Bluesowa orgia nadziei

W jego muzyce chodzi o nieustanne poszukiwanie esencji, rytualnej energii bijącej ze źródeł muzyki. Tak jest, kiedy interpretuje klasyków bluesa albo Jana Sebastiana Bacha.

29.07.2013

Czyta się kilka minut

Jest 1 stycznia 1889 r., Nevada. Znany ze swych talentów uzdrowicielskich Wovoka sam leży teraz nękany chorobą. A przecież jeszcze niedawno widziano, jak unosił się nad ziemią i jak łapał w locie wystrzelone w niego z dubeltówki kule. Nagle niebo spowijają ciemności. Słońce całkowicie przysłonił księżyc. Wovoka ma wizję. Oto matka wszystkich ludów Pajute objawia mu się, wieszcząc, że znów może zapanować między ludźmi pokój. Aby tak się stało, rdzenni mieszkańcy tej ziemi muszą żyć dobrze i sprawiedliwie. Winni też oddawać cześć bogom poprzez taniec ducha – trwający pięć dni post i duchowe oczyszczenie.

Taniec miał wrócić życie zmarłym ludziom i zwierzętom, a także przywrócić ziemię jej dawnym mieszkańcom. Przede wszystkim jednak wrócić miał zepchniętym do rezerwatów Indianom nadzieję.

WIZYTÓWKA LUDZKOŚCI

Jest rok 1903, Brenham w Teksasie. Mały Willie Johnson już wie, co chce robić, gdy dorośnie: chwalić Pana. Od ojca bierze pudełko po cygarach i buduje z niego swoją pierwszą gitarę. Z jej pomocą wyśpiewywać będzie na ulicach miasteczka Słowo Boże.

Kiedy Willie ma siedem lat, słyszy jak jego ojciec bije żonę, macochę chłopca. Ponoć widziano ją z innym mężczyzną. Kobieta wybiega z pokoju. Jest upokorzona i wściekła. Na widok pasierba chwyta, co ma pod ręką i rzuca w kierunku chłopca. To środek chemiczny o wysokim stężeniu. Chłopiec traci wzrok. Ale nie traci nadziei. Ani teraz, ani wtedy, gdy 40 lat później doszczętnie spłonie jego dom. Nie ma dokąd pójść – w dzień gra, w nocy śpi w zgliszczach swego dobytku. Wkrótce umiera na gorączkę malaryczną. Ma 48 lat.

Wcześniej, podczas pięciu sesji nagraniowych dla wydawnictwa Columbia, zarejestruje materiał na 30 czarnych krążków. Jedna strona popularnej wtedy płyty 10-calowej mieściła trzy i pół minuty muzyki. Nośniki, podobnie jak gramofony, produkowały firmy meblarskie. Studio nagraniowe mieściło się więc często na strychu firmy wytwarzającej krzesła. To jednak wystarczyło, by utwory „It’s Nobody’s Fault But Mine”, „John the Revelator”, „The Soul of a Man” na zawsze wpisały się w historię muzyki amerykańskiej.

Z ust Blind Williego płyną nie piosenki, a epitafia – pełne cierpienia i nadziei. Jego głos nie jest ani mocny, ani słaby – wydaje się, że mógłby należeć do każdego mężczyzny na świecie. Biegnie niespiesznie, jakby opowiadając o melodii bardziej, niż podążając za jej biegiem. A śpiewa o tym, że „choć czasem nie może powstrzymać łez, kłopoty wkrótce przeminą i smutku nadejdzie kres”, bo „Chrystus zdejmie z ramion brzemię, a jego słowa przyniosą pocieszenie”.

Jego wykonanie pieśni „Dark Was The Night, Cold Was the Ground” znalazło się na pokrytej złotem płycie, która w sierpniu 1977 r. została wystrzelona na pokładzie sondy Voyager. Dziś statek podróżuje już poza granicami Układu Słonecznego, a nagranie Blind Williego Johnsona jest, obok m.in. muzyki Mozarta i Beethovena oraz pozdrowień od ówczesnego prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, naszą międzygalaktyczną wizytówką.

BACH PRZY OGNISKU

14 stycznia 2011 r. Nieistniejąca już klubokawiarnia Chłodna 25 na warszawskiej Woli. Przed zejściem do piwnicy, w której przez kilka lat istniała najbardziej twórcza muzyczna scena stolicy, panuje tak gęsty ścisk, że nie da się już wejść do środka. Muzyka jest głośna, pełna energii i radości. W tłumie słuchacze zaczynają tańczyć.

Koncert nosi tytuł Bluesowa Orgia Nadziei. Na scenie czołówka warszawskiego środowiska improwizatorów: klarnecista Wacław Zimpel – w kowbojkach, skórzanej kurtce, flanelowej koszuli, z harmonijką ustną w dłoniach; jego koledzy z kwartetu Hera: Ksawery Wójciński (kontrabas) i Paweł Szpura (perkusja), przy mikrofonie bywalcom warszawskich klubów znana raczej zza baru Planu B na Placu Zbawiciela – Mewa Chabiera; wreszcie inicjator tego muzycznego spotkania – gitarzysta Raphael Rogiński.

Rogiński urodził się we Frankfurcie nad Menem w 1977 r. Dorastał, jak sam mówi, w społeczności żydowskich gangsterów, w której liczył się hazard, ale i poszanowanie religii i tradycji.

– Mój ojciec, rabini, kobiety czekające na mężów z dziećmi, karty, masa różnych języków, paserstwo, samochody – wylicza Rogiński. – To wszystko pasowało bardzo do rock’n’rolla, do bluesa, który mnie ukształtował. Gdy tata na dobranoc śpiewał synowi żydowskie kołysanki, w pokoju obok nocowali polscy opozycjoniści, szukający schronienia przed wprowadzonym właśnie stanem wojennym. Kiedy Raphael miał 6 lat, wrócił z rodziną do Polski.

Na początku lat 90. zegarek nastoletniego Rogińskiego zdaje się późnić o jakieś dwie dekady. Po Marszałkowskiej długowłosy Raphael chodzi w dzwonach i futrze z kozy. Słucha Hendrixa i Doorsów, bluesa i muzyki hinduskiej. Po pół roku prób gry na gitarze nagrywa z kolegami sesję, przy okazji której zespół dewastuje mieszkanie służące im za studio.

Dziś słuchając Rogińskiego na koncercie trudno to sobie wyobrazić. Muzyka siada skupiony z gitarą, zwrócony bardziej bokiem niż wprost do słuchaczy. Nic nie mówi. Dużo wyraźniej słychać w jego grze doświadczenie podróżami i etnomuzykologiczne wykształcenie. Indie, Bliski Wschód, zachodni brzeg Afryki, bezdroża południowych stanów Ameryki i galicyjskich sztetli. Rogiński nie łączy ich jednak tak, jak czyni to wielu wykonawców spod znaku world music, czyli – z finezją kuchennego blendera.

W jego muzyce chodzi o nieustanne poszukiwanie źródła, esencji, rytualnej energii, jaka bije ze źródeł muzyki. Tak jest nawet wtedy, gdy interpretuje Jana Sebastiana Bacha. Album „Bach Bleach” zawiera 13 utworów autora „Sztuki Fugi” zagranych na preparowanej gitarze akustycznej solo. Nagrania dokonano przy pomocy mikrofonów rozmieszczonych w różnych miejscach pokoju, w którym odbywała się sesja. Słychać więc wszystko, oprócz bicia serca wykonawcy – choć ponoć był i taki pomysł. Po co? By wyjąć Bacha spod szklanej gabloty i posłuchać, jakie pisał fajne, proste melodie – by, jak mówił Rogiński w jednym z wywiadów, zagrać je przy ognisku.

Jan Sebastian w Lipsku tworzył przecież muzykę, która towarzyszyć miała pochwale Stwórcy – od Blind Williego Johnsona różni go więc to, że ten drugi swoje psalmy wznosiłby nie z serca katedry, a raczej z jej progu.

OTOCZONY PUSTKĄ

„Bach Bleach” zwrócił na Rogińskiego uwagę krytyków, jednak bez wzajemności. Muzyk zajęty był swoim kwartetem Cukunft – z Pawłem Szpurą na perkusji oraz Pawłem Szamburskim i Michałem Górczyńskim na klarnetach. Zespół grał muzykę żydowską, inspirowaną m.in. utworami Mordechaja Gebirtiga czy poezją Icyka Mengera, jednak nie pasował za nic do popularnego wtedy nurtu muzyki klezmerskiej. Cukunftu nie tworzyli bowiem klezmerzy, tylko improwizatorzy. I znów nie chodziło w ich muzyce wyłącznie o wypłatę po zagranym koncercie, ale o doświadczenie, jakim jest np. zagranie weselnej muzyki żydowskiej na weselu – zagranie, nie odegranie. Czasem były to prawdziwe ceremonie ślubne, kiedy indziej Cukunft gościł ze swoją muzyką na scenach muzycznych festiwali i w klubach. Zapisem tego czasu jest wydany przez Lado ABC album „Itstikeyt/ /Fargangenheit”.

Przed Cukunftem powstało trio Shofar, do którego Rogiński zaprosił saksofonistę i klarnecistę Mikołaja Trzaskę oraz perkusistę Macia Morettiego. W tym składzie muzycy, wychodząc od żydowskiej muzyki liturgicznej i utworów zebranych przez kijowskiego etnomuzykologa Mosze Bergowskiego, podążali w kierunku wolnej improwizacji.

Gdy dołożymy do tego zestawu Bester Quartet (dawniej The Cracow Klezmer Band), zobaczymy jak w soczewce zjawisko, które nazywa się „nową muzyką żydowską”. Jednak to za sprawą Trzaski i przede wszystkim Rogińskiego ten nurt zaczął płynąć nowym biegiem. Zaczęły powstawać kolejne zespoły – a nie tylko jednorazowe projekty „ku pamięci”.

Muzyka żydowska w głowach polskich improwizatorów nie brzmiała już tylko swojską, aszkenazyjską nutą, ale także sefardyjskimi pieśniami ladino, a nawet egzotyczną muzyką Żydów z Jemenu. O tym, jak daleka jest nowa muzyka żydowska od świata „Miasteczka Bełc”, świadczyć mogła dobitnie opisywana w zeszłym roku na łamach „Tygodnika” płyta „Total Gimmel” – zespołu Rogińskiego Alte Zachen, w której muzyka żydowska spotkała się z kalifornijskim surfem.

– Nie ma w tym nic romantycznego, to raczej pewna funkcja – mówi Rogiński. – Jakiegoś rodzaju dodatkowy organ w moim ciele, coś w stylu duchowego wyrostka robaczkowego. Ta mutacja uczyniła ze mnie człowieka walczącego o zamierzchłe wartości, o zapomnianych ludzi, o ich namiętności i świętości, uczyniła ze mnie medium dla tego, co było i jest dalej, tylko ukryte. Gram tę muzykę, ponieważ było mi w jakiś sposób łatwo ją grać. Od dziecka niosłem bagaż tej kultury – zdegenerowanej i pięknej. Zacząłem ją grać otoczony pustką, w kraju tak dla niej ważnym. Powodem było też to, że gardzę całą cepeliadą związaną z tą kulturą. Musiałem o nią zawalczyć i odczarować z lukru.

PRAPAMIĘĆ

Wydaje się jednak, że muzyka żydowska Raphaela Rogińskiego jest już na innym etapie. Prezentuje autonomiczny, współczesny i autorski język. Słychać go wyraźnie w dwóch projektach – niewydanym jeszcze „From Thee to Thee” oraz lipcowej premierze Lado ABC – „Wilde Blumen” zespołu Cukunft.

Ten pierwszy to cykl pieśni, jakie Rogiński napisał do słów kabalistycznych poematów powstałych w średniowiecznej Hiszpanii. Muzyka, rozpisana na duży, wielogłosowy skład, stworzona została z myślą o członkach Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego. Nie ma w niej jednak chyba nic z tego, co zwykliśmy określać mianem klezmer. To właściwie koncert na orkiestrę kameralną – liryczny, minimalistyczny, medytacyjny, w którym inspiracje folklorem zdradzać może jedynie użycie cymbałów i pocieranych dłonią kieliszków.

– Napisałem wszystkie te melodie w jedną noc, w transie – wspomina Rogiński. – Jestem związany z Suwalszczyzną od dawien dawna. Pamiętam jej dzikość, mitologie i siebie sączącego żywicę z drzew. To się zmieniło, ale dalej jest to jeden z niewielu regionów w Polsce, który uwikłany jest w taką prapamięć. W tym sensie, że są tam ludzie pamiętający podania o UFO, zmagający się z Ziemią, i ci, którzy widzą prawdę w lasach i na dnach jezior. Więc i ja szukałem tego, o czym mówili w nocy, przed naszym domem, kiedy wyły wilki po drugiej stronie jeziora. I kiedy ta muzyka znalazła otwór w moim ciele, wtedy dostałem telefon. Mój ojciec po dwudziestu latach niewidzenia i prawie całkowitym braku kontaktu jechał do mnie. Powiedział, że po wojnie kąpał się w jeziorze koło Sejn, więc tam się spotkaliśmy. W synagodze zamieniliśmy pierwsze zdania i opowiedział mi o tym sześćdziesięcioletnim antyku, jakim są opowieści o Żydach przed wojną. Moja rodzina... tylko on przetrwał. Rysowaliśmy na kartkach ich dzieje, ale okazało się, że nie starcza nam rozumu... „From Thee to Thee” dedykowane są tym, którzy wierzą, że mogą przetrwać bez nazywania i dla tych, którzy muszą żyć bez odpowiedzi.

„Wilde Blumen” to 8 kompozycji Rogińskiego na czterech muzyków wspomnianego już Cukunftu. I choć łatwiej jest dosłyszeć tu żydowskie korzenie tej muzyki, nie one są tu najważniejsze – chodzi raczej o melodię i wzajemną interakcję między muzykami.

Płyty nie są jednak najlepszym wyznacznikiem tego, w jakim miejscu swojej artystycznej drogi znajduje się Raphael Rogiński – najczęściej ukazują się z około 2-letnim poślizgiem w stosunku do zarejestrowania materiału. Na wytłoczenie czeka już ponoć osiem gotowych płyt – w tym np. nagrany w Izraelu album z muzyką beduińską czy rejestracja fenomenalnego koncertu zespołu Hera Wacława Zimpla, w składzie poszerzonym o Rogińskiego i legendarnego chicagowskiego perkusistę Hamida Drake’a. Zamiast zabiegać o swoją pozycję na rynku wydawniczym, Rapahel woli grać.

CO JEST W PALCACH

Podobnie czekać trzeba było na płytę „Trees Against the Sky” zespołu Wovoka – kwartetu Rogińskiego z Mewą Chabierą (śpiew), Olą Rzepką (instrumenty klawiszowe) i Pawłem Szpurą (instrumenty perkusyjne) – zawierającą utwory napisane bądź wykonywane przez Blind Williego Johnsona. Początkiem zespołu był właśnie słynny koncert na Chłodnej.

– Spotkaliśmy się pewnej zimy w jednym miejscu, posiadając podobne blizny, i zaczęliśmy grać muzykę, która przemówiła do nas w nowy sposób – wspomina gitarzysta. – Działo się to automatycznie. Dużo więcej czasu zajęło nam bycie godnymi tego, co zaczęliśmy wspólnie wyznawać.

Te pieśni to psalmy i bluesy śpiewane przez niewolników na polach bawełny, ludzi, których wartość była precyzyjnie wyrażona w dolarach, często tylko kilku. Muzyka, która była ich nadzieją.

– Nadzieja to walka o siebie, to piękno, które jako najgorsze potwory zamieszkujące tę planetę umiemy czynić i obwiniać tym bogów – mówi Rogiński. – Interesuje mnie, do czego człowiek jest w stanie się posunąć, by siebie odnaleźć.

Na płycie „Trees Against the Sky” języki początków bluesa i rock’n’rolla sięgają swoich korzeni – brzmień i melodii zachodniej Afryki: Senegalu i Mauretanii.

– Muzyka stamtąd żyje w moich palcach – mówi Rogiński. – Nigdy jej nie ćwiczyłem, po prostu przyszła. Śnię o tych miejscach od dawna. Poza podróżą przez kultury i kontynenty, poza wielkim i intensywnym ładunkiem nadziei, album ten przywraca wiarę w polską muzykę.

1 sierpnia, w dniu premiery albumu „Trees Against the Sky”, Wovoka zagra koncert na nadwiślańskiej Barce w ramach warszawskiego cyklu Lado w Mieście. Wśród specjalnie zaproszonych gości znajdą się między innymi: Natalia Przybysz, Macio Moretti, Ray Dickaty, Mamadou Goo Ba, Joanna Halszka Sokołowska i Ola Bilińska. Start: godz. 21:00, wstęp wolny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2013