Anoreksja niedzielna

Z o. Tomaszem Kwietniem rozmawia Jarosław Borowiec

08.06.2003

Czyta się kilka minut

JAROSŁAW BOROWIEC: Co dziś ma na myśli chrześcijanin, gdy mówi: „Idę na Mszę”?
O. TOMASZ KWIECIEŃ: - To zależy, gdzie odnajduje się na duchowej mapie Kościoła i chrześcijaństwa. Taka deklaracja może znaczyć: muszę spełnić obowiązek, który nakłada na mnie wiara, idę nabrać sił, budować Kościół, wyżalić się Bogu. Ale są i tacy, dla których Msza jest okazją do pokazania nowego kapelusza.

Przeżywać czy uczestniczyć?

Eucharystię powinniśmy przeżywać, czy w niej uczestniczyć?
Ukułem sobie taki bon mocik, że Mszy się nie przeżywa, tylko się w niej uczestniczy. Oczywiście, nie znaczy to, że nie wolno jej przeżywać, ale pokazuje reguły pierwszeństwa. Trudno przeżywać, skoro się nie zna zasad. Trudno przeżywać taniec, jeśli się nie tańczy. Oczywiście, do liturgii dojrzewa się latami i nie ma sensu poganiać ani przymuszać. Drogą do przeżycia zawsze będzie jednak uczestnictwo, co z kolei zakłada poddanie się rytuałowi.

Ale czy np. „głód eucharystyczny” przychodzi do nas sam, jak fizyczne łaknienie, czy też powinniśmy się do niego „przymuszać” ?
Anorektyk nie odczuwa potrzeby jedzenia, co wcale nie znaczy, że ta potrzeba go nie dotyczy. Jeśli nie będzie jadł, jego organizm będzie niszczał, choć wciąż nie będzie czuł łaknienia fizycznego. W różnych momentach życia wielu rzeczy nie odczuwamy, co nie znaczy, że nie mamy takich potrzeb. Nasze poznanie może być zaburzone. Św. Augustyn napisał, a za nim wszyscy kaznodzieje, ja także, do znudzenia powtarzają: „Stworzyłeś nas Panie dla siebie i niespokojne jest nasze serce, póki nie spocznie w Tobie”. Dla mnie ten głód wynika z tego, że jestem stworzeniem powołanym do wspólnoty z Bogiem - czy zdaję sobie z tego sprawę, czy nie. Na marginesie: w Piśmie św. jest wiele odnośników właśnie do jedzenia. To charakterystyczne, że mówiąc o relacji z Bogiem, o intymnym i przyjacielskim spotkaniu, już w Starym Testamencie używa się terminów uczty. Soczyste mięsa, wyborne wina. Radość mesjańska to czas, gdy wszyscy zasiądą na uczcie, a Pan się prze-pasze i będzie usługiwał.

Czy istnieje antidotum na „ duchową anoreksję” ?
Nie potrafię podać ogólnej recepty. Mój głód odezwał się, gdy dostałem solidnie - jak na dziewiętnastoletniego chłopaka - w kość i zacząłem widzieć rzeczy trochę inaczej. Jak otrząsnąłem się z kilku porażek życiowych, zdałem sobie sprawę, że czegoś w moim życiu zabrakło. Każdy ma jednak własne doświadczenie. Pytanie, jak pomóc, jest w gruncie rzeczy pytaniem, jak Bóg działa w ludzkich sercach, żeby je obudzić i jak ludzie na takie działanie odpowiadają.

W takim razie „głód eucharystyczny” jest łaską?
Raczej poczucie głodu jest łaską. Czym innym jest posiadanie głodu, a czym innym jego odczuwanie. Sam głód jest łaską w tym sensie, że Bóg zechciał nas powołać do wspólnoty ze sobą. Natomiast łaską jest również, że człowiek na pewnym etapie życia za-cznie ten głód odczuwać i szukać jego zaspokojenia.

Obserwatorzy czy uczestnicy?

Czy Eucharystia jest tym samym co liturgia?
Nie, natomiast Eucharystia w liturgii odgrywa szczególną rolę. Jest tym, co najistotniejsze, szczytem działalności liturgicznej Kościoła. Kościoły Wschodnie, zwłaszcza prawosławny, używają pojęcia „święta liturgia” tylko do Eucharystii. Na Zachodzie mówimy „liturgia” o sprawowaniu siedmiu sakramentów, tzw. Liturgii Godzin i chrześcijańskiego pogrzebu.

Jednak często używamy tych terminów zamiennie. Dlaczego?
Trudno się dziwić, że dla niektórych te pojęcia są tożsame, bo ich kontakt z Kościołem ogranicza się właśnie do Eucharystii. Chrzest jest raz w życiu, raz bierzmowanie, zwykle raz małżeństwo, niezbyt często sakrament chorych. Do spowiedzi chodzimy częściej, ale zazwyczaj nie kojarzymy jej z liturgią, choć nią jest. W naturalny zatem sposób Eucharystia jest sakramentem najbardziej widocznym w działalności liturgicznej. Co więcej, wszystkie sakramenty ku niej prowadzą.

Można na liturgię patrzeć intelektualnie?
Oczywiście, jak na każdą ludzką działalność. Zawsze możemy używać władz intelektualnych, nawet stojąc przed tajemnicą. Przychodzą jednak takie chwile, w których musimy uznać, że tajemnica nas przerasta i wtedy zaczyna się adoracja. Rozumu nie należy się bać - mamy go po to, byśmy się nim posługiwali - i dlatego także liturgię się studiuje. Jednak studium nie zastąpi uczestnictwa.

Na ile liturgia toleruje obserwatorów? Muszą istnieć jakieś granice, bowiem ci, którzy mało z niej rozumieją, wcześniej czy później odchodzą.
Można tu pokusić się o analogię z muzyką. Kiedy po raz pierwszy byłem na koncercie jazzowym, nie byłem w stanie słuchać - było to dla mnie zbyt trudne. Ale znalazł się ktoś, kto mi pokazał, czym jest ta muzyka - i jazz mnie urzekł, teraz słucham go namiętnie. Jednak moja historia znowu jest zbyt osobista, żeby mogła stać się ogólną zasadą. Znam niewierzących, którzy byli na liturgii paschalnej i był to dla nich świetny teatr, estetycznie satysfakcjonujący. Nic więcej jednak się nie stało, nie nawrócili się.

Stara chrześcijańska zasada mówiła, że niechrześcijan się na liturgię nie zaprasza, a katechumeni mają osobne miejsce i w pewnym momencie powinni wyjść. Staram się, aby w przypadku dorosłych katechumenów, którzy są pod moją opieką, ich uczestnictwo w modlitwie eucharystycznej polegało na milczącej adoracji. Trudno wypraszać z kościoła ludzi, którzy przed wstąpieniem do katechumenatu chodzili parę lat na Mszę, szukając w sobie odwagi, żeby podejść do księdza i powiedzieć: chcę się ochrzcić. Takie przynajmniej było dotąd moje rozeznanie. Nie wiem, czy nie zmienię tej praktyki w przyszłości, tym bardziej, że są i tacy duszpasterze katechumenów, którzy mają odmienne zdanie, i to poważnie umotywowane.

Podaję przykład katechumenów, bo właśnie oni przeżywają moment przechodzenia ze strony obserwatorów na stronę uczestników, a proces ten dokonuje się zazwyczaj stopniowo. Zresztą w każdym z nas jest trochę uczestnika, trochę obserwatora, a proporcje zmieniają się w miarę naszego zaangażowania.

Ołtarz i ambona

Czy liturgia, która jest uzewnętrznieniem, potrafi dotykać wnętrza człowieka?
Taka jest ludzka natura, że przez wykonywanie różnych czynności przemieniamy się wewnętrznie. Jak sport - wyrabia charakter, a nie tylko kondycję. To nie tylko pokarm dla intelektu, zastrzyk dla woli, żeby się dobrze sprawować. Jest jeszcze moment spotkania delikatnego i trudnego do nazwania. W naszych czasach zdajemy sobie sprawę, że człowiek poznaje rzeczywistość na wielu poziomach własnej wrażliwości. Oprócz emocji i intuicji, posiada w sobie głębie, które niełatwo nazwać, a które przecież odgrywają ogromną rolę w życiu. Nosimy w sobie tajemnicę większą niż przeczuwamy.

Ciało, emocje, osobowość - na ile są zagrożeniem dla celebransa?
Własnego ciała nie przeskoczymy. Istnieje wiele ograniczeń osobistych, a liturgia wymaga także wolności emocjonalnej. Kapłan, który jest emocjonalnie spięty, nie rozłoży szeroko rąk. Ale rytuał dyscyplinuje księdza, który ma ekstrawertyczny temperament. Natomiast na ambonie jego osobowość będzie grała pierwsze skrzypce: tu od mądrości i pokory zależy bardzo wiele. To jest wyzwanie. Jednak dużo bardziej niż celebransów emocjonalnie związanych, boję się tych, którzy liturgię traktują jak prywatny folwark, którzy ciągle się zastanawiają, jak zrobić, żeby było coraz ciekawiej. Opowiadali mi znajomi o tzw. „mszach artystycznych” w pewnym mieście, gdzie liturgia rozpoczynała się wejściem połykaczy ognia. Boję się radosnej twórczości, która czyni z liturgii eksperyment.

Przed tym przestrzega także Papież w ostatniej encyklice...
...wyraźnie podkreślając, że liturgia nie jest prywatną własnością ani kapłana, ani wspólnoty celebrującej święte tajemnice. Wierność obowiązującemu rytowi jest znakiem wiary w to, że celebrujemy rzeczywistość przekraczającą doświadczenie zebranej właśnie wspólnoty, że wchodzimy w wymiar powszechny.

Czy coś Ojca zaskoczyło w „Ecclesia de Euchristia”?
Może nie zaskoczyło, ale urzekło. Najpierw rozdział o pięknie celebracji. Przypomnienie, że jest w przestrzeni liturgii coś tak pięknego i wartościowego, że można, a nawet trzeba pozwolić sobie na szczodrość w gestach, wystroju, jakości ornatów, świec i kadzideł - w pewnym sensie wiele dóbr zmarnować na liturgiczny użytek. W ten sposób bowiem dostrzegamy, co jest w życiu najważniejsze. Pewną nowością był też rozdział o Matce Bożej. Nade wszystko jednak urzeka mnie, że tekst jest osobisty, miejscami brzmi jak testament. Jest w nim mniej niż w innych dokumentach papieskich oficjalnego nauczania, a dużo żarliwej miłości i osobistej fascynacji. Odbieram tę encyklikę jako świadectwo wiary człowieka Bożego. Dla mnie jako chrześcijanina, który uczy się kochać Chrystusa, to jej największa wartość. Wystarczy spojrzeć na Papieża, jak sprawuje liturgię. W tym momencie nic innego się nie liczy. Absurdalne jest, że niektórzy księża, pokazując przed komunią ludowi hostię, zamiast: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”, wołali: „Oto największa miłość Jana Pawła II”. To jest niezgodne i z zasadami rytuału i ze zdrowym rozsądkiem. Ale niewątpliwie Papież tak odprawia Mszę św., że widać, iż to jest jego największa miłość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2003