Co czyta Irakijczyk

O przyszłości demokracji w Iraku świadczy m.in. to, czym interesuje się tamtejsza prasa.

30.11.2003

Czyta się kilka minut

Od obalenia Husajna i dyktatury partii Baas Irakijczycy znaleźli się w sytuacji przypominającej nasz rok 1989. Jak grzyby po deszczu powstają partie polityczne. Od monarchistów przez islamistów po komunistów - wszelkie możliwe ugrupowania starają się zaznaczyć swą obecność na scenie politycznej i w świadomości rodaków, a ich (partyjny) punkt widzenia reprezentują powstałe w większości niedawno gazety i czasopisma. Swoje miejsce znaleźć próbuje również wiele tytułów prasy niezależnej lub o nieujawnionej afiliacji.

Zawartość prasy irackiej zwykle nie różni się zbytnio od tego, czego oczekiwalibyśmy po mediach w kraju świeżo eksperymentującym z demokracją. Publikuje się sporo wspomnień oraz biografii “męczenników" i opozycjonistów, artykułów rozliczeniowych i poświęconych “białym plamom" w historii Iraku ostatnich 35 lat. Dziennikarze wyraźnie napawają się wolnością słowa - nieznaną im dotąd i nieosiągalną w takiej skali dla ich kolegów po fachu w innych państwach arabskich.

Irackie media mają jednak również wiele cech, które decydują o lokalnej specyfice tego, co znajdujemy (zabrawszy się do lektury gazet, których pierwsza strona znajduje się tam, gdzie my lekturę kończymy). Przede wszystkim, rzuca się w oczy odmienność w relacjonowaniu przez iracką prasę tego, co z naszych mediów znamy jako “zamachy terrorystyczne", ataki “zwolenników Husajna", “fedainów" czy “Al-Kaidy" na “siły koalicji", głównie w osławionym “trójkącie sunnickim". Umyślnie wymieniam powyższe terminy w cudzysłowie, gdyż są to typowe słowa-klucze, od których roi się w zachodnich relacjach. Wiele z nich odzwierciedla powszechnie funkcjonujące mity na temat tego, co dzieje się w Iraku. Lektura irackiej prasy lokalnej pozwala na inne i bardziej krytyczne spojrzenie. Oczywiście pamiętając, że i Irakijczycy mają swoje mity, a prawda jak zwykle leży zapewne gdzieś pośrodku...

Otóż gdy my dowiadujemy się o zamachu na siły koalicji, słyszymy zwykle o ofiarach po stronie “naszych". Nawet stosunkowo niewielkie jak na razie straty, głównie amerykańskie, podawane niemal codziennie robią wrażenie, jak gdyby ginęli tylko nasi sojusznicy (do których niedawno dołączył niestety Polak). Natomiast iracka prasa lokalna interesuje się także (choć nie tylko) znacznie większymi stratami irackimi. Nawet pamiętając, że atakujący to często ludzie związani z dawnym reżimem - idące w dziesiątki, a nawet setki miesięcznie straty po stronie zamachowców nie polepszają humoru Irakijczykom.

Równie często gazety donoszą o zamachach (zwykle bombowych), dokonywanych z pobudek kryminalnych czy politycznych, w których i ofiarami, i sprawcami są Irakijczycy. Ich powody są różne: po pierwsze bezwzględna konkurencja ekonomiczna w sytuacji, gdy wielkie pieniądze można zrobić łatwo, zwłaszcza jeśli prócz biznesowej smykałki nie ma się skrupułów. Dodajmy, że nie ma w Iraku (przynajmniej do 1 stycznia 2004 r.) podatków, cło wynosi 5 proc., a policja jest słaba i często skorumpowana. Po drugie, sytuacja gospodarcza wiąże się z walką między różnymi ugrupowaniami kryminalnymi, którym często obserwatorzy z zewnątrz na wyrost przypisują powiązania polityczne, ideowe i religijne. Po trzecie, przyczyną aktów przemocy dokonywanych przez Irakijczyków na Irakijczykach jest pełzająca rewolucja islamska, zwłaszcza w strefie szyickiej, gdzie np. za handel pornografią czy alkoholem trzeba się liczyć z wysadzeniem sklepu w powietrze (jak niedawno w Al-Hillah).

W tym natłoku agresji informacje o starciach z siłami koalicji i ich stratach jawią się - przy ich całym tragizmie dla nas - jak wierzchołek góry lodowej. Z trudem można było doszukać się w prasie irackiej notki o śmierci majora Hieronima Kupczyka pod al-Musajjib - a i tam, gdzie się pojawiła, była “tylko" jedną z wielu tragicznych informacji.

Wskazywanie niemal zawsze jakichś “obcych" jako inspiratorów działań przeciw siłom koalicji to z kolei dokładne powtarzanie doniesień prasy irackiej, które rzadko znajdują potwierdzenie w rzeczywistości. Po każdym takim incydencie dowiadujemy się, że napastnikami byli “ochotnicy z INNYCH krajów arabskich", “Irańczycy", a na terenach szyickich “sunnici z Falludży" - zawsze wszyscy, tylko nie MY. Tak mówi lokalna ludność, a związane ze swoimi społecznościami gazety i agencje wersje takie powtarzają, choć zabici czy złapani zamachowcy rzadko okazują się cudzoziemcami. Dla lokalnych mediów jest to honorowa kwestia obrony SWOICH w oczach władz koalicyjnych, czasem bez względu na oczywiste nieścisłości. Dobrze jednak pamiętać, że w tak tradycyjnym kraju jak Irak niechciany obcy nigdy nie jest w stanie łatwo się poruszać, a tym bardziej atakować na nieswoim terytorium.

Podobne nieporozumienia dotyczą określeń: siły koalicji i wojska okupacyjne. Oba pojęcia często pojawiają się na łamach prasy irackiej. Wbrew pozorom, “okupacja" nie zawsze jest określeniem negatywnym. Często gazety bezstronnie oddające iracką rzeczywistość używają tego określenia, jednocześnie pisząc np., że według ostatniego (i jednego z pierwszych w historii) sondażu irackiej opinii publicznej większość okupowanych popiera okupację, o ile nie potrwa ona dłużej niż jeszcze jeden rok. Obcy żołnierze i czołgi na ulicach, w niektórych miastach obowiązująca od 23 do 4 rano godzina policyjna, punkty kontrolne i zwierzchnia władza Paula Bremera nie pozwalają wielu Irakijczykom zastąpić słowa “okupacja" określeniem “stabilizacja", które milsze byłoby naszym uszom. Z drugiej jednak strony, większość mediów i opinii publicznej wydaje się godzić z tą sytuacją jako “mniejszym złem", a zwykle także jako poprawą w stosunku do niedawnych - za Husajna - represji, ograniczonej swobody działalności ekonomicznej czy stanu ciągłego napięcia z sąsiadami.

Skoro mowa o sąsiadach... Czytając prasę iracką można zauważyć, że rzadko niepokoją Irakijczyków następstwa obecności międzynarodowych sił z dalekich krajów, które kiedyś odejdą. W końcu czas kolonializmu podobno minął. O wiele ostrzejszą dyskusję wzbudzają ci stojący u bram Iraku, z którymi Irakijczycy muszą ułożyć sobie stosunki na dłużej; stosunki, które już teraz są obciążone historycznym bagażem.

Przede wszystkim chodzi o Turcję. Turcja, która nie pozwoliła Amerykanom na atak przeciw Saddamowi ze swojego terytorium, zdobyła sobie sympatię wszystkich lokalnych przeciwników wojny. Obecnie - wobec zdecydowanego sprzeciwu opinii publicznej i Rady Zarządzającej - Ankara odstąpiła od dyslokacji swoich sił w Iraku (planowano wysłanie nawet do 12 tys. ludzi) wzdłuż granicy z Syrią i w niespokojnej Falludży.

Wbrew pozorom, dawne tureckie pretensje do północnoirackich terenów wokół Mosulu i Kirkuku nawet Irakijczykom nie wydają się obecnie groźne. Mimo wszystkich różnic, wszyscy arabscy Irakijczycy mają wspólne z Turkami obawy przed kurdyjską irredentą. Większość domyśla się, że nawet tureccy wojskowi nie śpieszą się do sprawowania kontroli nad kolejnymi milionami Kurdów, w tym tysiącami uzbrojonych i wyćwiczonych peszmergów [powstańców z irackiego Kurdystanu, walczących przeciw Husajnowi - red.] w trudnym górzystym terenie. Jednak Turcja - zaniepokojona umacnianiem się kurdyjskiej autonomii przy swojej granicy i brakiem amerykańskiej kontroli po jej irackiej stronie - sama (z niezdecydowanym poparciem USA) zaczęła tworzyć swoją strefę bezpieczeństwa wewnątrz irackiego Kurdystanu. Już obecnie stacjonuje tam 4400 Turków (formalnie w amerykańskiej strefie). Czyli dwa razy więcej niż Polaków w strefie międzynarodowej. Prasa iracka często wyraża obawę, że w razie braku stabilizacji i okrzepnięcia rządu w Bagdadzie kontrolującego całe terytorium, Turcja może przekształcić tę strefę w “bufor", podobny do południowego Libanu z czasów izraelskiej interwencji.

Trzeba tu wspomnieć o żywych - również bez względu na przynależność narodową i etniczną - obawach przed infiltracją izraelską. Oczywiście, można załamywać ręce nad arabskimi teoriami spiskowymi i nie bez racji wskazywać na przynoszącą obecnie opóźnione efekty antyizraelską propagandą minionego reżimu. Werbalna zwykle walka o wolną (przede wszystkim od Żydów) Palestynę, była jednym z podstawowych elementów legitymacji Saddama, tak w oczach świata arabskiego, jak i własnych obywateli. Z drugiej jednak strony nawet sprzyjająca Amerykanom prasa iracka doszukuje się zakamuflowanej izraelskiej penetracji ekonomicznej Iraku, wykupu ziemi czy pól naftowych. Iracka ulica i radykalne gazety twierdzą, iż Izrael i jego lobby w USA inspirowały samą interwencję amerykańską, by usunąć z regionu bliskowschodniego najbardziej zaciętego szermierza sprawy palestyńskiej.

Dla polskiego obserwatora najbardziej zaskakujące może być coś innego: nawet nie znając arabskiego łatwo zauważyć, że ostatnie strony nawet bardzo rozpolitykowanych dzienników regularnie zajmują całe kolumny... wierszy.

Jedynie prasa reprezentująca radykalne nurty islamu politycznego podziela datującą się jeszcze od proroka Mahometa nieufność do poetów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2003