Covid, czyli racja stanu

Małgorzata Kossowska, Jarosław Górniak: Nie wiemy, jak rozwinie się pandemia. Wiemy, że kryzys szybko się nie skończy. Oto raport pokazujący społeczne i polityczne wnioski z ostatnich miesięcy.

14.09.2020

Czyta się kilka minut

Prostest antyszczepionkowców przeciwko obostrzeniom związanym z pandemią ­COVID-19,Warszawa, 6 czerwca 2020 r. / KRYSTIAN DOBUSZYŃSKI / POLSKA PRESS / GALLO IMAGES
Prostest antyszczepionkowców przeciwko obostrzeniom związanym z pandemią ­COVID-19,Warszawa, 6 czerwca 2020 r. / KRYSTIAN DOBUSZYŃSKI / POLSKA PRESS / GALLO IMAGES

KRZYSZTOF STORY: Kilka miesięcy temu w mediach społecznościowych pojawiła się grupa „Nie wierzę w koronawirusa”. Dziś należy do niej 112 tysięcy osób. Wydaje mi się, że wyśmiewanie takich postaw do niczego nie prowadzi. Jak mogę je zrozumieć?

PROF. MAŁGORZATA KOSSOWSKA: Teorie spiskowe świetnie tłumaczą rzeczywistość, która jest niezrozumiała i groźna. Dlatego nabierają znaczenia właśnie w czasach niepokojów.

PROF. JAROSŁAW GÓRNIAK: Za ekspertów najchętniej uznajemy tych, którzy potwierdzają, że mamy rację. Gdybym teraz siadł naprzeciwko osób, które uważają COVID-19 za spisek, fake news, eksperyment społeczny, i po prostu zaprezentował inne zdanie, zostałbym odrzucony jako ekspert.

MK: Ludzie poszukują innych osób o podobnych poglądach. To nie jest irracjonalne zachowanie. Spotykając się w takiej grupie, stają się pewni, że dobrze rozumieją, co się dzieje, że nie są osamotnieni w swoim sposobie widzenia świata. W grupie nawet najdziwniejsze poglądy zyskują na ważności. Z badań wynika, że skłonność do snucia teorii spiskowych mają osoby, które nie do końca identyfikują się ze społeczeństwem; czują się z niego wyobcowani, co innego uważają za ważne. Lęk i niepewność nasilają te tendencje.

Dlatego nawet osoby, które funkcjonują na obrzeżu ogólnie ustalonych zasad, poszukują innych, z którymi mogą czuć się pewnie.

Grupa, o której rozmawiamy ma w nazwie hasło „nie jesteś sam”. Dobrze wpisuje się to w naszą rozmowę. Analizują Państwo nasze postawy, emocje, decyzje władz od początku pandemii. To niepowtarzalny materiał badawczy.

MK: Na początku pandemii zostaliśmy poproszeni o przygotowanie odpowiedzi na dwa pytania: jak przygotować ludzi na kryzys społeczno-ekonomiczny związany z pandemią, i jakie są najpoważniejsze zagrożenia, które mogą sprawić, że kryzys ten dotknie nas na lata. Poproszono nas o namysł z perspektywy nauk społecznych.

Ten przegląd badań zamknęli Państwo w raporcie „­COVID-19. Nauki społeczne w walce z pandemią”.

JG: To nie tylko przegląd wiedzy, ale też rekomendacje dla władz. Od lat zajmuję się politykami publicznymi, ich analizą i powstawaniem. Wykorzystanie ustaleń nauki dla potrzeb polityki publicznej to kluczowe pole współpracy – administracja powinna opierać swoje decyzje na nauce, a nauka dostarczać rozwiązania przydatne społecznie.

MK: W pracy towarzyszyła nam jedna ważna myśl: zwykle o kryzysach myślimy wyłącznie w kategoriach negatywnych. Na tym koncentrują się także naukowcy. A przecież jest sporo badań, które pokazują, że każdy kryzys może być początkiem zmiany, rodzi ferment, który może być wykorzystany dla dobra wspólnego.

Kryzysom towarzyszą trudne emocje. Nie można ich pominąć.

MK: I nie pomijamy. W trakcie pandemii lęk jest czymś zupełnie naturalnym. Pokazujemy jednak, że lęk, wzmacniany przez zalew informacji, często sprzecznych, nieprawdziwych, może mieć różne skutki. Negatywne i pozytywne. O negatywnych wiemy sporo. Znamy skutki lęku dla zdrowia psychicznego, dobrostanu, zadowolenia z życia. Wiemy, że lęk wpływa na sposób postrzegania rzeczywistości, ocenę, przewidywanie przyszłych zdarzeń. Wiemy, że im silniejszy lęk, tym silniejsza skłonność do uproszczeń, skupiania się na tym, co nas dzieli, wspieraniu jednych kosztem innych.

Wspieraniu naszej grupy?

MK: To nasz największy zasób w momentach kryzysu. Stąd czerpiemy siły i to musimy chronić. Bardzo dobrze widać to było podczas lockdownu. Wiele osób wróciło wtedy do najbliższego kręgu: rodziny, znajomych. Bezpiecznego kręgu. Dużo ważniejsze stały się sprawy lokalne, bliskie, konkretne. W raporcie pokazujemy jednak, że wszystko zależy od tego, jak definiujemy naszą grupę – im szerzej, tym dla radzenia sobie z kryzysem lepiej. Im mniej osób traktujemy jako swoich, tym szerszy krąg tych, od których się odwrócimy.


Czytaj także: Przemysław Wilczyński: Ich trauma, ich sprawa


W pandemii, prócz lęku, pojawiają się też inne emocje – złość, smutek i specyficznie związany z chorobą wstręt. Wstręt dotyczy najczęściej aspektu „czystości”: zdrowotnej, czyli związanej z niebyciem zakażonym, ale i moralnej. Pojawia się w obliczu choroby, ale zwiększa skłonność do oceny cudzych zachowań jako niezgodnych z normami moralnymi oraz skłonność do potępiania takich zachowań. Wstręt możemy odczuwać wobec obcych, ale także i „swoich” (tych ­zakażonych).

Nie brzmi to zbyt pozytywnie.

MK: Nie, ale w tej samej sytuacji pandemii pojawiają się z równą siłą emocje związane ze współodczuwaniem. Pojawiają się empatia, solidarność, tendencje do współpracy, które w normalnych warunkach muszą być specjalnie inicjowane.

Nie tylko współodczuwamy, ale po prostu pragniemy być razem. Na UJ zapytano studentów o opinię na temat edukacji online. Okazało się, że zdecydowana większość chce wrócić na ­uczelnię. Ale oni przecież nie tęsknią za wykładami – wiem, bo sama prowadzę zajęcia. Odpowiedzi w tym badaniu nie brały się z palącego głodu wiedzy, tylko z potrzeby spotkania się. Bycia w grupie.

Czy wydarzenia tego roku są z perspektywy naukowca czymś wyjątkowym?

MK: Nie. Mieliśmy na świecie w ostatnich dekadach kilka epidemii, choćby SARS czy eboli. Także zachowania towarzyszące są typowe dla większości sytuacji kryzysowych. Wyjątkowa jest skala. Poczucie, że pandemia COVID-19 ma charakter globalny, że dotyka wszystkie kraje, na wszystkich kontynentach – tak samo biednych i bogatych. To intensyfikuje doświadczenia. Daje nam poczucie, że jest czymś trudnym do pokonania. Wyjątkowa też była reakcja rządów – zamknięcie nas w domach, zamknięcie szkół, zakładów pracy, granic, nawet parków i lasów. Zostały zatrzymane rzeczy, które wydawały nam się niezatrzymywalne.

Nie było i nie jest łatwo. Zwłaszcza na początku zetknęliśmy się z obostrzeniami na niespotykaną wcześniej skalę.

JG: Przypomnijmy sobie sytuację sprzed kilku miesięcy. Przychodziły zmienne informacje o śmiertelności, łatwości zakażeń, drogach transmisji wirusa. „The Lancet” publikował artykuły, z których się potem wycofywał. Zbudowanie solidnej wiedzy medycznej na temat nowej choroby zwykle zajmuje lata. Myśmy tej wiedzy po prostu nie mieli.


Czytaj także: Maciej Muller: Ochroń się sam


Lockdown dał czas na jej ­zdobycie, na powrót do normalnego życia i ­wypracowanie reguł tej normalności. Zapewne lepiej można było wykorzystać ten czas do przygotowania się na wzrost liczby zakażeń, gdyż po to stosuje się tak radykalne środki: by zyskać na czasie i zebrać siły i środki do skuteczniejszych działań.

MK: Na pandemię patrzymy dziś inaczej niż w marcu. Mamy więcej narzędzi oceny ryzyka.

Dlatego zachowujemy dużo mniejszą samodyscyplinę niż na początku, mimo rosnącej liczby zakażeń?

MK: Powodów jest wiele. Najważniejszym jest jednak niekonsekwencja w komunikowaniu ryzyka społeczeństwu, niekonsekwencja w przestrzeganiu restrykcji ze strony rządzących, upolitycznienie wirusa w trakcie kampanii prezydenckiej. Ale także to, że przyzwyczailiśmy się do myśli, że choroba będzie nam jeszcze długo towarzyszyć. Więcej wiemy na temat tego, jak chronić swoje zdrowie. Zmieniliśmy nawyki. Nie zastanawiamy się, jak przeżyć, tylko jak żyć.

Przypominam sobie marzec i kwiecień. Samodyscyplina w Polsce była niesamowita, naruszenia obostrzeń w 38-milionowym kraju liczono zaledwie w setkach.

MK: Mieliśmy nieoswojone, nowe zagrożenie, byliśmy gotowi poświęcić dużo, by je zażegnać.

JG: Teraz wiele osób mówi, że zaczęliśmy zachowywać się irracjonalnie, jakby pandemii już nie było. W mediach to rozluźnienie było chętnie pokazywane np. w popularnych kurortach, na plażach czy deptakach. Zawsze, gdy widzę te sceny, staram się jednak pamiętać, że na takie wakacje wyjeżdżają głównie ci, którzy mają obniżony poziom lęku. Ci, którzy zostają w domu, mają inne podejście i silniej stosują się do zasad zmniejszających ryzyko zakażenia siebie i innych. W większości miejsc standardy są przestrzegane. W sklepach spotykamy ludzi w maseczkach, jazdę testową samochodem odbywa się obligatoryjnie w maseczce i rękawiczkach i nikt nie narzeka.

To, od czego zależy skłonność ludzi do stosowania się do takich zasad, jest głównym pytaniem naszego raportu. Ale żadne państwo nie jest w stanie utrzymywać swojej gospodarki. Dlatego otwarte, choć rozsądne funkcjonowanie, powrót do sytuacji jak najbliższej normalności, nie powinno być postrzegane jako zagrożenie. Jest naszym celem.

Często mówi się o braku zaufania do autorytetów, ekspertów, naukowców. Pandemia chyba jednak zaprzecza tej tezie.

MK: „Ludzie nie ufają naukowcom” – to popularne przekonanie, ale nie odpowiada temu, co wynika z badań. Przeanalizowaliśmy sondaże od 2008 r., światowe i europejskie. To zaufanie jest najwyższe od lat, a w Polsce dodatkowo wyższe niż przed pandemią. A więc raczej ufamy naukowcom. Oczywiście nie wszyscy, a powody nieufności są różne. Z naszych badań wynika, że najmniej ufają naukowcom osoby, które uważają ich za reprezentantów elit. Wątpliwości pozostałych najczęściej dotyczą rzetelności samego procesu naukowego, ale także tego, jak zostanie wykorzystany wynik badań. Ludzie boją się, że naukowcy pracują na zlecenie korporacji albo sił politycznych.

W sytuacji pandemii to naukowcy są ekspertami – nie politycy, nie zwykli ludzie. Co więcej, żaden pojedynczy ekspert nie rozwiąże problemów – eksperci reprezentujący różne dziedziny nauki muszą pracować razem. Zwracaliśmy na to uwagę w naszym opracowaniu: wirus jest domeną medycyny, ale pandemia i zachowania z nią związane – domeną nauk społecznych.

JG: W sytuacji kryzysowej potrzebujemy też liderów. Kogoś, komu zaufamy, uwierzymy, że działa dla dobra całości, a nie tylko wąskiej grupy. Kogoś, kto będzie objaśniał nam sytuację. W kontekście pandemii najlepiej oceniani są ci politycy, którzy postawili na mocną współpracę z nauką, wspierali się autorytetami.

W Polsce takim liderem był minister Łukasz Szumowski?

MK: Sprawiał wrażenie kompetentnego. Bardzo dobrze komunikował się ze społeczeństwem. To były chłodne, profesjonalne wypowiedzi. Wydawał się zaangażowany. Ten wizerunek szybko jednak legł w gruzach.

W kwietniu był liderem społecznego zaufania z rekordowym wynikiem, 51,1 proc. Kilka miesięcy później był liderem spadków w tym samym rankingu.

JG: Parafrazując znaną koncepcję marketingową: tak wygląda cykl życia lidera, choć nie musi trwać tak krótko. Pierwszą poważną rysą na autorytecie poprzedniego ministra był brak jasnej odpowiedzi w sprawie wyborów prezydenckich. Miałem ogromną nadzieję, że prof. Szumowski nie zostanie wykorzystany jako narzędzie polityczne ze względu na zapotrzebowanie w kryzysie na obdarzonych zaufaniem liderów, ale nie wszystkim było na rękę, żeby ten poziom zaufania utrzymać. Sam minister też się do tego przyczynił.

Nieodbyte wybory prezydenckie były momentem przełomowym?

MK: I wszystko, co się dookoła nich wydarzyło. Komunikaty Ministerstwa Zdrowia, że maseczki są niepotrzebne. Zachęcanie osób starszych, by poszły do urn. Obrazki polityków łamiących zalecenia. Nagle zobaczyliśmy, że są równi i równiejsi. Że ten kryzys także staje się kwestią polityczną, a to natychmiast obniża zaufanie. Wspólnota wymaga uczciwości.


Czytaj także: Magdalena Nowicka-Franczak: Nowa normalność, stara wyobraźnia


Na pewno zaszkodziły doniesienia o podejrzanych zakupach, konkursach grantowych, zarzuty o korupcję. Zaufanie w tym, jak w każdym kryzysie, jest kluczowe, bo czasem musi zastąpić wiedzę, której jeszcze brakuje.

Skutki braku zaufania dobrze pokazał rozwój epidemii w Iranie. Konflikt społeczeństwa z władzą spowodował tam, że ludzie nie stosowali się nawet do zaleceń, które nie były motywowane politycznie.

MK: Polaryzacja polityczna jest największą blokadą dla działań prowspólnotowych. Bo każda decyzja jest przepuszczana przez „polityczny” filtr. Nawet dobrym pomysłom, jeżeli pochodzą od przeciwników politycznych, nie będziemy ufać. Będziemy je raczej bojkotować. Zewnętrzny wróg nie spaja głębokich podziałów. Co się rozpadło, samo się nie poskleja.

JG: Istniejący podział polityczny nie pozwala nawet swobodnie odwołać się do norm moralnych i poczucia wspólnoty. Bo jeśli mamy nosić maseczkę i chronić swojego bliźniego, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: kto jest moim bliźnim? A tutaj natychmiast uruchamiają się podziały, którymi zarzucają nas politycy.

W naszym raporcie odpowiadałem za rekomendacje dla polityki publicznej. Zostały sformułowane dość ogólnie, kierunkowo. Pojawiała się pokusa, żeby odnosić się do konkretnych sytuacji z polskiego podwórka. Ale nawet to jest trudne w warunkach tak ostrych podziałów. Jak proponować sposoby na podanie sobie ręki w imię dobra wspólnego tak, żeby nie zostać wyśmianym z obu stron?

Polska klasa polityczna zdała pandemiczny test?

JG: Moim zdaniem nie najlepiej. I nie mówię tu o żadnej konkretnej partii. Rozgrzewano emocjonalne spory, burzono zaufanie w kwestiach, które stanowią o życiu i zdrowiu ludzi. Nawet przepisy tarczy antykryzysowej wykorzystano politycznie. Wszystkie badania pokazują, że głębokie podziały polityczne bardzo komplikują działanie w kryzysie, Polska nie jest tu wyjątkiem.

To była, może nadal jest szansa, by zbudować elementarne wzajemne zaufanie w kwestiach racji stanu. A dobre przejście pandemii COVID-19 jest racją stanu. Może jest czas, żeby powiedzieć: najpierw planeta, potem ojczyzna, a dopiero później wybory za trzy lata?

Raport kończy 18 rekomendacji dla władz. Dużo miejsca poświęcają Państwo nie tyle konkretnym rozwiązaniom, bo ich nie sposób przewidzieć, ale komunikacji.

MK: Pierwszą i najważniejszą zasadą jest konsekwencja. Widzieliśmy to w okolicach wyborów prezydenckich – komunikaty zaczęły się rozmywać, otrzymywaliśmy sprzeczne, niejasne informacje. Jedne spotkania były dozwolone, inne, o podobnym stopniu ryzyka – już nie. Jeśli zalecenia są niekonsekwentne, słuchamy tego, co nam się podoba, co jest dla nas najwygodniejsze.

JG: Drugim ważnym aspektem jest prostota. Badania pokazują, że w pewnym momencie pojawia się bariera przetwarzania i ludzie przestają rozumieć informacje. W zależności od sytuacji prowadzi to albo do paniki, albo do ignorowania zagrożeń.

Jak to wygląda w praktyce?

JG: W grafikach, które mają skłonić do przestrzegania pewnych zaleceń, najlepiej sprawdza się kolor czerwony. Każdy komunikat powinien zawierać nie więcej niż trzy informacje. Prostota zaleceń zwiększa ich skuteczność. Dużo lepiej zapamiętamy proste hasło: „myj ręce, noś maseczkę, zachowaj dystans” niż skomplikowaną instrukcję. Na taką komunikację patrzymy tylko przez pryzmat efektów. Jeśli odbiorca nie zrozumiał komunikatu, to znaczy, że komunikat był źle skonstruowany.

MK: W komunikacji kryzysowej bardzo ważne jest pokazanie planu ­działania – scenariusza. Naturalnie wielu rzeczy nie da się przewidzieć, często trzeba podejmować spontaniczne decyzje, zmieniać plany. Ale ludzie muszą mieć poczucie, że ktoś panuje nad sytuacją, że ma przygotowane warianty działań. Muszą także rozumieć powody decyzji, dlatego tak ważne jest ich uzasadnienie. Często zachowujemy się w określony sposób, by zyskać akceptację społeczną. Dlatego np. promocja zachowań zdrowotnych (mycie rąk, unikanie kontaktu z innymi) będzie skuteczna, tylko jeżeli będziemy przekonani, że te praktyki są skuteczne.

Jak znaleźć równowagę między chłodną, profesjonalną komunikacją a emocjami?

MK: Badania potwierdzają, że straszenie odbiorców przynosi negatywne efekty. Jeśli informujemy o zagrożeniach – róbmy to w sposób chłodny, opierając się na faktach. Język emocjonalny w sytuacji kryzysu powinien służyć wyłącznie do pokazania naszego zaangażowania, troski, empatii.

JG: Jeśli mówimy o zagrożeniu, zawsze powinna pojawiać się informacja: jak temu zapobiegać? Co zrobić, by najgorsze nie przyszło? Bardzo ważne jest też wsparcie dla aktywności. Dla niesienia pomocy innym. Człowiek, który w obliczu zagrożenia może zacząć działać, czuje się pewniej. Może zrobić coś dla siebie, dla innych – to bezcenna świadomość i państwo powinno takie działania wspierać, nie tylko finansowo i prawnie.

Czy jest szansa na powrót w Polsce do takiej samodyscypliny, jaką mieliśmy w kwietniu?

JG: Najpierw władze musiałyby same wiedzieć, że to właśnie chcą osiągnąć. Dopiero potem możemy zacząć szukać rozwiązań, najlepiej z udziałem ekspertów, a nie tylko opierając się na zdrowym rozsądku. Same obostrzenia prawne, kary i mandaty nie wystarczą – zdążyliśmy oswoić zagrożenie. Na dłuższą metę dużo bardziej skuteczne okazuje się choćby odwołanie do norm moralnych. Musielibyśmy również sprawić, żeby noszenie maseczki, zachowywanie zasad dystansu w wymagających tego sytuacjach albo mycie i dezynfekcja rąk były modne. Z postaw wewnętrznych wynikają dużo trwalsze działania.

Jak to zrobić?

JG: To akurat wiadomo. Istnieje branża reklamy i PR, która tym właśnie od lat się zajmuje. Projektowaniem pewnych postaw i przekonań. To choćby takie środki, jak lokowanie produktu, współpraca z influencerami. Budowanie świadomości dzieci, które potrafią być stróżami swoich rodziców. To tylko przykłady, ale ten repertuar jest świetnie znany od lat i ciągle poszerzany, choć najczęściej dla celów komercyjnych, a nie społecznych.

Czy teraz nie jest już na to za późno?

JG: Nie wiemy, jak rozwinie się pandemia. Po niej kiedyś przyjdzie kolejna. Trzeba więc wyciągać wnioski z powodzeń i niepowodzeń, testować, co działa, a co nie. Polska, jej instytucje publiczne, okazała się słabo przygotowana. To, że nie tylko u nas mieliśmy problemy, że doświadczyły ich także inne kraje, nie powinno być traktowane jako łatwe usprawiedliwienie.


Czytaj także: John Danaher: Czyści, aż strach


MK: Z wiedzy i doświadczenia zdobytego w tej pandemii można skorzystać w przyszłości. Trzeba tylko gromadzić tę wiedzę, umieć i chcieć z niej korzystać.

Jednym z większych problemów w Polsce było to, że kolejne decyzje były ogłaszane z dnia na dzień. Podobnie jest teraz, gdy dzieci wróciły do szkół.

JG: Oczywiście nie wszystkie decyzje da się podjąć z wyprzedzeniem. Sytuacja jest dynamiczna. Ale należy powiedzieć ludziom, jakie są możliwe scenariusze i, co najważniejsze, jakie są kryteria podejmowania decyzji przez dyrektorów szkół czy służby sanitarne.

MK: Rządzący zmarnowali czas na przygotowanie takich scenariuszy. Dziś wiemy np., jakich kompetencji brakuje, aby radzić sobie z lękiem, zagrożeniem, trudną i niespodziewaną sytuacją. Tego powinna uczyć nowa szkoła.

To wymaga przygotowania scenariuszy „na zapas”. Da się to zrobić?

MK: Nie, dopóki rządzący nie zrozumieją, że we współczesnym świecie nie da się być skutecznym, korzystając jedynie z intuicji i instynktu politycznego.

JG: W Polsce jest o to ciężko. Pamiętajmy, że minister nie jest człowiekiem, który ma wyjść na konferencję prasową i wyciągnąć asa z rękawa. On ma mieć zespół ekspertów, który tego asa przygotuje. Niestety, współpraca między administracją publiczną a zapleczem eksperckim kuleje. Nie od marca 2020, ale od lat. Nasz system władzy musimy uzbroić w zaplecze analityczne.

Uzbroić?

JG: Wszyscy rozumiemy, że musimy się zbroić. Że kupujemy myśliwce i rakiety Patriot, choć na razie ich nie potrzebujemy. Płacimy za manewry wojskowe. Dlaczego tego samego nie robimy z polityką? Dlaczego nie uważamy, że państwo powinno posiadać arsenał przetestowanych środków na kryzysowe sytuacje?

Jednym z wniosków z pandemii jest to, że warto się uzbroić w wiedzę. Nie spierajmy się o to, kto wierzy w koronawirusa, a kto nie. Nie opierajmy się w tym zakresie na wierze, lecz na rzetelnych badaniach.

Co powiedzieliby Państwo członkom grupy, o której rozmawialiśmy na początku?

MK: Nie powiedziałabym nic. Wszelkie próby przekonywania byłyby nieskuteczne. Zastanowiłabym się raczej, jak wpłynąć na przyczyny ich zachowania. Np. co zrobić, żeby obniżyć lęk i poczucie zagrożenia, jak uczynić wspólnotę atrakcyjną.

JG: Posłów Konfederacji, którzy demonstracyjnie przyszli do Sejmu bez maseczek, zapytałbym odważnie, czy są zwolennikami eutanazji? Narażanie innych nie jest dobrą realizacją idei wolności.

W przypadku osób autentycznie ceniących życie ludzkie jako wartość może znaleźlibyśmy wspólny język. Powiedziałbym, że z koronawirusem jest jak z zakładem Pascala. Może i nie jest aż tak groźny, może nie ma żadnej pandemii. Ale nie wiemy jeszcze wszystkiego. A co jeśli nie mają racji? Maseczka w wybranych sytuacjach nie zrobi nikomu krzywdy. Mycia rąk uczono mnie od dziecka. Nie jest to zbyt uciążliwe.

Nie musimy się przekonywać nawzajem, kto ostatecznie ma rację, nie mając jeszcze w pełni sprawdzonej wiedzy. Chodzi tylko o to, żeby nie mieć nikogo na sumieniu, żeby nikogo nie zabić, nie narazić na ciężką chorobę. I na tym poziomie zgody co do podstawowych wartości możemy się porozumieć. ©

Prof. dr hab. MAŁGORZATA KOSSOWSKA jest psycholożką, profesorką nauk humanistycznych, kierowniczką Zakładu Psychologii Społecznej i Centre for Social Cognitive Studies w Instytucie Psychologii UJ.

Prof. dr hab. JAROSŁAW GÓRNIAK jest ekonomistą i socjologiem. Prorektor Uniwesytetu Jagiellońskiego, twórca i przewodniczący rady Centrum Ewaluacji i Analiz Polityk Publicznych tej uczelni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2020