Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Irytację premiera łatwo zrozumieć; tak znaczna ilość posłów pragnących zamienić (niemałe) zarobki w złotówkach na (wyraźnie wyższe) pensje w euro nie świadczy najlepiej o etosie rządzącej partii. Jarosław Kaczyński, który już dawno zapowiedział, że nie pozwoli posłom PiS kandydować do europarlamentu, wykazał się znacznie lepszą od Donalda Tuska znajomością charakterów swych podwładnych. Skądinąd jednak: wysyłanie do Brukseli byłego ministra sprawiedliwości oraz dwóch ministrów z kancelarii prezydenta trudno uznać za dowód ideowej konsekwencji i moralnej potęgi opozycji.
Apetyt na Brukselę, ujawniony przez posłów PO (i nieobcy parlamentarzystom innych partii), budzi niepokój, to jasne. Ale też: znacznie bardziej niepokojąca jest nieostrość kryteriów, wedle których konstruowane są listy kandydatów. Owszem, zdarzają się na nich (dokładniej: na ich fragmentach, pojawiających się w prasie) ludzie dobrze przygotowani. Nie byłoby jednak trudności ze wskazaniem takich, którzy zostali nagrodzeni za dawne zasługi dla partii. Albo takich, których należało wysłać gdzieś daleko. Albo takich, którzy po prostu muszą być europosłami, bo żadnego innego zajęcia nie mają, a z czegoś muszą żyć. Nazwiska pozostawiam inwencji PT Czytelników.