Co autor miał na myśli?

Co autor miał na myśli? To odstraszające pytanie zadawali ponoć spłoszonym uczniom anachroniczni nauczyciele z bezpowrotnie minionych czasów. Zaraz za nim można postawić w rankingu nazw nieudanych egzamin z polskiego, który zapewne budzi tłumioną niechęć w abiturientach, mało zainteresowanych zarówno polskim, jak myślami autora, bo o tym ostatnim, wedle obowiązujących standardów, dowiaduje się niewiele albo zgoła nic.

12.06.2005

Czyta się kilka minut

Literatura rodzima staje się powoli zbiorem anonimów bez żadnych danych osobistych (zagubione po drodze...), a także sterylnie z nich wypreparowanych tekstów, które mówią młodemu człowiekowi o sobie i tylko o sobie.

“Nowa matura powinna skupiać się na analizie i interpretacji dzieła literackiego, bo tego głównie uczymy w szkole" - czytam w artykule Witolda Bobińskiego “Kraina wielkiej fikcji" (“TP" nr 22/05). Oczywiście, metoda ta ma przynieść określone konsekwencje, że tak powiem, ontologiczne i umysłowe dla ucznia: otworzyć go na świat książki jako niezbędny element jego istnienia. Na najwyższym poziomie funkcjonalności jest zapewne rozumiana jako odpór dany pozytywistom przez postmodernistów. Ale to już jest spór światopoglądowy na innym poziomie, który nie ma powodu, by włamywać się do szkoły (zachowajcie więc, uczniowie, spokój; nie obowiązuje was znajomość ingardenowskich zasad istnienia i poznawania dzieła literackiego...). Nie jestem natomiast pewna (co nie dotyczy tzw. humanistów), czy bardzo młodzi ludzi faktycznie chcieliby się czegoś nauczyć z tekstów literackich. Uczą się tylko rozwiązywania ich zawiłości semantycznych i należy mocno wątpić, czy przy pomocy owej metody - stosowanej np. na uczelniach francuskich pod nazwą “eksplikacja tekstu", tyleż dociekliwej co samoograniczającej - wiedza o tekście literackim będzie im do czegokolwiek w przyszłości przydatna i znajdzie inne zastosowania. Oczywiście jej posiadanie wydaje się niezbędne, tak samo jak znajomość zasad logicznego myślenia, których nie uczy się już chyba ani w szkołach, ani na humanistycznych specjalnościach na żadnym szczeblu wykształcenia (albo w wymiarze bardzo ograniczonym).

Co tekst miał na myśli: tutaj otwiera się pole zaiste nieogarnione. Wybitni i zasłużeni metodycy starają się tekstu nie gwałcić. Autorzy setek bryków, ogólnie dostępnych w internecie i nie tylko, otwierają przed nieciekawymi myśli tekstu amatorami innych rozrywek umysłowych pole możliwości bez granic: tekst może mieć na myśli wszystko, co się żywnie podoba. Dawno już nie czytałam równie humorystycznego i przerażającego jednocześnie felietonu na ten temat, jak ten pióra Joanny Szczepkowskiej, wydrukowany w “Wysokich Obcasach" (“Do Ministra Edukacji", “WO" nr 3 w “Gazecie Wyborczej" z 22 stycznia 2005 r.). Dotyczył sprawozdania autorki z porażającej lektury bryku na temat (odtwarzam opisowo): co miał na myśli tekst “Hamleta" i jak w nim funkcjonują poszczególni bohaterowie. Aczkolwiek nieodparcie śmieszny, felieton ów miał swój ciemny rewers: dobre samopoczucie autora wobec tekstu, autora zapewne nędznego, ale dającego upust innowacyjności, cesze tak dobrze dziś wszędzie postrzeganej.

Do czego jednak zmierzam? Postaram się ująć ten dyskusyjny aneks w punktach.

1. Argument totalistyczny.

Jeżeli chce się reformować edukację na dwóch poziomach: z jednej strony pozbawić ją kłopotliwego spadku “minionego okresu", z drugiej zaś przystosować do Europy, świata oraz innej niż tylko polska rzeczywistości - trzeba wybrać po temu środki o wiele bardziej zróżnicowane niż te, ograniczone legendarnymi już “standardami ministerialnymi" układanymi być może przez fachowców, którzy jednakowoż odgrywają w tym momencie rolę urzędników bez wyobraźni. Bowiem do przeprowadzenia takich przemian edukacyjnych trzeba posiadać - szalenie anachroniczne! - wizję, a nie tylko plan w punktach do bezwzględnego przestrzegania. Taka wizja zaczyna się realizować i krystalizować na uniwersytetach - jej przenikalność do merytorycznego programu szkół jest niewielka (merytorycznego, powiadam, nie metodyczno-sprawnościowego).

Z wizją zaś bardzo jest marnie. W każdym razie w żaden sposób nie przegląda ona spoza siatek przepisów, wciąż na nowo redagowanych w gremiach powołanych do decydowania o nich. Oczywiście, każda wizja ma teraz swoje gremium, które ją formalizuje. Zależy tylko, jaki jest owego gremium poziom, że tak powiem, umysłowy, a przede wszystkim elastyczność myślenia, absolutnie niezbywalna w “nowej rzeczywistości". Rzeczywistość faktycznie jest nowa - ale literatura polska jest taka sama i nikt nie napisze jej na nowo, nie wzniesie na poziom światowych arcydzieł (z bardzo małymi wyjątkami), choćby przenicował tekst do trzeciej podszewki, o której istnieniu nikt dotąd nie wiedział.

2. Moja wizja.

Jak nietrudno zauważyć, mam swoje przekonanie, czym jest literatura, aczkolwiek wielu miało je oczywiście przede mną. I jakie jej elementy (bo przecież nie całą skomplikowaną rzeczywistość) można poddać edukacyjnej obróbce. Ciągłe grzebanie w tak zwanych “spisach lektur" doprowadziło do tego, że nie wiadomo dokładnie i z pewnością, jaki ma być właściwie kanon polskiej literatury, którego znajomość powinien posiąść wykształcony na średnim poziomie młody Polak. Niektóre książki wprowadzone do szkoły na fali przemian politycznych zestarzały się błyskawicznie, zaś ich zasługi literackie zblakły. To, co istnieje od dawna, wydaje się nauczycielom nudne - czytam w artykułach “Tygodnika" (nr 22/05).

Ależ wszystko zależy od tego, jakie postawić pytania autorom, którzy wypadli z mody, autorom, nie tylko ich tekstom, przestrzegając jednakowoż pewnych reguł: zaliczyłabym do nich regułę historyczności dzieła i regułę jego kontekstów personalnych, czyli autorskich. Nasza literatura narodowa (a taki kanon należy zapewne wyodrębnić jako osobny) na skutek warunków jej istnienia w historii wydatnie różni się od swoich europejskich rówieśników; raz różni się w sposób jaskrawy, raz równie zastanawiająco do kontekstów uniwersalnych się przybliża. Sądzę, że nie powinno się rezygnować z interpretacji historycznych, choć akademicy utrzymują, że historia literatury się skończyła. Do pewnego stopnia tak. Ale na jej miejsce - w niektórych, nie we wszystkich przypadkach - podstawić można antropologiczne, kulturowe, komparatystyczne czytanie literatury, nie tylko jej czystą interpretację. Powie ktoś, że na lekcjach historii młodzieniec zdobywa wiedzę historyczną. Nie do końca prawda; historia w literaturze jest bowiem inna niż nauka historii. Powie ktoś, że autor wraz ze swoją biografią umarł i nie warto wskrzeszać nieboszczyka. Niektórych warto na pewno - tam, gdzie losy osobiste we frapujący często sposób ukształtowały dzieło.

Są oczywiście pisarze, którzy dają sobie radę bez znajomości ich biografii. Paradoksalnie: Witold Gombrowicz, którego życiowe perypetie przenicowano ze wszystkich stron, uważał, że jego dzieło istnieje - oraz mogłoby istnieć - niezależnie od przypadków jego życia i bez ich znajomości może być czytane. Stefana Żeromskiego bez reszty utopiono w “Ludziach bezdomnych", a był pisarzem, którego losy osobiste splatały się niezwykle z kolejami dzieła. Przykładów jest mnóstwo. Może więc warto ocalić jakąś cząstkę autora? A wraz z nim dzieje tej warstwy kulturalnej, do której na ogół owi autorzy należeli, też już historycznej, czyli polskiej inteligencji. Perypetie żadnego tekstu ich nie zastąpią, choćbyśmy przy jego pomocy zastawiali różnorakie pułapki na młodego adepta wiedzy humanistycznej. Jakby nie było, ta wiedza ma mu wystarczyć na całe życie - nie mówię bowiem o przyszłych studentach polonistyki. Jak widać, uważają, że można ją sobie kupić, ale jak się nią posługiwać?

3. Ja-autor.

Myślę, że historia literatury polskiej może się stać porywającą opowieścią, której akcja toczy się w różnych przestrzeniach: historycznej, kulturowej, komparatystycznej, antropologicznej. Słowem, jest to opowieść o wielu wątkach. Łącząc je ze sobą, ukazując ich wzajemne przenikanie, sięgając po argumentację z różnych humanistycznych dyscyplin, możemy przy okazji powiedzieć o niej coś prawdziwego. Sprowadzona przede wszystkim do egzegezy tekstu jako przedmiot nauczania, “sprawdzana" zaś przy pomocy zadania na wybrany temat, staje się jakimś dziwacznym tworem, pozbawionym co poniektórych członków. Żądanie od młodych ludzi pomysłowości w tej dziedzinie może dać wyniki nad wyraz humorystyczne. Z kolei ograniczanie całego pola owej jakże skomplikowanej penetracji przy pomocy “standardów" jest nakładaniem wędzidła koniowi, który już od dawna hasa na wolności. Równowagę między owymi dwoma stanami może zapewnić, jak sądzę, przestrzeganie, w rozsądnym oczywiście zakresie, reguł historyczności, kanoniczności, kulturowości. O których wcześniej należy coś wiedzieć.

***

Dawniej w domach czytano książki. Teraz książki są czytane w szkołach (na ogół we fragmentach, kawałkach, różnie wybranych). Dwie przestrzenie oddzieliły się od siebie, stały się nieprzenikalne. Nauczyciele prześcigają się w innowacyjności (wystarczy przeczytać jakiekolwiek pytania metodyczne). Urząd chce to wszystko uchwycić w karby.

Sytuacja poznawcza jest absurdalna, aksjologia gdzieś się zagubiła. Nie wiadomo, co dobre, a co złe, byle tylko odpowiadało na pytania. Ale jak poznać to, co złe, bezwartościowe - na takie pytanie też nie umieją odpowiedzieć dzisiejsi uczniowie, bo nikt ich tego nie uczy. Jednolicie wybitne - tak się zakłada - ciało literatury poddawane jest bezlitosnym operacjom bez narkozy. Literatura dużo wytrzyma - żadnej wiedzy z tego nie będzie.

Ja bowiem zawsze chciałam wiedzieć - poważnie - co autor ma na myśli.

MARTA WYKA jest profesorem UJ, autorką podręczników literatury XX wieku wydanych przez Wydawnictwo Literackie w Krakowie, w tzw. Szkole pod Globusem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2005