Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na energetycznej mapie Europy trwa największe od lat przetasowanie. 21 maja Gazprom zakręcił Finlandii kurek z gazem (za brak płatności w rublach), a kilka dni wcześniej Komisja Europejska przedstawiła plan uniezależnienia się od rosyjskich dostaw.
Ursula von der Leyen strategię „RePower EU” zapowiadała już w marcu. Mówiła wtedy o redukcji dostaw o dwie trzecie do końca tego roku i kompletnej niezależności do 2027 r. To pierwsze na pewno się nie uda: musielibyśmy od czerwca przestać kupować rosyjski gaz, a państw zdecydowanie się temu sprzeciwiających nie brakuje. Plany KE pozostają jednak ambitne: 210 mld euro na inwestycje w energetykę przez najbliższe 5 lat (z czego tylko 12 mld na projekty związane z paliwami kopalnymi).
Jak te pieniądze mają nas uniezależnić od Kremla? Plan Komisji zakłada ogromny rozwój fotowoltaiki. Od 2025 r. ma istnieć obowiązek montowania paneli słonecznych na dachach budynków publicznych i komercyjnych, od 2029 r. – na wszystkich. Celem jest 600 GW energii do 2030 r., założono też zwiększone nakłady na turbiny wiatrowe i energię wodorową.
By walczyć z kryzysem klimatycznym, byliśmy gotowi (jako Unia) zaplanować, że do 2030 r. zredukujemy zużycie energii o 9 proc., a w 40 proc. oprzemy się na odnawialnych źródłach. Nowa strategia podnosi te liczby do 13 i 45 proc. Możemy się więc spodziewać kampanii promujących oszczędzanie energii, termomodernizację domów, pompy ciepła (cel to 10 mln pomp zbudowanych w ciągu 5 lat) oraz uproszczenia procedur przy inwestycjach w OZE (mają być traktowane jako „nadrzędny interes publiczny”).
Kremla boimy się więc bardziej niż katastrofy klimatycznej, ale nie na tyle, by przeforsować radykalne ograniczenie dostaw jeszcze w tym roku. Na razie państwa Unii porozumiały się w kwestii wspólnych zakupów (także rosyjskiego) gazu i obowiązku zapełnienia magazynów na zimę. Do 1 listopada mamy być w UE „zatankowani” na 85 procent. Polskie magazyny już są pełne w 90 procentach. ©℗