Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nawet zauważyć tego nie warto. A mnie zabolało. Jak zawsze, gdy nadużywa się słów. Polska? I to jeszcze cała? O czym my rozmawiamy, panie redaktorze?
"Cała Polska" wywołuje we mnie niespodziewanie obraz pliku map samochodowych, dalej fascynujący, choć już tyle lat ich nie potrzebuję. Kolejne województwa i powiaty jak ogrody z tysiącami miejscowości, bogactwo życia wspólnot i jednostek, w skali przekraczającej wszystkie schematy i wszystkie najbardziej wzniosłe ogólniki... Życia, które nie jest telewizyjne, tylko realne. A równocześnie mam przed oczami drugą mapę "całej Polski": taką maleńką ze znaczka na odwrocie kartki pocztowej od dawnych przyjaciół i czytelników "Tygodnika". Na tej mapce jest tylko jedna miejscowość: ta, w której mieszkają - Łobez na krańcu północno-zachodniej Polski. Od razu wiem, gdzie ich szukać myślą, choć nigdy u nich nie byłam. Jaki to dobry pomysł. Nie tylko na informację, także na więź.
Więc kiedy pada telewizyjne odwołanie do życia tych najprawdziwszych dziesiątków milionów ludzi, do "całej Polski", wiem na pewno, że nie potrzebują oni ani jazgotu wyrywających sobie słowa rozmówców w żadnym studio, ani targowiska frazesów bez pokrycia, ani tym bardziej upokarzającego widowiska, w którym przeciwnika jak wroga okłada się obelgami i kłamstwem. A jeśli nie zdoła się w mediach zapewnić czegoś, co będzie nie karykaturą rozmowy, ale naprawdę słuchaniem siebie nawzajem z założeniem, że warto i że po obradach ich uczestnicy wstaną mądrzejsi niż przedtem, to może warto powiedzieć to politykom głośno i pracującym rodakom czasu nie zabierać? Może "cała Polska" poradzi sobie bez nas?