Chłopiec z karabinem

Kiedy w 1956 r. Węgrzy wyszli na ulicę, aby sprzeciwić się władzy sowieckiej, ich romantyzm wzbudził sympatię Polaków. Dwa narody były wtedy blisko jak nigdy dotąd. Narody tak, ale nie komunistyczni przywódcy. Mentalności polskich i węgierskich towarzyszy zderzyły się, gdy po zdławieniu powstania węgierskie władze postanowiły zorganizować w Warszawie wystawę, przestrzegającą przed kontrrewolucją.

23.10.2005

Czyta się kilka minut

Węgierscy powstańcy podczas walk ulicznych w Budapeszcie /
Węgierscy powstańcy podczas walk ulicznych w Budapeszcie /

23 października 1956 r. w Budapeszcie odbyła się demonstracja pod pomnikiem Józefa Bema. Biorąc przykład z przemian, jakie dokonały się właśnie w Polsce, uczestnicy domagali się “węgierskiej drogi" do socjalizmu. Kierownictwo partyjne wezwało na pomoc wojska sowieckie. Wybuchła rewolucja. Ludzie wyszli na ulicę, chcieli wywalczyć dla Węgier niepodległość. Po paru dniach wydawało się, że Węgrzy zwyciężyli: Sowieci rozpoczęli odwrót, powstał rząd Imre Nagya. Nikt nie spodziewał się, że za kilkanaście dni sowieckie czołgi znowu uderzą na Budapeszt. Tym razem skutecznie.

"Typowa kontrrewolucja"

Jesienią 1956 r. Polacy pokochali Węgrów, spontanicznie ruszając im z pomocą. Przed stacjami krwiodawstwa, które pracowały dniami i nocami, ustawiały się długie kolejki. Związki zawodowe, młodzież, harcerze i zwykli ludzie słali pieniądze na lekarstwa i jedzenie. Fabryki ofiarowywały materiały budowlane i drewno. Przez prawie trzy tygodnie października i listopada 1956 r. Polacy codziennie przekazywali na konto Polskiego Czerwonego Krzyża “dla Węgier" około milion złotych (przeciętna pensja wynosiła wtedy 800-1000 zł).

Polskie transporty z krwią przyleciały na Węgry jako pierwsze, już 26 października. Polscy lekarze i pielęgniarki zgłaszali się, by wyjechać i pomagać w szpitalach przy opatrywaniu rannych. W wielu polskich miastach i miasteczkach wywieszano węgierskie flagi. Węgierskie gazety opisywały obszernie polską pomoc.

Polska udzieliła największej pomocy ze wszystkich krajów europejskich. Do 19 listopada jej wartość - w 11 lat po zakończeniu II wojny światowej, w której Polska odniosła ogromne straty - wynosiła aż dwa miliony ówczesnych dolarów (czyli ok. 50 mln dolarów wedle dzisiejszej ich wartości).

Polacy brali nawet pod uwagę pójście ze zbrojną pomocą “braciom Węgrom", w całym kraju odbywały się wiece i demonstracje solidarnościowe. Największa - z udziałem 10 tys. ludzi - miała miejsce 30 października w Olsztynie. Tamtejszy Plac Armii Czerwonej przemianowano wtedy na Plac Powstańców Węgierskich. Już 26 października przyjechali na Węgry korespondenci z Polski. Ich artykuły pokazywały zniszczenia Węgier, nieszczęście ludzi. Ale też optymizm.

4 listopada rozpoczęła się druga interwencja wojsk sowieckich. Protestujących krwawo pacyfikowano. Nowy przywódca - marionetkowy János Kádár, zainstalowany przez Sowietów - zaczął bezwzględnie represjonować powstańców. Premiera Nagya i jego najbliższych współpracowników stracono.

Niedługo później nowe władze przygotowały wystawę fotografii na temat Października. W Budapeszcie nie pokazano jej nigdy, bo też i jej propagandowy cel nakierowany był na zagranicę: miała udowodnić (na Zachodzie) oraz potwierdzić (w krajach “bloku wschodniego") oficjalną wersję, że na Węgrzech miała miejsce “typowa kontrrewolucja", podczas której bezczeszczono sowieckie pomniki, palono flagi, usuwano czerwone gwiazdy itd. Że od pierwszej chwili działały - jak nazywała je propaganda - “kontrrewolucyjne oddziały dywersyjne", które planowały zająć budynki użytku publicznego. Zdjęcia - bo wystawa składała się ze zdjęć - przedstawiały także młodzież i dzieci z karabinami, co miało dowodzić: oto, jak wrogowie klasowi wykorzystali dzieci do swoich podłych celów.

Wystawa miała pojawić się także w Polsce, by udowodnić Polakom, że zryw roku 1956 nie był romantycznym powstaniem, lecz czymś strasznym, brutalnym i godnym potępienia.

Stało się inaczej: Władysław Gomułka i jego współtowarzysze, którzy doszli do władzy w 1956 r., uznali, że muszą brać pod uwagę sympatię polskiego narodu wobec walczących Węgrów. I że wystawa może, wbrew intencjom twórców, podtrzymać polskie sympatie wobec węgierskiego powstania.

"Poparcie dla socjalizmu"

15 marca 1957 r. ministerstwo spraw zagranicznych w Budapeszcie przesłało do węgierskiej ambasady w Warszawie ściśle tajny telegram. Głosił on: “Departament Prasowy MSZ pracuje nad zebraniem materiałów na wystawę, przedstawiającą wydarzenia 23 października 1956 r. Wystawa ma się składać ze 120-150 fotografii". Węgierskie władze przyjęły za punkt honoru zorganizowanie w Polsce tej ekspozycji. Péter Baló, chargé d’affaires ambasady węgierskiej, zapewniał, że wystawa może liczyć na duże zainteresowanie.

Rzeczywiście, materiały dotarły do Warszawy. Początkowo złożono je w ambasadzie. W grudniu 1957 r. János Katona, nowo mianowany ambasador, odwiedził polskie MSZ, gdzie przyjął go Marian Poleszczuk, kierownik departamentu kultury i propagandy. Katona usłyszał, że przedsięwzięcie budzi obawy. “Polskie społeczeństwo w »węgierskiej sprawie« w ogóle nie jest uświadomione i przekonane - stwierdził Poleszczuk. - W tym momencie nie byłoby korzystne, gdyby wystawa wywołała ponownie niepotrzebne i niesmaczne komentarze oraz dyskusje wokół »węgierskiej sprawy«".

Poleszczuk wiedział, że na “węgierską sprawę" Polacy patrzą inaczej, niż sądzili towarzysze z Budapesztu. Radził zatem, aby przygotować raczej wystawę przedstawiającą życie codzienne na Węgrzech. Albo żeby ambasada przekazała prasie materiały, które przekonają Polaków, że z dnia na dzień wzrasta poparcie narodu węgierskiego dla nowego rządu, że Węgrzy zdecydowanie popierają ustrój socjalistyczny. W celu “obiektywnego i prawidłowego informowania" polskiego społeczeństwa o sytuacji na Węgrzech dyrektor departamentu zaproponował, że wyśle na Węgry dziennikarzy.

Katona nie zrozumiał. Wrócił z pustymi rękami, jednak nie stracił ochoty do działania. Poinformował Budapeszt, że z wystawy nie należy rezygnować. W styczniu 1958 r. odwiedził zatem Jerzego Morawskiego (członka Biura Politycznego PZPR i sekretarza KC PZPR). Morawski zdziwił się, że urzędnicy polskiego MSZ zajęli stanowisko, nie zapoznawszy się z materiałami - i zaoferował, że wydeleguje w tym celu trzech pracowników KC Partii.

Kilka dni później zastępca kierownika Wydziału Propagandy oraz przedstawiciele Wydziału Organizacyjnego i Wydziału Zagranicznego PZPR odwiedzili ambasadę i obejrzeli materiały wystawowe. Dla Morawskiego sporządzili taką notatkę: “Wystawa ta składa się z plansz, na których umieszczone są powiększone zdjęcia. Odbitki te są zresztą złe, a układ graficzny prymitywny. Zestawienie zdjęć jest schematyczne, nieprzekonywające. (...) Towarzysze z ambasady poinformowali nas, że wystawa ta była już wystawiana w krajach socjalistycznych, a nawet niektórych kapitalistycznych, i że dla Polski usunęli już wszystko, co mogło być rażące dla Polaków, np. akcję wojsk radzieckich, i że dalszych poważnych zmian w wystawie nie można przeprowadzić".

"Uwagi techniczne i polityczne"

Co było na wystawie? Rozpoczynała się wielkim zdjęciem manifestacji pod pomnikiem Bema. Jeden z widocznych transparentów głosił: “Przyjaźń polsko-węgierska". Obok niego portret Nagya. Dalej: zrzucanie pięcioramiennych gwiazd i portretów Lenina; fotografie uzbrojonej młodzieży i dzieci. W oczach węgierskich towarzyszy miało to dowodzić, że kontrrewolucja wykorzystywała pokojową manifestację dla swych celów, wciągając w to nastolatki.

Dla polskich władz było oczywiste, że warszawiacy odbiorą to zgoła inaczej. I bynajmniej nie zapałają miłością do socjalizmu.

O wizytacji funkcjonariuszy PZPR Péter Baló zaraportował do Budapesztu. Pisał: “Dokładnie obejrzeli wystawę i mieli sporo uwag na gorąco oraz po zakończeniu zwiedzania. Uwagi pogrupowano. Były natury technicznej i politycznej". Techniczne dotyczyły doboru fotografii: działacze PZPR uznali, że polski widz nie będzie mógł (albo chciał) zrozumieć zestawienia pokojowej manifestacji z “działaniami kontrrewolucyjnymi". O fotografii przedstawiającej kilkuletniego powstańca - chłopca z karabinem - trafnie orzekli, że Polakom skojarzy się ona (pozytywnie) z Powstaniem Warszawskim. Zasugerowali więc, aby fotografie przedstawiające “bestialskie działania kontrrewolucyjne" uzupełnić przynajmniej o komentarze. Na końcu stwierdzali, że nie należy oponować, gdyby “węgierscy towarzysze" chcieli tę wystawę (po zmianach) pokazać w swoim Ośrodku Informacyjnym w Warszawie.

Listę uwag natury politycznej, których celem było doradzenie, “co należy zmienić, aby wystawa była pożytkiem dla obu stron", podsumowywała konkluzja: “Znając subiektywne nastawienie polskiego społeczeństwa do »sprawy węgierskiej«, która w Polsce wywołuje specyficzne problemy, nieznane w innych państwach socjalistycznych, można przypuszczać, iż w tej trudnej sytuacji wewnętrznej wystawa mogłaby wywołać szkodliwe z punktu widzenia partii [PZPR] dyskusje". I dalej: “Pozostaje jeszcze pamięć Polaków o wydarzeniach poznańskich [1956 r.] oraz stanowisko partii w tej sprawie. Polacy spróbowaliby te dwa wydarzenia ze sobą skojarzyć".

Odpowiedź na sprawozdanie Pétera Baló przyszła z Budapesztu w marcu: węgierskie MSZ zezwoliło na dokonanie zmian i polecało, aby “elastycznie traktować życzenia polskich towarzyszy, bez wdawania się w ustępstwa ideologiczne", ponieważ “wystawę za wszelką cenę należy zorganizować".

***

Nie na wiele się to zdało. Polskie stanowisko ambasador Katona poznał jeszcze przed nadejściem tej depeszy. 25 lutego 1958 r. odwiedził kierownika Wydziału Zagranicznego KC PZPR Józefa Czesaka. Ten oznajmił, że sprawa wystawy została przedyskutowana i “podjęto decyzję negatywną".

Węgierskie MSZ skapitulowało. Wypomniano tylko ambasadzie, że “przy większej ostrożności i politycznej przezorności" mogła zaoszczędzić 50 tys. forintów (koszty transportu wystawy do Warszawy).

Wkrótce problem materiałów, zalegających w budynku węgierskiego przedstawicielstwa w Warszawie, znalazł rozwiązanie: w maju 1958 r. na prośbę ambasady węgierskiej w Rumunii nadano je koleją - do Bukaresztu.

JÁNOS TISCHLER (ur. 1967) - historyk i polonista, pracownik “Instytutu 1956 roku" w Budapeszcie. 1998-2001 wicedyrektor Węgierskiego Instytutu Kultury w Warszawie. Bada stosunki polsko-węgierskie w XX w. W 2001 r. opublikował w Polsce książkę “I do szabli... Polska i Węgry. Punkty zwrotne w dziejach obu narodów w latach 1956 oraz 1980-1981".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2005