Auschwitz czy Oświęcim?

Trzeba i należy wyjaśniać ignorantom, których nie brak nawet w redakcjach poważnych światowych gazet, historię okupacji ziem polskich w latach 1939-45. Sprawy nie załatwi się jednak tylko zmianą nazw albo używaniem niemieckich nazw polskich miejscowości, gdzie okupant budował obozy śmierci.

05.05.2006

Czyta się kilka minut

XV Marsz Żywych, Oświęcim, 26 kwietnia 2006 r. / fot. M. Łuczak - visavis.pl /
XV Marsz Żywych, Oświęcim, 26 kwietnia 2006 r. / fot. M. Łuczak - visavis.pl /

Gdy pod koniec kwietnia 1945 r. zostałem wyzwolony przez jednostki armii amerykańskiej z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Kaufering w Bawarii, i gdy po kilku dniach byłem już w stanie o własnych siłach udać się do pobliskiego miasta Augsburg, w oczy rzucały się porozklejane na murach zarządzenia władz wojskowych (podpisane przez gen. Eisenhowera, dowódcę wojsk alianckich w Europie), które regulowały rozmaite sprawy związane z życiem codziennym.

Po kilku tygodniach, w ramach "wędrówki ludów" obejmującej miliony ludzi, ruszyłem w pieszą wyprawę na wschód, do rodzinnej Łodzi. Niemcy podzielono już na strefy okupacyjne. Pierwszym dużym miastem w sowieckiej strefie było Chemnitz. Tu mury zaklejone były plakatami z aforyzmem podpisanym przez Stalina: "Hitlerzy przychodzą i odchodzą, ale naród niemiecki pozostaje na wieczność". Tam afisze z zarządzeniami regulującymi sprawy życiowe, tu - z hasłami propagandowymi.

Taki podział utrzymał się przez wiele dziesięcioleci, aż do upadku komunizmu.

Jeszcze w 1945 r. powołana została w Polsce Główna Komisja Badania Zbrodni Niemieckich, jednak rychło po swych narodzinach przemianowana została ? w myśl stalinowskiej sentencji o wieczności Niemiec ? w Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich.

Stalinowską sentencję przypomniał mi też na początku lat 50. mój redaktor naczelny, gdy - jako młody adept dziennikarstwa w ukazującym się w Warszawie dzienniku "Głos Pracy" - napisałem reportaż z miasteczka na Dolnym Śląsku, gdzie mieściła się filia obozu koncentracyjnego Gross Rosen (jeden z etapów na mojej "drodze obozowej"). W reportażu użyłem określenia "niemieckie zbrodnie" za co otrzymałem surową reprymendę. "Czy Wilhelm Pieck i Otto Grotewohl, którzy są Niemcami [prezydent i premier NRD ? red.], dopuścili się jakichś zbrodni?" - pytał naczelny. Gdy zaprzeczyłem, kontynuował: "A więc dlaczego piszecie o niemieckich zbrodniach? To były zbrodnie hitlerowskie, a nie niemieckie!".

W miarę zacieśniania "więzów przyjaźni" między PRL oraz innymi "demoludami" z jednej strony, a NRD z drugiej, mówienie czy pisanie o zbrodniach niemieckich było coraz bardziej niedopuszczalne. Początkowo cenzor zmieniał słowo "niemieckie" na "hitlerowskie", później nie była już potrzebna ingerencja cenzorska, bo zmiany dokonywał redaktor, a z czasem sam autor.

Z kolei w Europie Zachodniej, gdzie następował proces gospodarczej i politycznej integracji Republiki Federalnej z Zachodem, określanie zbrodni dokonanych niemieckimi rękoma jako zbrodni niemieckich stawało się trochę nietaktem. W najlepszym wypadku określano je jako "zbrodnie nazistowskie".

Minęło ponad pół wieku, w Niemczech wyrosło kilka pokoleń, które jako coś normalnego przyjmowały sformułowania w rodzaju "polski obóz Treblinka" (niedawno pisał tak jeden z niemieckich tygodników). Także na świecie, nie tylko w Europie, wyrosły pokolenia, którym dzieje martyrologii podbitych narodów europejskich, w tym narodu polskiego, nie były znane. Ta ignorancja, a niekoniecznie zła wola czy premedytacja, stały się przyczyną coraz częstszego pojawiania się w mediach ? jeszcze za PRL ? określeń "polskie obozy śmierci" czy "polskie obozy koncentracyjne".

Co w tej sprawie robiły rządy PRL i potem, po upadku komunizmu, rządy RP? Nic. Faktem jest, że kampanię przeciw temu oburzającemu zjawisku podjęła gazeta (dziennik "Rzeczpospolita"), a nie oficjalny czynnik polski. Ostatnie posunięcie polskiego rządu, który wystąpił do UNESCO, by na liście światowego dziedzictwa nazwa "Obóz Koncentracyjny Auschwitz" została zastąpiona nazwą "Były Nazistowski Niemiecki Obóz Koncentracyjny Auschwitz--Birkenau", jest więc próbą włączenia się w kampanię nie przez rząd zainicjowaną. I wygląda na to, że decyzja ta podjęta została w pośpiechu. Można bowiem odnieść wrażenie, jakoby wnioskodawcy uważali, iż źródłem skandalicznego określania obozów jako "polskich" jest ich niezbyt ścisłe nazewnictwo. A przecież także nazwa "Auschwitz" nie jest polska, ale niemiecka!

Z tym trzymaniem się w wypadku obozu w Oświęcimiu nazwy niemieckiej sprawa wygląda zresztą dziwnie. W okupowanej Polsce Niemcy stosowali niemieckie nazwy wobec wielu miast (Warschau, Krakau, Posen, Danzig, Bromberg, Lemberg itd.). W okresie okupacji nie tylko obóz nazywał się Auschwitz, nazwę tę nosiło też miasto Oświęcim. Czy komuś wpadnie na myśl posługiwać się dziś nazwą Kulmhof dla określenia Chełmna, gdzie mieścił się obóz śmierci? Czy ktoś użyje dziś określenia "Litzmanstadt Ghetto" zamiast Getta Łódzkiego? Czy ktoś powie lub napisze o Powstaniu w Warschauer Ghetto, zamiast o Powstaniu w Getcie Warszawskim?

Jeśli jednak ci, którzy w odniesieniu do obozu oświęcimskiego, używają jego hitlerowskiej nazwy, chcą w ten sposób jak gdyby podkreślić, że był to obóz niemiecki, a nie polski - to okazuje się, że jest to argument niezbyt przekonywujący, bo mimo nazwy "Auschwitz" i tak ukazują się w mediach informacje o "polskim obozie śmierci Auschwitz". Obawiam się, że sama zmiana nazwy nie będzie mieć takiego efektu, na jaki liczy polski rząd.

Zresztą w odniesieniu do nazwy tego obozu panuje niesłychany bałagan. Istnieje Międzynarodowy Komitet Oświęcimski (w skrócie MKO), choć ostatnio po słowie "Oświęcimski" dodaje się "/Auschwitz". Pod hasłem "Oświęcim" w najnowszej internetowej Encyklopedii PWN (opartej na 31-tomowej encyklopedii PWN) przeczytać można, że Xawery Dunikowski i Władysław Bartoszewski byli więźniami Auschwitz, a Tadeusz Borowski, Zofia Kossak-Szczucka, Józef Cyrankiewicz, Tadeusz Hołuj, Primo Levi, św. Maksymilian Kolbe byli więzieni lub nawet zginęli w obozie w Oświęcimiu.

Trzeba oczywiście i należy wyjaśniać ignorantom ? nawet w redakcjach poważnych światowych gazet ? historię okupacji ziem polskich w latach 1939-45. Ale używanie po dziś dzień niemieckich nazw niektórych (ale nie wszystkich) polskich miejscowości, w których okupant zbudował obozy, temu celowi nie służy. Nieraz zresztą dziwiłem się, że mieszkańcy takich miejscowości jak Oświęcim, Treblinka, Bełżec itd. nie wystąpili z inicjatywą zmiany nazw ich miast, zhańbionych i zbezczeszczonych przez okupanta. W moich uszach wręcz makabrycznie brzmi zdanie ? "mieszkam w Treblince" czy "urodziłem się w Bełżcu".

Na marginesie sprawy utrzymania w mocy hitlerowskiego nazewnictwa trudno powstrzymać się od uwagi, że najprostszym rozwiązaniem jest określenie wszystkich obozów utworzonych przez Niemców na okupowanej ziemi polskiej jako obozów hitlerowskich. A więc, krótko i zwięźle: hitlerowski obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, hitlerowski obóz koncentracyjny w Treblince, hitlerowski obóz koncentracyjny w Majdanku, hitlerowski obóz koncentracyjny w Chełmnie, hitlerowski obóz koncentracyjny w Treblince itd.

Ponadto godzi się zauważyć, że więcej niż przesadzona była niezwykła burza, jaka powstała w Polsce po bzdurnej wypowiedzi niejakiego Marama Sterna ze Światowego Kongresu Żydów, który ocenił krytycznie propozycję polskiego rządu zgłoszoną do UNESCO. Dał on świadectwo swojej zupełnej ignorancji w historii Polski w latach 1939-45. Ów Stern jest ? nie tylko w Izraelu, ale w ogóle w żydowskich środowiskach zajmujących się problematyką społeczną czy polityczną ? człowiekiem absolutnie nieznanym i jego opinie mogą najwyżej interesować jego małżonkę, o ile jest żonaty. Nadanie jego wypowiedzi wielkiego rozgłosu czyni go kimś, kim nie jest (nie tylko prasa izraelska, ale także wpływowe gazety w USA nie zauważyły w ogóle ani wypowiedzi Sterna, ani jego samego).

W jakimś stopniu powtórzyła się tu sprawa z niejakim "rabinem Weisem" z USA, który w okresie "sporu o Karmel" na terenie obozu w Oświęcimiu urządził pod oknami klasztoru chuligańską demonstrację. Nikt by się o tym nie dowiedział, gdyż ów prawdziwy czy rzekomy rabin był postacią nieznaną i swą wątpliwą sławę zdobył tylko dzięki burzy, jaka wokół jego chuligańskiego wybryku powstała.

Tak czy inaczej, trzeba nerwy trzymać na postronku.

ALEKSANDER KLUGMAN (ur. 1925 w Łodzi) był więźniem łódzkiego getta i obozów koncentracyjnych (m.in. Auschwitz). Od 1957 r. mieszka w Izraelu. Publicysta i pisarz, autor kilkunastu książek w języku polskim i hebrajskim oraz słowników polsko-hebrajskich. Członek-założyciel Fundacji Polonica w Ziemi Świętej. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2006