Antyklerykalny bębenek

Retoryka SLD to nie błąd w rachubach, ale inna rachuba, obliczona na zdobycie mniejszościowego, choć dość licznego elektoratu. Chodzi o osoby, które oburzone biżuterią czy ekskluzywnym samochodem znanego z mediów księdza nie wiedzą, że mają się one nijak do sytuacji finansowej przeciętnego proboszcza.

03.10.2004

Czyta się kilka minut

"Jedna trzecia społeczeństwa jest antyklerykalna" - zapewniał jeden z uczestników ubiegłotygodniowej konferencji programowej SLD. A skoro tak, wystarczy powrócić do kwestii liberalizacji ustawy aborcyjnej, podtrzymać żądanie likwidacji Funduszu Kościelnego, co “opłaca składki zdrowotne duchownym", i przypomnieć parę haseł, jak to kler wciska się w każdą szczelinę życia publicznego. A potem już tylko poczekać na wybory, podczas których antyklerykalna część społeczeństwa zagłosuje na przedstawicieli Sojuszu. Czy recepta jest aż tak prosta?

Sutanna, pieniądz, szabelka

Pomocą w ocenie znaczenia sympatii antyklerykalnych mogłyby być badania socjologiczne. Szkopuł w tym, że nigdy ich nie prowadzono. Jaki jest stosunek społeczeństwa do Kościoła i jego aktywności publicznej, można poznać uciekając się do sondaży, w których pytano o zaufanie do Kościoła, stawiając go obok innych instytucji społecznych i politycznych, albo pytając, czy prowadzi działalność w sposób odpowiadający respondentom.

Pod koniec lat 80. pozycja Kościoła była niepodważalna. - Przeżywaliśmy odrodzenie religijności - przypomina prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Chodzenie do kościoła było nie tylko sprzeciwem wobec niechcianego reżimu. Praktyki religijne wypływały z przekonania, że religia jest niezbywalna w porządku świata. Ideowa, wcześniej socjalistyczna, inteligencja odkryła, że religii nie da się odrzucić na podstawie łatwych, pseudo-pozytywistycznych argumentów. Zresztą wszyscy odczuwaliśmy głód rzeczywistości duchowej. Szkoda, że z tego ruchu odnowy niewiele w Kościele zostało.

Czasem próby okazały się lata po rozpoczęciu transformacji. Jak mówi Krzemiński, po 1989 r. “zwyciężył triumfalizm zinstytucjonalizowanej wiary i stabilnej pozycji". Kolejno rozpoczynały się dyskusje o wprowadzeniu religii do szkół, dopuszczalności przerywania ciąży, zapisie o wartościach chrześcijańskich w różnych ustawach. Oceny negatywne przeważyły nad pozytywnymi w okolicach 1992-93 r. Od tamtej pory sporo się jednak zmieniło. I w oczekiwaniach wiernych, i w postawie duchownych.

- Dzisiaj Polacy mają zaufanie do sukienki duchownej, pieniądza i szabelki, czyli Kościoła, Narodowego Banku Polskiego i wojska - tłumaczy dr Mirosława Grabowska, zajmująca się w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego i Instytucie Studiów Politycznych PAN m.in. badaniami nad religijnością i stosunkami państwo-Kościół. - No i oczywiście do prezydenta. Szacunek i zaufanie do instytucji nie musi jednak współgrać z oceną zachowań konkretnych duchownych.

Przypomnijmy, o jakie wskaźniki chodzi. Określenie “duże poparcie" oznacza, że Kościół cieszy się zaufaniem ponad 60 proc. Polaków. A reszta? To właśnie ci, których próbuje przekonać do siebie SLD. I robi to odwołując się do haseł znanych sprzed 1989 r., kiedy nie prowadzono dyskusji o miejscu Kościoła i religii w życiu publicznym, ale arbitralnie to miejsce wyznaczano.

Nie ma z kim rozmawiać

Sprawa Funduszu Kościelnego pojawiła się podczas sejmowej debaty nad ustawą zdrowotną i bynajmniej nie należała do najważniejszych elementów tego aktu. Ustawa musiała zostać znowelizowana po tym, jak kilka miesięcy wcześniej Trybunał Konstytucyjny uznał, że jest niezgodna z konstytucją, ponieważ nie określa tzw. koszyka usług gwarantowanych, do których decydujemy się dopłacać.

I choć tego akurat ostatecznie nie uregulowano, od kilku tygodni trwają dyskusje nad sensem utrzymywania, utworzonego w 1950 r. jako rekompensata za przejęte przez państwo tzw. dobra martwej ręki, Funduszu Kościelnego. Fundusz, utrzymywany z dotacji budżetowych, opłaca składki ubezpieczeniowe alumnom seminariów duchownych, zakonnikom kontemplacyjnym i misjonarzom. W 2003 r. z ponad 78 mln złotych dotacji, 66,5 mln przeznaczono na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. Pozostałe środki przeznaczono na wsparcie działalności charytatywnej, oświatowo-wychowawczej i konserwację zabytków sakralnych. Kościół katolicki otrzymał 85,6 proc. dotacji, resztę - pozostałe Kościoły i związki wyznaniowe.

Według biskupa Tadeusza Pieronka po 1989 r. Kościół odzyskał 30 proc. przejętego pół wieku temu majątku (a nie, jak przekonywał peerelowski dyrektor Urzędu ds. Wyznań Aleksander Merker, że Kościołowi zwrócono więcej niż zabrano). Bp Pieronek zapewnia, iż nie o wyrównanie rachunków tu chodzi, bo już 15 lat temu wiedziano, że pewnych dóbr odzyskać się nie da. Strona kościelna nie upiera się też przy istnieniu Funduszu. Przeciwnie: od lat mówi się o tym, że nie przystaje on do realiów demokracji i gospodarki rynkowej. Kłopot w tym, że nie ma z kim o tym rozmawiać.

O zmianach finansowych dotyczących Kościoła katolickiego powinna współdecydować państwowo-kościelna komisja finansowa, a ta, choć przewidujący ją konkordat wszedł w życie sześć lat temu, jeszcze nie powstała. Kompetentne w tej sprawie byłyby też komisje: Konkordatowa oraz Wspólna Rządu i Episkopatu. Od chwili powstania rządu premiera Marka Belki nie powołano jednak ani jednej, ani drugiej. Pierwsza, gdy premierem był Leszek Miller, obradowała tylko raz, przed pielgrzymką Jana Pawła II w 2002 r.

Senatorowie, którzy poddali pomysł nie płacenia składek za duchownych bez umowy o pracę, powoływali się na konieczność cięć budżetowych: skoro obcina się rencistom czy samotnym matkom, dlaczego duchowni mają być uprzywilejowani?

Ten sam budżet płaci jednak ponad 90 proc. wysokości składki jeszcze innej grupie - rolnikom, także tym, których gospodarstwa funkcjonują jak dobrze zorganizowane przedsiębiorstwa. Dopiero rok temu, kiedy minister Jerzy Hausner ogłosił plan cięć budżetowych, zaczęto się zastanawiać, czy na pewno wszyscy rolnicy potrzebują takiego ulgowego traktowania. Nie zabrakło jednak głosów, że to niesprawiedliwe, a nad rolnikami trzeba rozłożyć parasol ochronny.

- W dyskusjach, jakie toczą się na temat Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego i Funduszu Kościelnego, dochodzi do wielu nieporozumień wynikających z niewiedzy - przypomina prof. Krzysztof Gorlach, socjolog wsi z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Z rozmów o Funduszu można było czasami wywnioskować, że opłaca składki wszystkim duchownym, zaś w dyskusji o KRUS z trudem przebija się informacja, że czasami jest ona nadużywana. O wiele częściej dochodzą do głosu nie twarde dane ekonomiczne i statystyczne, ale polityczne frazesy. Podobnie merytorycznej dyskusji potrzebujemy na temat obecności Kościoła w życiu publicznym.

Mirosława Grabowska zwraca uwagę na jeszcze jedno: - Opodatkowywanie ofiar wiernych byłoby niesprawiedliwe, bo przecież składają je z dochodów, za które już zapłacili podatek. Jeśli organizacje non profit mogą liczyć na szczególne przepisy podatkowe, dlaczego wyłączyć z tego Kościół, który zyski przeznacza na akcje charytatywne, pracę na misjach czy restaurowanie zabytków? Jest i coś jeszcze. Moja parafia funduje obiady grupie niezamożnych dzieci. Wydawałoby się, że w Warszawie nie powinno być tego rodzaju potrzeb. Widać są, ale tylko proboszcz potrafił je znaleźć.

Właśnie dlatego, że Kościół wyręcza państwo w wielu dziedzinach, dr Grabowska jest za utrzymaniem ulg dla Kościołów i związków wyznaniowych. Finanse powinny jednak być jawne, a dla przekrętów - żadnej taryfy ulgowej.

Dla każdego coś miłego

W drugiej połowie września SLD zaproponował dwa projekty ustaw: o równym statusie kobiet i mężczyzn oraz o liberalizacji przepisów antyaborcyjnych. O ile pierwszy jest zadziwiająco ogólny (mówi m.in. o zakazie dyskryminacji ze względu na płeć, nie zajmuje jednak stanowiska w sprawie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, jednej z najważniejszych obecnie kwestii społecznych), drugi zawiera tylko konkrety. M.in.: prawo kobiety do bezpłatnej aborcji na życzenie do 12. tygodnia; później przerwanie ciąży byłoby możliwe, gdyby brzemienność mogła “wpłynąć na pogorszenie stanu zdrowia" kobiety, jest prawdopodobieństwo ciężkiego upośledzenia płodu albo ciężkiej choroby zagrażającej jego życiu, lub gdy ciąża jest wynikiem gwałtu. W dwóch ostatnich przypadkach aborcja byłaby możliwa aż do osiągnięcia przez płód możliwości samodzielnego życia. Do przerwania ciąży bez zgody rodziców miałyby prawo małoletnie dziewczyny. Projekt zapewniałby też swobodny dostęp do bezpłatnych badań prenatalnych, trzykrotną możliwość bezpłatnego zapłodnienia (wspomaganie prokreacji), a najuboższym - bezpłatne środki antykoncepcyjne. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej uczono by przedmiotu “Wiedza o seksualności człowieka" (m.in. profilaktyka AIDS, zapobieganie ciąży), zaś lekarz mógłby dać uczniowi środki antykoncepcyjne.

Trudno się dziwić, że SLD wraca do tych tematów właśnie przed wyborami. Trzeba zewrzeć szeregi, tym bardziej, że groźba nieprzekroczenia progu wyborczego jest całkiem realna. A zamieszanie wokół Funduszu i retoryczne pytania w rodzaju: “czy Polacy pozostaną niezależnym narodem, czy kierowanym z Watykanu?" są obliczone na stary elektorat tej partii. Jak twierdzi prof. Jan Kofman, politolog z ISP PAN, to retoryka dla “twardego jądra", “najwierniejszych z wiernych", którzy mogli poczuć się zdezorientowani secesją z SLD grupy Marka Borowskiego, pragmatyczną postawą Sojuszu wobec Kościoła przed referendum europejskim, ale i posunięciami rządu Marka Belki - raczej nie kojarzonego z Sojuszem. Zresztą sondaże przedwyborcze już pokazują, że to grono się skurczyło.

- Sojusz nie ma nic do zaproponowania, jeśli chodzi o politykę czy gospodarkę, poza populistycznymi hasłami w rodzaju 50-procentowego podatku dla najbogatszych, a 15 października, podczas kolejnego głosowania nad wotum zaufania poprze rząd, tak jak UP czy SdPl - przewiduje Kofman. - Próbuje więc odzyskać inne sfery dyskursu publicznego, uciekając się do ideologicznej retoryki, która ma pokazać, że pozostał wierny lewicowym ideałom. Na pewno nie pójdą na takie awantury ani UP, ani Socjaldemokracja. Nawet prezydent zapowiedział, że nie podpisze ustawy antyaborcyjnej w tak skrajnej wersji. Ten rodzaj antyklerykalizmu, do którego odwołał się SLD, nie jest ani ludowy, ani liberalny, tylko komunistyczny.

Są jednak grupy o poglądach zupełnie odmiennych, dla których podobne hasła też mogą być atrakcyjne, np. młodzież. Osoby, które nawet jeśli formalnie należą do Kościoła, nie akceptują czy wręcz odrzucają jego nauczanie dotyczące etyki seksualnej. Z analiz doktora Tadeusza Szawiela, socjologa z UW, wynika, że w latach 90. trudno było mówić o osłabieniu religijności młodzieży w wieku 18-29 lat. Jednak na przełomie wieków nieco ponad 20 proc. młodych praktykowało tylko od święta, ok. 25 proc. akceptowało aborcję na życzenie, zaś ponad połowa uważała, że uzyskanie unieważnienia małżeństwa powinno być łatwiejsze i że Kościół ma za dużo władzy. Warto też przypomnieć prawidłowość pojawiającą się w historii polskich pokoleń: znaczna część młodzieży odchodzi od praktyk religijnych po zakończeniu katechizacji w szkole. Wracają do Kościoła po założeniu rodziny, gdy pojawiają się dzieci. Wcześniejszy dystans może być dobrym gruntem dla ostatnich haseł Sojuszu.

- W ofensywie SLD dla każdego jest coś miłego - mówi dr Grabowska. - Przy czym ten “każdy" nie jest literalnie każdym. Poza środowiskami związanymi z PZPR i PRL, chodzi jeszcze o te dwa pokolenia, które przywykły do nieobecności Kościoła w życiu publicznym. Na to nakładają się błędy hierarchii popełnione na początku lat 90. i kwestie, w których Kościół nigdy nie zmieni stanowiska, np. nienaruszalności życia od poczęcia.

Prof. Krzemiński wątpi, czy antyklerykalna retoryka SLD zdobędzie w społeczeństwie trwałych sojuszników. Uważa jednak, że kilka spraw powinno się rzetelnie i z szacunkiem dla człowieka przedyskutować: - Źli inicjatorzy przegrają wtedy, gdy na poważnie podejmie się temat, który oni traktują jak bębenek wyborczy. To jednak wymaga mądrości, także ze strony Kościoła.

Finansowe fakty i mity

Okolicznościami sprzyjającymi nastrojom antyklerykalnym są na pewno kościelne finanse, a konkretnie ich nieprzejrzystość. Przedstawiciel SLD-owskiej młodzieżówki Konrad Gołota mówił, że jego rówieśnicy patrząc na Kościół widzą “głównie ks. Rydzyka drwiącego z prawa, propagującego nienawiść i sprowadzającego luksusowe samochody, prałata Jankowskiego, rażącego arogancją i przepychem, oraz szkolnych katechetów uczących nietolerancji".

Jak mówi dr Grabowska: - Antyklerykalizm SLD to nie błąd w rachubach, ale inna rachuba, obliczona na zdobycie mniejszościowego, choć dość licznego elektoratu - ok. 25 proc. katolików, którzy znają Kościół nie z bezpośredniego doświadczenia, ale z mediów. Oburza ich ostentacja i arogancja ks. Jankowskiego, a nie zdają sobie sprawy, że w ich parafii mogą być problemy z zebraniem pieniędzy na ogrzanie kościoła zimą czy ufundowanie obiadów dla dzieci z ubogich rodzin.

Ostentacja księży kłuje w oczy przede wszystkim na wsi, przeciętnie uboższej od miasta. Dla prof. Gorlacha to obecnie główny przejaw antyklerykalizmu wiejskiego:

- Przed wojną antyklerykalizm był czysto polityczny. Kościół chciał mieć monopol na “rząd dusz" w środowiskach chłopskich i zamierzał stworzyć uzależnioną od siebie chłopską partię polityczną. Był więc konkurentem dla ruchu ludowego. Witos, choć krytyczny wobec hierarchów, którzy przejawiali takie ambicje, zawsze podkreślał, że nie walczy z religią ani nie podważa jej znaczenia w życiu społecznym. Odnosiło się to do wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych w II RP.

Teraz złą krew mogą budzić finanse: “dobrowolne datki, ale nie mniej niż..." za usługi religijne, komercjalizacja pierwszych komunii, brak rozliczeń, życie księży rażąco odbiegające od poziomu życia parafian. W miastach takie nastroje też nie są odosobnione.

- W jednej z warszawskich parafii ksiądz zażyczył sobie profesjonalnej florystki do przybrania kościoła przed komunią - opowiada dr Grabowska. - Nie ma w tym nic złego, ale czy na pewno jest to konieczny wydatek? Gdy byłam w USA, w dwóch katolickich parafiach, co tydzień każdy z wiernych znajdował na ławce informację o tym, ile zebrano pieniędzy na tacę tydzień wcześniej. Informacja była natychmiastowa i jawna, nie mówiąc o tym, że świeccy współdecydowali o tym, na co środki przeznaczyć.

Nie wszędzie zdarzają się afery na miarę gdańskiego wydawnictwa Stella Maris, które było pralnią brudnych pieniędzy. Biorąc jednak pod uwagę, że Kościół nie ucieknie od kwestii ekonomicznych, z jednej strony powinno się uczyć w seminariach przedsiębiorczości, z drugiej: jak najszybciej wprowadzić jawność finansów. Między innymi po to, aby pokazać, ile jest prawdy w spekulacjach na temat kościelnych bogactw, nieuczciwości czy nadmiaru władzy.

***

Ostatnia wolta SLD jest przede wszystkim desperacką próbą ożywienia tradycyjnej bazy lewicowej i wzmocnienia tożsamości partyjnej, a ta wszak opiera się na antyklerykalizmie, który religię widzi na obrzeżach, nie w centrum życia publicznego. Jedna trzecia antyklerykałów to prawdopodobnie rachunki zbyt optymistyczne. A mogą okazać zupełnie nietrafione, gdy hasła Sojuszu spotkają się z argumentami i odbiegającą od klerykalnego schematu postawą duchownych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2004