Błysk! I nastąpi ciemność

Impuls elektromagnetyczny – na dźwięk tych słów Amerykanie owijają radioodbiorniki folią aluminiową. Czy Zachodowi grozi elektryczny armageddon?

16.04.2012

Czyta się kilka minut

Tego czerwcowego dnia wody Zatoki Meksykańskiej były tak spokojne, że wydawało się, iż kontenerowiec przyrósł do dna. Statek niczym by się nie wyróżniał, gdyby nie gorączkowa krzątanina załogi przy jednym z kontenerów, który na dodatek zaczął się otwierać w bardzo dziwny sposób. Po chwili cały pokład wypełnił się kłębami dymu. A marynarze z pobliskich jednostek zobaczyli coś, co wywołało u nich zimny pot.

Na ich oczach wprost z pokładu wystrzeliła potężna rakieta. Gdy po kilkuminutowym locie osiągnęła zakładaną wysokość – 400 km – i pozycję – dokładnie nad środkiem USA – eksplodowała głowica jądrowa, inicjując potężny impuls elektromagnetyczny (ang. EMP – Electromagnetic Pulse). Wyzwolona w ten sposób fala energii rozeszła się z prędkością światła aż po horyzont, niszcząc całą infrastrukturę elektryczną na kontynencie, ludziom bezpośrednio nie wyrządzając jednak krzywdy. Ale sekundę później tysiące samolotów bezwładnie runęło ku ziemi, dziesiątki milionów aut nagle stanęło, zgasły telewizory, komputery i telefony komórkowe, elektrownie przestały wytwarzać prąd, a całe Stany pogrążyły się w upiornej ciszy.

W ciągu następnego roku 90 procent Amerykanów zmarło z głodu, chorób lub w wyniku aktów przemocy, Chińczycy zajęli Kalifornię, Meksykanie odbili południowe stany, a największe mocarstwo w dziejach świata w jednej sekundzie, za sprawą jednej rakiety, cofnęło się w rozwoju do średniowiecza.

WRÓG U BRAM

Tak w skrócie wygląda historia, którą nakreślił historyk wojskowości William Forstchen w wydanej w 2009 r. książce „Sekundę za późno”. Autor skupił się na następstwach, które jego zdaniem pociągnąłby udany atak z użyciem impulsu elektromagnetycznego.

I w zasadzie nie byłoby sensu wspominać dziś o tej książce i o samym impulsie, gdyby nie kilka rzeczy.

Po pierwsze, wystrzelenie przez Koreę Płn. rakiety, która mogłaby zostać użyta do takiego ataku, przypomniało wielu Amerykanom o wielokrotnie im przedstawianym widmie zagłady w świecie bez elektryczności.

Po drugie, w zeszłym tygodniu de facto zakończył się wyścig o nominację Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich. Co to ma wspólnego z EMP? Ano to, że Newt Gingrich, były marszałek Izby Reprezentantów i jeden z republikańskich kandydatów na prezydenta, wielokrotnie w czasie kampanii wspominał, że historia z „Sekundę za późno” to scenariusz jak najbardziej realny.

Wraz z wyciszeniem wyścigu wśród Republikanów temat ten będzie rzadziej docierał do Amerykanów, co wcale nie znaczy, że zniknie na dobre. Oto fragment przedmowy, którą Gingrich napisał do „Sekundę za późno”: „Taki atak w jednej chwili zniszczyłby nasze złożone, delikatne społeczeństwo opierające się na wysokich technologiach, przenosząc nasze życie z powrotem do realiów średniowiecza. Miliony ludzi umarłyby już w pierwszym tygodniu po ataku. Być może nawet ty, czytelniku, jeżeli potrzebujesz specjalnych lekarstw”.

Ale nie tylko Gingrich uważa, że Iran, Korea Północna lub organizacja terrorystyczna może niewielkim kosztem rzucić USA na kolana. Również Mitt Romney, który w zeszłym tygodniu stał się oficjalnym przeciwnikiem Baracka Obamy w listopadowych wyborach, zwraca uwagę na konieczność obrony przed EMP. Dzięki kampanii miliony Amerykanów mogły usłyszeć przy śniadaniu z telewizorów, że Ameryka, mimo całej swojej potęgi, jest właściwie bezbronna i jak najszybciej trzeba się zająć uodpornieniem ich kraju na skutki takiego ataku.

Po trzecie wreszcie, obawy przed EMP dotarły właśnie do Europy. Pod koniec lutego brytyjscy parlamentarzyści rozpoczęli dyskusję na ten temat, a przewodniczący parlamentarnej komisji obrony James Arbuthnot publicznie stwierdził: – Osobiście uważam, że to naprawdę bardzo możliwy scenariusz, ponieważ jest to względnie łatwy sposób, by użycie niewielu bomb nuklearnych wyrządziło katastrofalne szkody.

IM WYŻEJ, TYM GROŹNIEJ

Czym właściwie jest impuls elektromagnetyczny i czy rzeczywiście jedna rakieta może zniszczyć infrastrukturę elektryczną na całym kontynencie?

Według klasycznej już pracy „Efekty wojny jądrowej”, wydanej w 1979 r. na zamówienie amerykańskiego senatu, impuls elektromagnetyczny to „fala elektromagnetyczna podobna do fal radiowych, która jest efektem wtórnych reakcji, gdy nuklearne promieniowanie gamma pochłaniane jest przez powietrze lub grunt. (...) Detonacje na dużej wysokości (powyżej 27 km) wywołują bardzo silny impuls elektromagnetyczny, który ma zasięg setek lub tysięcy mil. (...) Agresor może zdetonować kilka bomb na takiej wysokości, by spróbować zniszczyć lub uszkodzić komunikacyjne i elektryczne systemy ofiary”.

Im wyżej dojdzie do wybuchu, tysm silniejszy będzie impuls i tym większy obszar pokryje. Warto przypomnieć, że wysokość 400 km to mniej więcej wysokość orbity, po której porusza się Międzynarodowa Stacja Kosmiczna.

Teza, że do znokautowania Ameryki wystarczy jeden wybuch setki kilometrów nad jej terytorium, została zaczerpnięta przez Forstchena i Gingricha z raportu, który opublikowała w 2004 r. specjalna komisja, powołana przez amerykański Kongres po zamachach z 11 września. Pełna nazwa komisji, na czele której stanął William r. Graham, były szef NASA, brzmi: Komisja ds. Oceny Zagrożenia USA Atakiem z Użyciem Impulsu Elektromagnetycznego. Ustaliła ona m.in., że USA są zagrożone takim atakiem nie tylko ze strony innych państw klubu atomowego, ale także (a raczej przede wszystkim) ze strony państw bandyckich lub organizacji terrorystycznych, które wcale nie muszą posiadać „wyrafinowanej techniki”; amerykańskie społeczeństwo jest na tyle zależne od infrastruktury elektrycznej, że atak z użyciem EMP może mieć „katastrofalne konsekwencje”; odpowiednio przeprowadzona eksplozja w jednej chwili może dotknąć „co najmniej” 70 proc. infrastruktury elektrycznej.

Na dokładkę przypomniano, że Iran ćwiczył już odpalanie rakiet z okrętów na Morzu Kaspijskim. Efektem prac komisji jest też stwierdzenie, że skutecznie przeprowadzony atak z użyciem EMP może oznaczać śmierć nawet 60 proc. populacji, która nie będzie w stanie zabezpieczyć swojego przetrwania w świecie bez elektryczności.

W raporcie komisji z 2004 r. pojawia się szereg rekomendacji, których wdrożenie miało uratować USA przed nadciągającą apokalipsą. Chodziło m.in. o zapewnienie części zamiennych do najbardziej strategicznych instalacji. W 2008 r. opublikowany został kolejny raport, który bardziej szczegółowo omawiał zagrożenia dla poszczególnych sektorów gospodarki i przedstawiał rozwiązania dotyczące m.in. dystrybucji żywności, co byłoby nie lada problemem, zważywszy na przewidywany paraliż środków transportu. Nowoczesne samochody naszpikowane są przecież mikroprocesorami.

Przypatrując się dyskusji o EMP, można odnieść wrażenie, że tylko prawa strona sceny politycznej widzi śmiertelne zagrożenie w impulsie. W końcu wspomniana komisja kojarzona jest niezmiennie z Republikanami, a „lobby EMP” w Kongresie składa się niemal wyłącznie z Republikanów, którzy próbują przekonać resztę członków swojej partii do uchwalenia specjalnego prawa – SHIELD Act (Secure High-voltage Infrastructure for Electricity from Lethal Damage), mającego ustawowo zobowiązać rząd do „utwardzenia” krytycznej infrastruktury.

Ale Republikanie mają w ręku dobry argument, by zamknąć usta wszystkim, którzy uważają katastroficzny scenariusz za bajkę pisaną przez paranoików z prawicy. Chodzi o raport bipartyjnej komisji kierowanej przez demokratę, byłego sekretarza obrony Williama Perry’ego. Dokument, opublikowany w 2009 r., stwierdzał jednoznacznie, że „z technicznego punktu widzenia jest możliwe, że taki atak mógłby mieć katastrofalne konsekwencje”, a „USA są wysoce narażone na taki atak”.

Gdyby i to okazało się mało przekonujące, „lobby EMP” odsyła niedowiarków do zapoznania się z wydarzeniami, które miały miejsce na środku Pacyfiku pewnej ciepłej nocy 8 lipca 1962 r.

SŁOŃCE W NOCY

Tego dnia, kilka sekund po godzinie 23, mieszkańcy Hawajów mogli odnieść wrażenie, że w środku nocy w jednej chwili wstało słońce. Na zachód od wysp, wysoko na niebie ujrzeli gigantyczną eksplozję, której błysk przebijał się przez grube chmury. Ich zdziwienie mogło być tym większe, że pożarowi na niebie towarzyszyło gaśnięcie części świateł ulicznych, niektóre transformatory zaczęły iskrzyć, a wszędzie dookoła uruchomiły się alarmy przeciwwłamaniowe. Te niezwykłe atrakcje Hawajczycy zawdzięczali swojej armii, która 1,5 tys. km dalej sprawdzała, co by się stało z ich systemami radarowymi, gdyby ktoś 400 km nad ziemią zdetonował ładunek odpowiadający eksplozji 1,5 mln ton trotylu.

Eksperci przekonują, że gdyby do podobnego wybuchu doszło dziś, straty na Hawajach byłyby dużo poważniejsze, ponieważ toporna technika tamtych lat była dużo odporniejsza na działanie EMP niż dzisiejsze skomplikowane układy. Dzięki wybuchowi Amerykanie zebrali bezcenną wiedzę o impulsie. Podobnie zresztą jak Sowieci, którzy w tym samym roku testowali swoje bomby. Tylko że nie nad pustym oceanem, lecz nad zamieszkanym Kazachstanem. Jako że ziemskie pole magnetyczne jest tam silniejsze niż nad Pacyfikiem, Sowieci przekonali się, iż mimo mniejszej mocy ładunku, zniszczenia sieci elektrycznej były dużo większe niż na Hawajach. Po detonacji pojawiły się doniesienia o przewodach elektrycznych uszkodzonych na długości setek kilometrów.

Obie strony zimnowojennego wyścigu zbrojeń mocno zaangażowały się w badania nad tym fenomenem, by w zanadrzu mieć paraliżującą przeciwnika broń.

W jakim stopniu Zachód jest zagrożony? Dr Yousaf Butt, fizyk nuklearny z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics, znany sceptyk, przekonuje „Tygodnik Powszechny”, że na razie nie ma się co bać ataku. – Jeżeli wybuch nuklearny będzie mniejszy niż 50 kT (odpowiednik 50 tys. ton trotylu), to jest mało prawdopodobne, by infrastruktura na całym kontynencie została nim dotknięta – stwierdza. – Proszę zwrócić uwagę, że np. Korea Płn. przeprowadziła testy bomb, które nie były silniejsze niż 5 kT.

W grudniu zeszłego roku najbardziej chyba prestiżowa gazeta świata – lewicowy „New York Times” – wyśmiała scenariusz elektrycznej apokalipsy, powołując się m.in. na opinię dr. Butta. Powiedział on wtedy, że skuteczny atak z użyciem EMP zależy od tak wielu czynników, iż gdyby terroryści rzeczywiście weszli w posiadanie bomby atomowej, to woleliby ją pewnie użyć w konwencjonalny sposób.

Co ciekawe, w artykule nie ma najmniejszej wzmianki o pracach obu wspomnianych komisji.

Tuż obok wypowiedzi dr. Butta „NYT” zamieścił opinię rzecznika Agencji Obrony Antybalistycznej Richarda Lehnera, który przekonywał, że zniszczenie rakiety z ładunkiem mającym wywołać EMP to pestka: „Nie ma żadnego znaczenia, czy celem rakiety jest Chicago, czy punkt na wysokości 160 km nad Nebraską. Dla rakiety przechwytującej to żadna różnica”.

Tyle tylko, że nie każdy test przeciwrakiet kończy się sukcesem, przez co wielu ekspertów wątpi w ich skuteczność. Jednym z nich jest... dr Butt, który tydzień przed publikacją „NYT” napisał dla „Financial Times” tekst pod znamiennym tytułem: „Czas skończyć z planami rozwijania wadliwej amerykańskiej obrony przeciwrakietowej”.

W skuteczność obrony przeciwrakietowej nie wierzy też kpt. William Sanders, przedstawiany przez Newta Gingricha jako „jeden z wiodących ekspertów w temacie tej konkretnej broni”. – Obrona przeciwrakietowa po prostu nie jest skrojona do tego, by sprostać temu zagrożeniu – tłumaczy „Tygodnikowi”.

O ile jednak Amerykanie mogą się spierać, jak dobrze chroni ich parasol 30 przeciwrakiet rozmieszczonych na Alasce i w Kalifornii, o tyle Europejczycy nie mają takich problemów. Na naszym kontynencie podobny system ma się pojawić dopiero pod koniec tej dekady.

Tłumaczenie, że potencjalni agresorzy jak na razie nie są w stanie wejść w posiadanie wystarczająco dużych ładunków jądrowych, nie przekonuje „lobby EMP”. Twierdzi ono, że wrogowie wiedzą, iż nawet mały ładunek można skonfigurować tak, by wyzwalał jak największy impuls. A poza tym, oprócz państw bandyckich i terrorystów, są jeszcze państwa z „klubu jądrowego”, które mają w planach atak z użyciem impulsu, o czym nieustannie przekonuje jeden z najbardziej aktywnych „lobbystów EMP” – leciwy, 86-letni republikański kongresman Roscoe Bartlett. Przywołuje on scenę, która miała miejsce w wiedeńskim hotelu, gdy w 1999 r., wraz z innymi kongresmenami negocjował porozumienie w sprawie zakończenia konfliktu w Kosowie. Rosjanie byli wtedy wściekli na USA za atakowanie celów na terenie Jugosławii. Republikański kongresman miał wtedy usłyszeć, jak jeden z prominentnych członków rosyjskiej delegacji, Władimir Łukin, cedził wściekle przez zęby: „Gdybyśmy naprawdę chcieli w was uderzyć bez obaw o kontratak, to wystrzelilibyśmy z łodzi podwodnej rakietę, zdetonowalibyśmy ładunek wysoko nad waszym krajem i znokautowalibyśmy waszą infrastrukturę elektryczną i telekomunikacyjną na pół roku”.

DO SKRZYNKI NA AMUNICJĘ

W „Sekundę za późno” Forstchen przebił Łukina. W jego historii przywrócenie poprzedniego poziomu życia będzie niemożliwe przez dekady, a Ameryka nie ma co liczyć na pomoc z zewnątrz, bo podobne rakiety eksplodują też nad Eurazją oraz Koreą Płd. i Japonią. W Europie Forstchen oszczędził tylko Wielką Brytanię i Półwysep Iberyjski. W ramach odwetu Amerykanie mieli uderzyć na ślepo w Iran i Koreę Płn., ale czytelnicy mogą się tylko domyślać, czy adres zwrotny był właściwy, ponieważ statki, z których dokonano ataku, zostały wysadzone w powietrze.

Forstchen opisuje tę apokalipsę z perspektywy jednej rodziny, która musi walczyć o przetrwanie w (do niedawna) uroczym miasteczku na amerykańskiej prowincji. Jej członkowie zmagają się z brakiem jedzenia, leków, a także z hordami degeneratów-kanibali z wielkich miast. W tle przewija się rozpaczliwy żal bohaterów, nie mogących zrozumieć, jak to się stało, że najpotężniejszy naród na świecie przymiera głodem. Historia opisana przez Forstchena dostała się na 11. miejsce listy bestsellerów „New York Timesa”.

Biorąc pod uwagę polityczny alarm, raporty i książki o EMP, a także programy poświęcone temu zjawisku w cieszącej się największą oglądalnością prawicowej telewizji FOX News, nietrudno się dziwić, że wielu Amerykanów wzięło sobie do serca zabezpieczenie siebie i swoich rodzin przed końcem cywilizacji. Niestety kpt. William Sanders nie chciał zdradzić w rozmowie z „Tygodnikiem”, co zrobił, by się przygotować na ewentualny atak. Ten unik nasuwać może podejrzenie, że ograniczył się jedynie do teorii.

Za to wielu Amerykanów wzięło się ostro za obronę przed impulsem. W internecie łatwo trafić na porady ze skoczną muzyką country w tle, jak zbudować własną klatkę Faradaya, w której urządzenia elektroniczne i części zamienne będą absolutnie bezpieczne. A co z samochodem? Miły pan w kolejnym filmiku wyjaśni, jakie części należy mieć w zapasie, by nawet po ataku można się było cieszyć swoim pick-upem. Dowiemy się też, gdzie trzymać te części: „Włóżcie je do metalowej skrzynki na amunicję albo w cokolwiek metalowego. W ten sposób EMP ich nie uszkodzi”.

Po ataku niezwykle ważny będzie kontakt z resztą świata, więc i w tym temacie można liczyć na dobrą radę. Wystarczy owinąć przenośne radio w dwie warstwy folii aluminiowej oddzielone grubą reklamówką. Przy okazji okaże się, że miły pan od części samochodowych zapomniał powiedzieć, iż skrzynkę po amunicji trzeba wyłożyć czymś, co nie przewodzi prądu. Leniwi mogą zamówić przez internet cały zestaw specjalnych torebek anty-EMP, w których można przechowywać nawet telewizor plazmowy w oczekiwaniu na odbudowę sieci elektrycznej.

***

Ale nawet jeżeli nadszedłby dzień, w którym Ameryka i Europa zbudują najdoskonalszy system obrony przeciwrakietowej, a państwa bandyckie i organizacje terrorystyczne zostaną jednoznacznie uznane za niezdolne do przeprowadzenia ataku z użyciem EMP, nie należy popadać w euforię. Są jeszcze bowiem burze słoneczne, które również mogą w skrajnych przypadkach odłączyć nas od prądu. Dr Butt twierdzi nawet, że to one są większym zagrożeniem dla naszej cywilizacji niż rakiety. Ostatnia gigantyczna burza słoneczna miała miejsce w 1859 r., a będące jej skutkiem zmiany pola magnetycznego w bardzo wielu miejscach na świecie poprzepalały kable telegraficzne. W marcu 1989 r. cała kanadyjska prowincja Québec na 9 godzin straciła zasilanie w wyniku burzy słonecznej.

Na szczęście, w przeciwieństwie do ataku rakietowego, burze można przewidzieć z dużym wyprzedzeniem. Więc każdy będzie miał czas, by zmontować własną klatkę Faradaya. Albo choćby zdobyć skrzynkę na amunicję.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2012