Bój o Lwów

Pod koniec 1918 r., gdy upadł ład Austro-Węgier, w ciągu kilku tygodni tak Polacy, jak i Ukraińcy stworzyli ład nowy: swoje państwa i armie, które stanęły do walki. Była to twarda, równorzędna i w jakiejś mierze rycerska wojna.

10.12.2013

Czyta się kilka minut

Polska ikona walk o Lwów: obraz „Orlęta” autorstwa Wojciecha Kossaka z 1920 r. / Fot. Danuta B. Łomaczewska / EAST NEWS
Polska ikona walk o Lwów: obraz „Orlęta” autorstwa Wojciecha Kossaka z 1920 r. / Fot. Danuta B. Łomaczewska / EAST NEWS

95 lat temu Polacy i Ukraińcy starli się w walce o Lwów i Galicję Wschodnią. Stoczyli krótką, zaciętą wojnę. My wygraliśmy, oni przegrali. Tyle mniej więcej wie o tych wydarzeniach przeciętny Polak, zwłaszcza młodego pokolenia. Prawda, wiemy jeszcze o lwowskich Orlętach, postrzeganych głównie przez pryzmat obrazów Wojciecha Kossaka i lwowskiego Cmentarza. Przeciętny Ukrainiec wie niewiele więcej, a może i mniej – nie ma ukraińskiego odpowiednika Orląt, mityczny wymiar ówczesnej walki o niepodległość stworzyły inne wydarzenia.

POWSTANIE POLSKIE 1918

Był to dziwny czas. Nie było jeszcze państwa ani wojska polskiego, ale też właściwie nie było już (przynajmniej w Galicji) państwa austriackiego ani jego armii. Wiadomo było, że wojna się kończy, ale nie bardzo było wiadomo, czym. Wielomilionowe masy zmobilizowanych do Wielkiej Wojny były na dalekich frontach, a na tyłach kłębiło się od uzbrojonych dezerterów, czekających na szansę powrotu w rodzinne strony.

Był to czas tworzenia faktów dokonanych.

Myśląc o tych wydarzeniach, mówimy zazwyczaj o „ukraińskim zamachu” oraz Obronie Lwowa. Owszem, działania ukraińskie miały charakter zamachu stanu, samowolnego przejęcia władzy w części walącego się państwa. Dokładnie tak samo, jak powołanie w Krakowie Polskiej Komisji Likwidacyjnej. Nie ma w tym nic nagannego – są sytuacje, gdy działania wykraczające poza dotychczasowy ład prawny są zarówno konieczne, jak i uzasadnione.

Ale to, co nazywamy Obroną Lwowa, było przecież powstaniem, o 10 dni wyprzedzającym powstanie podjęte przez Polską Organizację Wojskową w Królestwie – bo przecież akcja rozbrajania tam Niemców i przejmowania władzy miała charakter działań powstańczych.

Zbyt łatwo zgodziliśmy się na kliszę, zgodnie z którą w 1918 r. było tylko Powstanie Wielkopolskie – w rzeczywistości było ono tylko elementem zwycięskiego Powstania Polskiego, największego z naszych powstań narodowych.

LWOWSKIE LEGENDY

Pamiętamy legendę Orląt utrwaloną w międzywojennej literaturze: umocnioną przez nauczanie szkolne opowieść o dzieciach, nieraz mniejszych od swych karabinów, które uratowały dla Polski jedno z najważniejszych jej miast. Prawda, że to wyrostki – raczej ulicznicy niż chłopcy z inteligenckich domów – odegrali wielką rolę w pierwszych godzinach zrywu, a i potem okazywali wielkie bohaterstwo. Ale po stworzeniu we Lwowie w miarę regularnego wojska tych najmłodszych przesunięto do zadań tyłowych. Dlaczego do legendy przeszli właśnie oni? Legendy nigdy nie tworzy to, co typowe.

Walczyli dorośli i prawie dorośli, używając archaicznego określenia: „zdolni do noszenia broni”. Zdecydowanie więksi od swych karabinów. Wśród nich z jednej strony harcerze, bezcenni jako abstynenci (pijaństwo było plagą wśród obu walczących stron), a z drugiej – podmiejscy zbóje i uwolnieni z więzień bandyci, twardzi i brutalni, gotowi na wszystko. I szczerze oddani swemu miastu, polskiemu miastu. A obok nich tramwajarze, kolejarze, inni robotnicy, zwolnieni od austriackiej służby wojskowej... Inteligencko-urzędnicze centrum Lwowa pozostało bierne, a Ukraińcy bez trudu utrzymali je aż do nadejścia polskiej grupy odsieczowej.

Ukraińcy zresztą spaprali sprawę. Nie potrafili złamać polskich sił powstańczych, choć mieli dość sił. Potem z urzędniczej troski o „majątek narodowy” nie wysadzili mostów w Przemyślu, wpuszczając polskie wojska za San. A wieczorem 21 listopada 1918 r., opanowawszy sytuację we Lwowie, mając duże szanse na skuteczny kontratak następnego dnia – zdecydowali się oddać miasto. Swoją stolicę. Byli przekonani, że niezbyt liczna grupa odsieczowa to zaledwie przednia straż. A to było wszystko, czym w tych dniach Kraków mógł wesprzeć Lwów. W tych pierwszych dniach decydowała szybkość decyzji, determinacja i fantazja. Dlatego Polacy wygrali, a Ukraińcy przegrali.

DWA PAŃSTWA W WOJNIE

Już pod koniec listopada 1918 r. stanęły przeciw sobie dwa państwa. Gdy stary ład Austro-Węgier upadł, w ciągu kilku tygodni tak Polacy, jak Ukraińcy stworzyli ład nowy: sprawne, rządne państwa oraz regularne armie, sprawne i nowoczesne, czerpiące z tego samego wzoru – armii austriackiej, jej regulaminów, zwyczajów, struktur i oczywiście kadr, wracających z frontów. Siły polskiej i ukraińskiej Galicji były na tyle wyrównane, że szalę przechyliły dopiero wojska wystawione przez inne zabory. A potencjał Polski (już nie tylko Galicji) na tyle przeważał, że Ukraińcy nie mogli wygrać.

To, jak szybko i łatwo powstały te państwa, świadczy o sile i potencjale obywatelskiej demokracji, ukształtowanej w monarchii Habsburgów. Społeczeństwa opartego na powszechnej drobnej własności i wolnościach obywatelskich, z których korzystały oba narody, budując stowarzyszenia, spółdzielnie i organizacje paramilitarne.

Była to twarda, równorzędna i w jakiejś mierze rycerska wojna. Rzeczpospolita nie uznawała Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, jednak jej siły zbrojne traktowała jako pełnoprawną stronę wojującą. Armia ta okazała się trudnym przeciwnikiem, a gdy pobita, ale nie rozbita ustąpiła pod polskim naciskiem za Zbrucz, niemal z marszu podjęła zwycięski marsz na Kijów, przedłużając istnienie naddnieprzańskiej Ukraińskiej Republiki Ludowej, tonącej w rewolucyjnym zamęcie.

Dziś przeciętny Polak wie o tej wojnie „coś tam”, nie zawsze odróżniając ją od wojny polsko-bolszewickiej (tym bardziej że na Cmentarzu Obrońców Lwowa leżą polegli i w jednej, i w drugiej). Przeciętny Ukrainiec, nawet lwowianin, wie jeszcze mniej. Owszem, wie, że Zachodnioukraińska Republika Ludowa padła pod ciosami Wojska Polskiego, ale o ówczesnym wysiłku niepodległościowym Ukrainy myśli kategoriami heroiczno-martyrologicznymi, dla których więcej pożywki znajduje w „ukraińskich Termopilach” pod Krutami (rozdęta propagandowo potyczka formacji ukraińskich z Gwardią Czerwoną w styczniu 1918 r.) czy w stepowej epopei Nestora Machny. W tej pamięci nie ma miejsca na sukces, jakim była budowa państwa, na „świętą zgodę” wszystkich stronnictw wokół niepodległości, siłę stronnictw narodowo-demokratycznych etc.

Ta „pozytywistyczna”, demokratyczna tradycja ustępowała już w okresie międzywojennym radykalizmowi nowego ukraińskiego nacjonalizmu, który odrzucał możliwość demokratycznej „świętej zgody” różnych stronnictw, żądając niepodzielnego rządu dusz. Do tego samego dążył komunizm, zwalczający przede wszystkim tradycje obywatelskie i właścicielskie. Ukraińcy, także ci zachodni, ulegli im głębiej niż Polacy.

WOJNA ŹLE ZAKOŃCZONA

Była to wojna źle rozpoczęta, ale nieunikniona. Tragiczna we właściwym rozumieniu. Ani Polska, ani Ukraina nie wyobrażały sobie siebie bez Lwowa. Musiała rozstrzygnąć siła – a ta była po naszej stronie. Ale trzeba pamiętać, że w 1918 r. działania wojenne były w pełni uprawnionym środkiem rozstrzygania sporów, że i Ukraińcy, i Polacy mieli prawo uciec się do siły zbrojnej. Pierwsza próba delegalizacji wojny miała miejsce 10 lat później (pakt Brianda–Kellogga). Nie mierzmy przodków naszymi miarami – oni żyli w świecie, który był im dany, odpowiadali na ówczesne, nie na dzisiejsze wyzwania.

I była to wojna źle zakończona. Bo niezakończona. Nie było ani traktatu pokojowego, ani aktu kapitulacji, ani nawet trwałego rozejmu. Jakąś namiastką aktu zakończenia wojny – a zarazem uznaniem podmiotowości przeciwnika – mogło było stać się przyznanie Galicji Wschodniej autonomii. Ale Rzeczpospolita nie zgodziła się na to. Później, gdy Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne [ukraińska partia polityczna w II RP – red.] stało się, by tak rzecz nazwać, „autonomią de facto”, gdy rosła w siłę coraz bardziej radykalna nacjonalistyczna irredenta, założona przez oficerów wojsk ukraińskich z lat 1918-19, na takie „strategiczne” porozumienie było już za późno.

Tym bardziej że w całej międzywojennej Europie umiarkowane XIX-wieczne nacjonalizmy i socjalizmy słabły, oddawały pole ideom nowym, ciążącym ku totalitaryzmowi. I zapowiadającym już potworności II wojny światowej. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2013