Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W wielu gazetach przeczytałam artykuły na temat protestu pieczątkowego, ale tekst pani Iwony Hajnosz w „TP” nr 3/11 przelał czarę goryczy (to pewnie dlatego, że jesteście w chwili obecnej jedyną gazetą, którą czytam od deski do deski). Nie zamierzam wdawać się z nim w polemikę. Chciałabym tylko przedstawić, jak w praktyce wygląda praca lekarza rejonowego i jak do tego ma się nowa ustawa o refundacji leków.
Na przyjęcie pacjenta jest przeznaczone 10 minut. W ciągu tego czasu trzeba z nim zebrać wywiad (w szpitalu sam wywiad to ok. pół godziny), zbadać, zastanowić się, postawić diagnozę, a następnie zabrać się za najważniejszą część pracy: za wypisywanie recept. Źle wypisana recepta – pacjent nie dostanie leku, a pomylić się jest niezwykle łatwo w nawale rzeczy, które trzeba zrobić. Zawsze podaję pacjentowi dawkowanie, często chorzy proszą o różne zaświadczenia. To wszystko wymaga czasu. A za drzwiami kolejka, wchodzi kolejna osoba i obrażonym tonem stwierdza: „ale się dzisiaj wyczekałam”. Ta praca to ogromny stres związany z narzuconym tempem przyjmowania, chorobami pacjentów, ich problemami, o których opowiadają, zgonami. Dokładanie nam w tej sytuacji idiotycznej pracy w postaci sprawdzania stopnia refundacji leków jest nieludzkie – i to głównie o to chodzi w tym proteście.
Istnieje czasem kilkanaście generyków leku oryginalnego, każdy o innej refundacji. Niektóre nie mają identycznych wskazań zarejestrowanych jak lek oryginalny. Wynika to z braku odpowiednich badań. Sprawdzanie tego wszystkiego zajmuje dużo czasu, którego nie ma. Jeśli urzędnik NFZ uzna, że dany lek pacjentowi się nie należy, nakłada kary. I nie są to kary pokrywające wielkością kwoty różnice w cenie leku, tylko rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Są opinie, np. takie jak pani Julii Pitery, że lekarz tylko zajrzy do internetu i już ma potrzebne informacje na temat refundacji leku. Ale nie wszystkie poradnie są skomputeryzowane. Drukowanie kilkuset stron listy leków co dwa miesiące to chyba marnotrawstwo papieru.
Oczywiście lekarze są przyzwyczajeni do wkuwania różnych rzeczy, więc mogą się nauczyć i tego. Tylko po co? Czy nie lepiej wykorzystać ich potencjał do leczenia pacjentów? Wiem, że to trochę górnolotnie brzmi, ale taka jest prawda. I nie jest regułą, że jak firma da prezent czy zaprosi na obiad, to się będzie pisało dane leki, a nie inne. Zgadzam się, że takie przypadki się zdarzają, ale tak samo się dzieje i w innych zawodach. Wszędzie, gdzie pracują ludzie, a nie maszyny, jest korupcja, nepotyzm. Nie można jednak uogólniać, że to reguła. Lekarze też są ludźmi, którzy czują i współczują. Mają własne życie i problemy. Też chorują i też są pacjentami. Proszę nas nie traktować jak jakiś inny gatunek. Tym bardziej że zawód, który wykonujemy, jest również źródłem naszego utrzymania. Mamy dzieci, które trzeba wykształcić, sami musimy się nieustannie uczyć. Szkolenia są kosztowne.
Czy ktoś kiedyś się zastanowił, dlaczego lekarze żyją krócej niż inni ludzie? Kiedy przychodzi do mnie wiekowa pacjentka i opowiada, że tak długo już choruje, że leczyła się u tego i tamtego doktora, ale oni wszyscy już nie żyją, to sama się zaczynam bać.