Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co mam odpowiedzieć? Czytam akurat Kierkegaarda, a on jest marudny, zapewne wybrałby pierwszą możliwość. "Co przyjdzie? Co przyniesie przyszłość? Nie wiem tego, niczego nie przeczuwam. Kiedy pająk z pewnego stałego punktu rzuca się w dół, zgodnie ze swoją naturą, to widzi stale pustą przestrzeń przed sobą, gdzie nie można znaleźć oparcia dla nóg, chociaż stara się nimi jak najszybciej ruszać. Tak i ja widzę przed sobą zawsze pustą przestrzeń, która mnie popycha do przodu, a zgoda nie należy do mnie".
Wspaniałe jest to ostatnie zdanie: pusta przestrzeń pcha mnie do przodu, czy tego chcę, czy nie. Lecę. W co lecę? Lecę w to, co mnie popycha. Lecę w to, co nie daje oparcia. Nie jest wykluczone, że ten lot nigdy się nie skończy. Czym jest to, co mnie popycha? Pustką. W tej pustce ja, przerażony, majtający śmiesznie nogami...
Czy nigdy nam się to nie zdarzyło? Czy nigdy nie zdarzyło się nam tak czuć i tak myśleć?
Niewykluczone zresztą, że Kierkegaard wybrałby drugą możliwość. "Czuję się, jak musi się czuć figura szachowa w chwili, kiedy przeciwnik powiada: tej figury nie możesz ruszyć". Od lotu w nieznane czasem gorsze bywa unieruchomienie. Świadomość, że nic się nie stanie. A w każdym razie - że nic się nie stanie teraz. Owszem, niektórzy czerpią z tego pociechę. "Żeby ten rok nie był gorszy od poprzedniego...". Czy to nie rozsądek składa takie życzenia? Bohater Kierkegaarda jest unieruchomiony przez własny smutek, przez nastrój, przez marzenie. Raczej nie należy mu mówić o rozsądku. "Żyję jak oblężony", powiada, "ażeby nie doznać szkody stojąc tak długo w miejscu, zapłakuję się do zmęczenia".
Kierkegaard znakomicie opisuje spętane wnętrze człowieka. "Tak by się nam serce rwało...". Ale dokąd? Ale po co? "Kiedy drzwi szczęścia się nie otwierają, ma się ochotę rzucić się i otworzyć je siłą; a potem, gdy się otworzą, nie ma za nimi nic do roboty". Lepiej już "zapłakiwać się do zmęczenia".
A co z trzecią możliwością? Odsuńmy teraz na bok Kierkegaarda, który pisał, że dopóki się ma nadzieję, nie można "żyć artystycznie". Być może ma rację: tam, gdzie jest nadzieja, piękno w jakimś sensie jest niemożliwe. Nadzieja to w ogóle podejrzana sprawa. Czasem można odnieść wrażenie, że nadzieja rośnie z... gadania o nadziei. Ale czy to znaczy, że można też wkłamać w siebie nadzieję? Zapewne można, w końcu tam, gdzie pojawi się słowo, zaraz też może zjawić się kłamstwo. Jak zatem odróżnić nadzieję fałszywą od prawdziwej?
Ci, którzy kochają naprawdę, nie oczekują dowodów miłości, lecz sami je tworzą. Trochę podobnie z nadzieją. Zbudować dom to dać dowód nadziei. Uczyć dzieci pływania, matematyki czy modlitwy - to dowód nadziei. Robić coś, w co się wierzy, na przekór temu, co się słyszy - dowód nadziei. I jeszcze jedno: nadzieja także pcha człowieka do przodu, w niepewne, ale nigdy wbrew jego woli.
Wiem, że "miła niespodzianka" to nie to samo, co nadzieja. Wybieram jednak odpowiedź trzecią.