Arcydzieło w nowym przekładzie

Kiedy zdasz sobie sprawę, że Dublin jest stolicą od tysiąca lat, że jest »drugą« metropolią Imperium Brytyjskiego, że wreszcie jest on trzykrotnie niemal większy od Wenecji - musi Ci się wydać dziwne, że do tej pory żaden artysta nie ukazał go światu - pisał James Joyce we wrześniu 1905 z Triestu do swego brata Stanislausa.
 /
/

A 4 grudnia tegoż roku informował ciotkę Josephine Murray, która była jego główną korespondentką w Dublinie i pomagała mieszkającemu poza krajem pisarzowi ustalać faktograficzne czy topograficzne szczegóły dotyczące rodzinnego miasta: “Wczoraj wysłałem wydawcy moją książkę »Dublińczycy«. Zawiera ona dwanaście opowiadań...". Pierwsze wydanie “Dublińczyków", zawierające nie dwanaście, a piętnaście utworów, ukazało się jednak dopiero... 15 czerwca 1914 roku.

***

Dzieje jednej z najważniejszych pozycji XX-wiecznej nowelistyki uczą, że związek pomiędzy doraźnym sukcesem a wartością dzieła bywa luźny. Droga “Dublińczyków" do czytelnika była szczególnie ciernista: najpierw drukarz londyńskiego wydawcy Granta Richardsa oprotestował niektóre fragmenty z powodów obyczajowych i choć autor gotów był zrazu pójść na ustępstwa, po wielomiesięcznych pertraktacjach wycofał rękopis. Gdy w kilka lat później powierzył go dublińskiej oficynie Maunsel, historia się powtórzyła, a do zarzutów obyczajowych doszły polityczne, związane z rzekomą obrazą majestatu (chodziło o kilka zdań na temat króla Edwarda VII w rozmowie bohaterów jednego z opowiadań; Joyce napisał nawet w tej sprawie do syna Edwarda, króla Jerzego V!). Gdy zaś pisarz pogodził się w końcu z Richardsem i książka ukazała się w jego firmie, powodzenie miała umiarkowane: w ciągu pierwszych sześciu miesięcy w całym Zjednoczonym Królestwie sprzedano 379 egzemplarzy, a 120 zakupił sam autor...

Joyce zdawał sobie oczywiście sprawę z ostrości swojej prozy i na szczęście artystyczna samoświadomość chroniła go przed niebezpieczeństwem kompromisu. “Zamierzałem - tłumaczył w maju 1906 Richardsowi [listy Joyce’a cytuję w przekładzie Michała Ronikiera] - nakreślić rozdział z dziejów moralności w moim kraju, wybrałem zaś na miejsce akcji Dublin, ponieważ to właśnie miasto wydaje mi się ośrodkiem paraliżu. Chciałem ukazać je bezstronnym czytelnikom opisując cztery aspekty: dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały i życie publiczne. (...) Nie mogę zmienić tego, co napisałem. Zastrzeżenia, których wyrazicielem jest obecnie ów drukarz, rodziły się w moim umyśle podczas pisania... Gdybym im uległ, nigdy nie stworzyłbym książki".

Dalej zaś zauważa: “Doszedłem do wniosku, że wszystko, co napiszę, wzbudzi protesty" - i sam wskazuje na fragmenty znacznie drastyczniejsze od zakwestionowanych przez domorosłych cenzorów, na przykład w “Spotkaniu", “którego potworności ów drukarz nie jest w stanie dostrzec, ponieważ jest człowiekiem prostym" (w opowiadaniu tym nieletnich bohaterów, którzy wybrali się na wagary, zaczepia dewiant seksualny). Broniąc integralności książki, Joyce przekonuje Richardsa, że usunięcie nawet tych szczegółów, które wydawcy zdają się nieistotne, zmienią “Dublińczyków" w “jajko bez soli".

Sól pozostała, choć wydawca potrzebował kilku lat, by ustąpić wobec racji pisarza, a kiedy Joyce pisał cytowany list, “Dublińczycy" nie mieli jeszcze swego arcydzielnego zwieńczenia - opowiadania “Zmarli". Powstałe w 1907 roku, po kilkumiesięcznym pobycie autora w Rzymie, wyraźnie wzmacnia pojawiający się już wcześniej w książce ton elegijny, związany z tematem śmierci towarzyszącej nieustannie żywym, i pokazuje nieco inne oblicze Dublina. “Myśląc o Irlandii dochodzę czasem do wniosku, że byłem zbyt surowy - zwierzał się Joyce Stanislausowi we wrześniu 1906. - Nie odmalowałem (przynajmniej w »Dublińczykach«) całej atrakcyjności tego miasta... Nie ukazałem jego dowcipnej zaściankowości i gościnności. Ta druga cnota, na ile zdążyłem się zorientować, nie istnieje w żadnym innym kraju Europy". I właśnie wielką pochwałę irlandzkiej tradycji gościnności wygłasza bohater “Zmarłych" Gabriel Conroy podczas dorocznego bożonarodzeniowego przyjęcia u panien Morkan.

W finale zaś - jak zauważa monografista Joyce’a Richard Ellmann - “Gabriel, który miał po uszy własnego kraju, czuje się przymuszony do złożenia mu milczącego hołdu, znacznie donioślejszego niż ustny hołd złożony podczas przyjęcia". Niespodziewane wyznanie żony, która pod wpływem usłyszanej u panien Morkan irlandzkiej pieśni opowiada o swojej miłości do zmarłego przed laty chłopca z Galway, każe bohaterowi zobaczyć siebie oczami innych, inaczej spojrzeć na własne uczucia. Zmarli triumfują, a Irlandia, jak pisze Ellmann, “okazuje się silniejsza, bardziej żywotna niż on". “Dublińczycy" to nie tylko świetny i kompozycyjnie przemyślany portret pewnej społeczności; to także ważne i niejednoznaczne świadectwo wewnętrznych zmagań, które autor “Finnegans Wake" przez całe życie toczył z rodzinnym krajem, rodzaj preludium do “Ulissesa".

***

“Dublińczyków" wydano po polsku po raz pierwszy w roku 1958, w tłumaczeniu nieżyjącej już Kaliny Wojciechowskiej. Po blisko półwieczu otrzymujemy nowy przekład, autorstwa Zbigniewa Batki (tłumacza m. in. “Wyboru Zofii" Styrona). Przekładanie na nowo najważniejszych dzieł literatur obcych powinno być normą; tak jest w Niemczech, gdzie na przykład “Dzienniki" Gombrowicza doczekały się już dwóch niemieckich wersji. U nas bywa z tym gorzej, czasem zaś publikacja, która powinna być wydarzeniem, przepada bez śladu - niemal nikt nie zauważył, że w ostatnim PIW-owskim wydaniu “W poszukiwaniu straconego czasu" jeden z tomów arcydzieła Prousta ukazał się w nowej polskiej wersji językowej sporządzonej przez Magdalenę Tulli.

W ubiegłorocznym joyce’owskim numerze “Literatury na Świecie" ukazał się szkic Jolanty W. Wawrzyckiej “Wielojęzyczne przeobrażenia »Dublińczyków«", pokazujący, jak tłumacze opowiadań Joyce’a (w tym i Wojciechowska) korygują przejęzyczenia albo powtórzenia, które w oryginale służą charakterystyce bohaterów (np. w obsesyjnym monologu na temat kar cielesnych dla chłopców, który wygłasza mężczyzna ze “Spotkania"), zacierają niektóre cechy autorskiego stylu, łagodzą wulgaryzmy. Kto ciekaw, może zajrzeć do tekstu Wawrzyckiej (“LnŚ" nr 7-8/2004) i zobaczyć, jak ze wskazanymi przez autorkę problemami poradził sobie Batko.

Z tegoż numeru “Literatury..." wiemy, że wkrótce ukaże się nowe spolszczenie “Portretu artysty..." dokonane przez Jerzego Jarniewicza, że Zbigniew Batko przymierza się do nowego polskiego “Ulissesa" (opublikował tam dwa pierwsze epizody), a Krzysztof Bartnicki eksperymentuje z nieprzetłumaczalnym właściwie ostatnim dziełem Joyce’a - “Finnegans Wake". Wielbiciele irlandzkiego pisarza doczekali się więc dobrych czasów, a Maciej Słomczyński, pierwszy polski tłumacz “Ulissesa" - kontynuatorów. (Wydawnictwo Znak, Kraków 2005, s. 200. Wiersze “Raz śniło mi się, że mam dwór..." i “Śmierć Parnella" w przekładzie Antoniego Libery.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2005