tego punktu widzenia Chiny Zachodu nie zastąpią; nie są dlań zagrożeniem jako model do naśladowania.

Speed i greed

Największe zagrożenie dla Zachodu, jak się wydaje, płynie z samego Zachodu: to zglobalizowany i pozbawiony ograniczeń kapitalizm, to działające w międzynarodowej przestrzeni i pozbawione skrupułów rynki finansowe, to żonglerka giełdowa między Nowym Jorkiem, Londynem, Frankfurtem, Szanghajem i Tokio – a wszystko poza kontrolą polityczną.

Efekt jest taki, że wiele działań podejmowanych przez świat polityki pozostaje z kolei poza kontrolą parlamentarną – gdy odbywające się permanentnie antykryzysowe szczyty podejmują decyzje (mające dalekosiężne skutki dla obywateli i ich kieszeni) nie tylko bez szerszej dyskusji, ale też bez dostatecznego uwzględniania procedur parlamentarnych. Tego zaś skutkiem jest erozja zaufania do klasy politycznej i systemu. Czasem wygląda to tak, jakby politycy maszerowali pod dyktando bankierów, maklerów, agencji ratingowych – i komputerów, coraz częściej zastępujących człowieka, np. przy decyzjach giełdowych.

A ważnym czynnikiem jest tu speed – szybkość podejmowania decyzji. Dla aktorów na międzynarodowych rynkach finansowych zawsze miało to znaczenie, co pokazuje choćby anegdota z wczesnych lat XIX w.: baron Rothschild, jeden z wielkich finansistów epoki napoleońskiej, miał w czerwcu 1815 r. wydatnie pomnożyć na londyńskiej giełdzie swój majątek, gdyż jako pierwszy dowiedział się o klęsce Napoleona pod Waterloo. Rothschild korzystał z najszybszego wtedy środka komunikacji: gołębi pocztowych. W tamtych czasach lot gołębia z belgijskiego Waterloo do Londynu trwał wiele godzin. Dziś przepływ informacji, w tym danych giełdowych o sytuacji spółek czy o ocenach wiarygodności kredytowej państw (tzw. ratingach) trwa sekundy.

Speed – to jedno. Greed (chciwość) – to czynnik kolejny: pragnienie, by posiadać więcej. Majątku, pieniędzy, władzy. Pragnienie nieustające i bardzo ludzkie.

Kapitalizm okiełznany

Ale chciwość można okiełznać, historia zna przykłady. Np. po wielkim krachu z 1929 r. i katastrofie II wojny światowej Zachód narzucił na świat finansów surowe reguły. Krokiem w tym kierunku była pierwsza światowa konferencja walutowa w Bretton Woods w 1944 r., podczas której ustalono, że dolar USA będzie wiodącą walutą międzynarodową.

Innego przykładu dostarczyła młoda Republika Federalna Niemiec, tworząc „społeczną gospodarkę rynkową” – model, w którym idea „dobrobytu dla wszystkich” (hasło Ludwiga Erharda z lat 50.) rzeczywiście realizowano, szukając takiego kompromisu między pracodawcami a pracobiorcami, który byłby korzystny dla obu stron. Bez wątpienia motywacją, skłaniającą do budowania takiego modelu „kapitalizmu okiełznanego”, był komunizm – wiszący nad Zachodem nie tylko jako zagrożenie, ale też jako alternatywny model społeczny.

W drugiej połowie XX w. Zachód żył w przekonaniu, że demokracja i kapitalizm przynależą do siebie w sposób oczywisty, gdyż fundamentem obojga jest wolność. Tak zresztą wtedy było: w czasach „kapitalizmu okiełznanego” demokracja i kapitalizm były naturalnymi partnerami. Ale potem – po upadku komunizmu i końcu świata dwubiegunowego – ich drogi zaczęły się rozchodzić. Tak jakby rok 1989 był sygnałem, że można skończyć z samoograniczeniami: na rynkach finansowych zapanował nagle (na nowo) „kapitalizm krwiożerczy”. Owszem, byli tacy, którzy to krytykowali – na wiele lat przed krachem 2008 r. mówiono o szarańczy, o rynkach pozbawionych reguł. Ale mało kto się tym przejmował, w końcu wydawało się, że wszyscy z tego korzystają. Świadomość, że poczynania rynków mogą zagrozić demokracji, przyszła za późno.

Czas postdemokracji

Świat zachodni do dziś nie otrząsnął się z szoku, który zapoczątkował najpierw rok 2008 (plajta amerykańskiego banku Lehmann Brothers i początek kryzysu finansowego), a potem rok 2010 (początek kryzysu w strefie euro). Przy czym źródłem tego szoku jest nie tylko sam kryzys, ale też uświadomienie sobie, iż demokracja i kapitalizm – taki, jakim znamy go dziś – nie muszą być partnerami. Że nie muszą wcale działać ręka w rękę, lecz przeciwko sobie.

Przy okazji następuje też uświadomienie pewnej sprzeczności: że o ile fundamentalną zasadą demokracji jest równouprawnienie, o tyle fundamentalną zasadą kapitalizmu jest konkurencja (tj. dążenie do nierówności). Rozwiązanie tej sprzeczności – to zadanie polityków.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Brytyjski politolog Colin Crouch twierdzi wręcz, że polityczny system Zachodu nie jest już do tego zdolny. Współczesną rzeczywistość Zachodu Crouch nazywa „postdemokracją” – chodzi mu o fatalny, jak twierdzi, podział pracy, wedle którego wolne wybory mają wprawdzie nadal miejsce, ale uprawianie polityki stało się wyłączną sprawą polityków i lobbystów, a suweren, czyli naród, zostaje zdegradowany do roli publiczności. Z kolei o innym zagrożeniu – koncentracji władzy ekonomicznej – mówi studium sporządzone na Europäische Technische Hochschule w Zurychu: wymienia 147 wielkich firm, które „rządzą” światową gospodarką. Firmy te są tak silne, że są w stanie wpływać na decyzje rządów.

Zdolność do odnowy

Krytyka kapitalizmu zawsze była modna – zwłaszcza wśród lewicowych intelektualistów. Jak na razie nie sprawdziły się katastroficzne teorie żadnego z nich. Ale Zachód rzeczywiście przeżywa największy kryzys od 1945 r. Przywództwo USA słabnie, kryzys w strefie euro może rozsadzić Unię. Ale, jak wiadomo, w każdym kryzysie tkwi zalążek odrodzenia. Albo szansy odrodzenia. W każdym razie pierwsze sygnały są: podpisany niedawno pakt fiskalny ma zapobiec dalszemu zadłużaniu się państw; w Europie trwa dyskusja nad podatkiem od transakcji finansowych, który miałby zapobiec spekulacjom (przynajmniej częściowo).

Leszek Kołakowski twierdził, że istotą Europy jest zdolność do ciągłego rachunku sumienia i wyciągania z niego wniosków. Dokładnie to – dar odnowy – jest siłą nie tylko Europy, ale też Stanów. A jego fundamentem są ciągle wartości Zachodu. Żaden inny projekt społeczny na ziemi nie oferuje tego, co ma do zaoferowania Zachód, mianowicie: wolności.

W swojej „Historii Zachodu” Heinrich August Winkler stawia pomnik Zachodowi – także jako normatywnemu projektowi, którego wartości zakorzeniły się w politycznym myśleniu rządzących i rządzonych. Winkler podkreśla zdolność Zachodu do stawiania czoła zagrożeniom, jakimi w przeszłości były totalitarne dyktatury czy światowe kryzysy gospodarcze. I pyta retorycznie: „Kto, jeśli nie Zachód, ma bronić dziś tego projektu?”. 

PRZEŁOŻYŁ WP

Korzystałem z książek: Heinrich August Winkler „Die Geschichte des Westens” (München 2009–2011); Niall Ferguson „Civilization – The West and the Rest” (London 2011); Colin Crouch „Post-Democracy, Polity” (Cambridge 2005).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2012