Anioł chaosu

Patafizyk-ekonomista podważa sens wysyłania armii na wojnę kolonialną, bo dużo taniej wypada puszkowanie żołnierzy na miejscu. Aodbierając pieniądze na poczcie, przelicza połowę banknotów, mówiąc: "Jeśli dotąd się zgadza, to idalej się zgodzi. Przyswajanie sobie patafizyki nie jest rzeczą łatwą, lecz dostarcza adeptom okazji, by zdziwić się światem...

31.10.2007

Czyta się kilka minut

Król Ubu narysowany przez Pabla Picassa (1937) /
Król Ubu narysowany przez Pabla Picassa (1937) /

Biorę egzemplarz znanej niegdyś serii Seghersa "Po?tes d'aujourd'hui", wyszperany przed laty w koszu bukinisty tomik "Alfred Jarry" Jacques'a-Henry Levesque'a (data druku: kwiecień 1954). Na szmucpaginie widnieje J połączone z K, znak własnościowy Jana Kotta, z notatką dla pamięci: "Od Turowiczów, 23 IV 1954". Tak to w latach mroku owoce zakazane francuskiego pisarza wędrowały z rąk do rąk jako świadectwo nowoczesności i dla odtrucia umysłu. Dziś, po pół wieku, inne ikony ówczesnej awangardy - od Apollinaire'a po Picassa - zdają się przemawiać z zakurzonej głębi czasu, Jarry zaś, świeży jak nowo narodzony, święci tryumfy na festiwalach w Awinionie, wychodzi w wydaniach szkolnych u Larousse'a, a napisano o nim - zwłaszcza w ostatnim ćwierćwieczu - nie mniej niż o Prouście. I co więcej, są kraje, w których wciąż jest piekielnie aktualny - w jednym z nich dosłownie do wczoraj.

Jak osiągnął efekt wiecznej młodości? Pytanie godne uwagi w stulecie śmierci pisarza, który - z właściwą sobie, jak dostrzeżono, punktualnością - rozstał się z tym światem w dzień Wszystkich Świętych, 1 listopada 1907 r.

Biedny Ubu

Trzeciego listopada, podczas pogrzebu, Paul Léataud, przez lat 63 kronikarz paryskiego życia literackiego, wpatrzył się w oblicze zmarłego w otwartej trumnie. "Biedny Ubu wyglądał lepiej niż za życia - wypisz wymaluj uśpiony młodzieńczy Chrystus z obrazu szkoły hiszpańskiej, jakby śmierć pokryła jego oblicze uszlachetniającym werniksem". I tu wraca mu w pamięci styczniowy dzień tegoż roku, gdy Jarry wpadł do redakcji "Mercure de France" przejazdem od siostry z Laval, przerażająco wyniszczony "nędzą, chlaniem i onanizmem", a redaktor miesięcznika i dawny jego protektor Alfred Vallette stwierdził, że w tym stanie nie zgodziłby go nawet na posłańca. I kronikarz dodaje, że pogrzeb kosztował 500 franków, które mogły wtedy "biednego Ubu" uratować.

Alfred Jarry przeżył 34 lata i miesiąc, o trzy lata mniej niż Rimbaud, ale o dziesięć więcej niż Lautréamont, co uznać należy za sukces. Jego czternastoletnią karierę literacką otacza osobliwa dwuznaczna aura. Z jednej strony uznany był za najoryginalniejszy umysł Paryża, z drugiej - żył w dzikiej nędzy, bo skoro jest tak biedny, nie trzeba mu wiele płacić. Przeszedł żywcem do legendy, ale toczoną przezeń walkę o życie uznawano za rys smakowitej ekscentryczności. Mieszka - dziwiono się - nawet w zimie w baraku trzy na cztery metry, wzniesionym własnoręcznie na palach nad brzegiem Sekwany, żywi się wyłącznie złowionymi na wędkę rybami, a rower trzyma na suficie, by szczury nie zjadły opon? Jakie to oryginalne! Jedna toaleta jego przyjaciółek od serca, pani Misi z Godebskich Natanson czy pisarki Rachilde - pani Alfredowej Vallette - kosztowała mniej więcej tyle, ile wynosił jego dwuletni budżet.

Lubiano go szczerze, lecz tak, jak się lubi błazna. Doceniano anielską zgoła przyzwoitość: niezdolny był do intryg i w miarę możności zwracał długi! Nigdy też nie miał za złe, gdy go okradano z pomysłów, w czym specjalizowało się całe grono słuchaczy niezwykłych monologów z Apollinaire'em, Salmonem, Allaisem, Courteline'em - chodzili za nim, stawiali i pilnie nadstawiali ucha. Szło zwykle o dowcipy, lecz Apollinaire dowiedział się odeń mnóstwo o doktrynach ezoterycznych, Max Jacob - o teologii scholastycznej, a kto nie wykazywał w tym względzie talentów, jak choćby Picasso, naśladował przynajmniej jego kostium cyklisty (dopiero po tryumfach Blériota malarz zmienił go na lotniczy). Towarzystwo to ma jednak niezaprzeczalną zasługę, zebrawszy skrzętnie każdy zapisany przez Jarry'ego świstek - w 60 lat później starczyło ich na trzy tysiącstronicowe tomy monumentalnej edycji Plejady.

Nowoczesny Diogenes

Krótko mówiąc, ówczesny Paryż bohemy i salonów wiedział, że Jarry, choć niepoważny, jest ważny. Było to jedyne na świecie miejsce, gdzie taki jak jego umysł mógł liczyć na względy. Do obrony jest teza, że właśnie Jarry wymyślił kubizm, a z całą pewnością, co przyznał mu sam Marinetti, wynalazł futuryzm. Dadaiści odkryli w nim dadaistę, był świętym prekursorem surrealistów, by rychło inspirować egzystencjalistów, strukturalistów, postfreudystów, semiotyków, oulipistów, Grupę Paniczną, fluxusowców, postmodernistów - i nie wygląda, by mu w tej roli groziło wyczerpanie. Przy czym akcent uległ przesunięciu i dziś szuka się w nim nie źródeł czegoś, co powstało potem, lecz tego, co da się dopiero stworzyć.

Każdy kraj i epoka zna pisarzy równych mu wpływem, co skończyli równie podle, by wymienić choćby Poego, Nervala, Chlebnikowa - jednak tylko o Jarrym zbierano z pasją anegdoty, uznając styl bycia tego nowoczesnego Diogenesa za odrębną dziedzinę jego artystycznej ekspresji. Wiele pisali o tym kronikarz Montmartre'u Fernand Lot i zbereźna Rachilde, autorka wspomnień "Alfred Jarry, czyli Nadsamiec Literatury". Wyczytać więc można, że uwielbiał pajęczyny, bo zdobią, lecz nie znosił pająków, a rozwiązał ten problem waląc do pająków z rewolweru, przy czym trafiał zawsze. I że wprowadził modę na spinanie przez rowerzystów lewej nogawki kleszczami homara. I że nosił w butonierce gęsią łapę. I że trzymał na kominku sięgającą sufitu japońską rzeźbę fallusa, a na pytanie, czy to odlew jego anatomii, replikował: "Nie, pomniejszenie!". I że, z braku koszuli, malował sobie krawat na wetkniętym w wycięcie surduta kartonie. I że gdy na pogrzebie Mallarmégo pojawił się w baletkach Rachilde, lecz tak brudnych krótkich spodniach, iż zwrócono na to uwagę, odparł: "Ba, panowie, mam w domu jeszcze brudniejsze!". I że rok przed śmiercią wyszedłszy z ciężkiej choroby, rozesłał wśród przyjaciół własne zdjęcie, zrobione samowyzwalaczem, a ucharakteryzowane na trupa, by zaczęli się przyzwyczajać. I że w pewnych artystycznych kręgach przetrwała jego wymowa: skandowana, monotonna, pozbawiona akcentów i rodzajników, lecz uwzględniająca głoski nieme, zabójczo lakoniczna i arogancka.

Słowem, miał styl, który zapamiętano, co pozwoliło, by w Dwudziestoleciu przywoływali go wciąż Cocteau, Soupault, Cendrars, Breton, Arp, Ernst, Miró, Picasso, Artaud, Daumal i grupa Le Grand Jeu, i aby dawny współautor dwu "Almanachów Ojca Ubu", marszand Ambroise Vollard, mógł wydawać wraz z ich ilustratorem Bonnardem cykl broszur, w których nieśmiertelny Ubu komentował wszelkie aktualności. Po II wojnie światowej powstało zaś, 11 maja 1948 r., działające do dziś Coll?ge de 'Pataphysique, gdzie z żywym udziałem twórców tej klasy co Marcel Duchamp, René Clair, Max Ernst, Michel Leiris, Francis Ponge, Man Ray, Joan Miró, Jean Dubuffet, Jacques Prévert, Boris Vian, Eug?ne Ionesco, Raymond Queneau, Fernando Arrabal, Gilles Deleuze zbadano najdrobniejsze detale biografii, dzieła i filozofii Jarry'ego.

Efekt iście piorunujący

Najbardziej jednak przysłużył się tej pamięci niejaki Charles Chassé, który w roku 1921 ogłosił - a co więcej, obudował własną książką! - list, który przysłał mu z Tulonu pewien major artylerii, Henri Morin. Oficer ów utrzymywał, że cały ten Jarry (którego "Ubu Króla" wznowiono właśnie na scenie) to ledwie nędzny plagiator. Sztukę napisał bowiem on, major, z bratem Charlesem, też artylerzystą, przed 35 laty, w liceum w Rennes, jako satyrę na pośmiewisko tej szkoły, uczącego fizyki grubego safandułę nazwiskiem Félix-Frédéric Hébert. Jarry, kolega z klasy Charlesa Morina, wziął ów tekst, zwący się "Polacy", przemianował bohatera, dodał masę świństw, a 10 lat później spytał z Paryża, czy bracia pozwolą mu go wystawić, na co się oczywista zgodzili. Toteż śmiech pusty go, majora, bierze, że publiczność paryska z lat 1896, 1908 i 1921 mogła traktować serio szkolny psikus 15-latków, pozbawionych krzty talentu, czego najlepszym dowodem ich wojskowa kariera. Świadectwa tego Chassé nie omieszkał użyć dla wykazania intelektualnej nicości, snobizmu i demencji francuskiej łże-elity.

Tak wybuchła "sprawa Ubu". W braku (o ile istniał) zaginionego pierwowzoru i wobec jawnych umysłowych niedostatków braci Morin przyjąć należało, że "Ubu Król" w rzeczy samej jest dziełem niesamowicie utalentowanego dzieciaka. Rzucono się do pożółkłych roczników czasopism sprawdzać geniusz Jarry'ego w innych tekstach. Efekt był iście piorunujący. Francja miała nowego klasyka, najtrudniejszego do oswojenia ze wszystkich.

Na biografii Jarry'ego sprawdza się raz jeszcze, że warunkiem wielkich pisarskich uzdolnień bywa wychowanie w rodzinie bez ojca. Kto nie wierzy, niech zapozna się z życiorysem Poego, Hugo, Dumasa, Baudelaire'a, Rimbauda, Dostojewskiego, a choćby Mickiewicza i Słowackiego. Jarry senior, hurtownik jedwabiu, po bankructwie puścił rodzinę w trąbę i zamieszkał w innym mieście jako komiwojażer. Matka, mocno, jak niegdyś mawiano, szusowata, oddała syna do szkół w Saint-Brieuc i Rennes. Nauka szła chłopcu tak lekko, że w ogóle nie zaprzątał nią sobie głowy, spędzając czas na zdobywaniu przedwczesnych doświadczeń. Brylował też w paryskim Lycée Henri-IV, gdzie wyróżniał go zwłaszcza młody wykładowca filozofii, Bergson. Progiem okazał się dopiero trzykrotnie oblany egzamin konkursowy do sławnej École Normale Supérieure. Gdy Jarry podchodził doń po raz ostatni, był już obiecującym pisarzem. Wkrótce potem odziedziczył dwa spadki, które migiem przepuścił, wydając dwa pisma poświęcone grafice. Odtąd już zawsze dziadował.

Łódź i rower

Paryż, który go przyjął, był miastem symbolistów i anarchistów, zwykle w tych samych osobach. Pod względem artystycznym była to najbardziej twórcza w dziejach doktryna polityczna. Jarry'ego uznali za swego Mallarmé i Gauguin, malarze nabiści oraz znakomici krytycy Marcel Schwob, Catulle Mend?s, Rémy de Gourmont i Félix Fénéon. Przyjaźnił się z Oscarem Wilde'em i miał romans z jego fatalnym wybrankiem, lordem Douglasem. Stał się pupilem "Mercure de France" i nowo założonej przez braci Natansonów "La Revue Blanche". Zrobiłby regularną karierę, gdyby w głowie nie buzował mu Ubu.

Przesławna skandaliczna premiera "Ubu Króla" (wraz z otwartą próbą generalną, 9 i 10 grudnia 1896 r.) w Théâtre de l'Oeuvre wstrząsnęła Paryżem, lecz nie autorem sztuki, miał bowiem w głowie dwie następne. Nikt jednak nie podjął już ryzyka. Ubu był zbyt groźny, zbyt barbarzyński, zbyt wieloznaczny, by nie sprowadzić go co rychlej do barwnej anegdoty. Nadto za Ubu, jako królem Polski, ciągnęło się podejrzenie o antyrosyjskość, a sojusz z Mikołajem II stanowił najświętszy dogmat polityki republikańskiej Francji. Niemniej Jarry wydawał co roku książki, których osobliwość dobrze świadczy o ówczesnej tolerancji wobec dziwactw. Wyjątek stanowią "Czyny i myśli doktora Faustrolla" (1898), przy których Vallette załamał się, nie mogąc pojąć, czemu bohater, uczony fizyk, pływa po Paryżu będącym morzem, w łodzi będącej sitem, posadziwszy do wioseł porwanego komornika i oswojonego pawiana. Powieść, której spekulatywny i nadrealny charakter nie ma sobie równych, ukazała się dopiero w roku 1911, ponad trzy lata po śmierci autora, i to tylko dlatego, że rok wcześniej wiosną nawiedziła Paryż niespotykana powódź, więc wydawca pomyślał, że to będzie na czasie.

W dwa lata po "Faustrollu" Jarry, któremu dobrze już dopiekła nędza, zwierzył się Rachilde, że odtąd pisać będzie jak wszyscy. Efektem stała się powieść "Nadsamiec" (1902), futurystyczna, bo o akcji umieszczonej w roku 1920, i optymistyczna, ma bowiem za temat obronę tezy o niewyczerpalności sił ludzkich. Bohater mianowicie postanawia pobić na gruncie erotyki eksperymentalnej rekord wspomniany przez mędrca starożytnego Teofrasta, a wynoszący 70 razy pod rząd. I mało, że dochodzi do liczby 82, to na dodatek pognębia amerykańskiego chemika, który wynalazł mieszankę strychniny z alkoholem, pozwalającą czynić to samo bez większej fatygi. Ktoś żądny wiadomych emocji dozna jednak zawodu: naj­efektowniejszy epizod dzieła to wyścig pasionych chemikaliami cyklistów z pociągiem ekspresowym na trasie Paryż-Irkuck-Paryż, wygrany niespodzianie przez dysponującego niespożytymi siłami trzeciego rywala - Nadsamca.

Teoria urojonych rozwiązań

Erudycja Jarry'ego w sferze nauk ścisłych i eksperymentalnych, choć odzwierciedla stan wiedzy tuż przed wielkim przełomem, i dziś zasługuje na szacunek. Każda z jego powieści ma pretekst tyleż naukowy, co zwodniczy. Parapsychologia w "Nocach i dniach" (1897) służy uzasadnieniu powinowactw z wyboru, fizyka w "Faustrollu" podbudowuje wykład teorii symbolu, fizjologia w "Nadsamcu" obrazuje potrzebę absolutu, a teologia w "Pendencie" (1907, opublikowanym w 1943) rozważa geometrię wszechświata. Bohaterowie zaś owych książek to byty niemożliwe, wcielone paradoksy zgodne z autorską estetyką monstrualności: "potworem zwę każde oryginalne, niewyczerpalne piękno". W istocie wszystkie te powieści-traktaty rozwijają przyświecającą całej twórczości Jarry'ego tajną doktrynę - patafizykę.

Patafizyka ocala świat, wyzwalając w nim pozór chaosu. Jest to, by rzec najprościej, swoista logika odrzucająca wszelkie uogólnienia, a zatem oparta na zasadzie powszechnej ekwiwalencji. Jako teoria wyjątków wiedzie do urojonych rozwiązań będących domeną wyobraźni, a prezentujących niedostrzegalne, czyli potencjalne aspekty rozważanych kwestii. Jeśli więc, dajmy na to, prawo grawitacji Newtona mówi, że ciała spadają ku środkowi masy, w świetle patafizyki pustka, pojęta jako niezwartość, ekspanduje na zewnątrz. Jeśli w powszechnym poglądzie ekstrema się przyciągają, dla patafizyka podobieństwa się rozszczepiają. Patafizyk-ekonomista podważa sens wysyłania armii na wojnę kolonialną, bo dużo taniej wypada puszkowanie żołnierzy na miejscu. A odbierając pieniądze na poczcie, przelicza połowę banknotów, mówiąc: "Jeśli dotąd się zgadza, to i dalej się zgodzi". Przyswajanie sobie patafizyki nie jest rzeczą łatwą, lecz dostarcza adeptom okazji, by zdziwić się światem. To właśnie emanuje z powieści Jarry'ego i w tym tkwi ich niewyczerpalne, monstrualne piękno.

Patafizyka przesyca 200 felietonów Jarryego, zapewniających mu chleb i absynt w latach 1901-1903. Paradoksy, którymi żonglują, przekonały przed laty sceptyków. Można bowiem przypadkiem machnąć w dzieciństwie brutalną farsę, da się pisać powieści pełne gier słów i dwuznacznych rozważań, lecz nie sposób, nie będąc kimś, z niezłomną konsekwencją wykładać z dnia na dzień ironiczny światopogląd dążący pod prąd wszelkich obowiązujących aktualnie komunałów. Toteż w obliczu nadciągających absurdów XX wieku Jarry, inny inaczej, okazał się mistrzem gry o duchową niezawisłość. Z perspektywy stulecia patafizykę uznać wypada za jeden z najskuteczniejszych znanych środków samoobrony umysłowej. Tę strategię przetrwania pisarza jako ostatniego monstrum indywidualizmu w nowoczesnym świecie podsumować można słowami, których Nadsamiec Literatury użył, mówiąc o swoim Nadsamcu: "Czemu czuł potrzebę, by ukrywać się, a przy tym zdradzać? Doświadczać i przeczyć swej sile? Zapewne, ażeby sprawdzić, czy maska trzyma się mocno".

Jan Gondowicz jest m.in. autorem przekładu "Czynów i myśli doktora Faustrolla" oraz oczekującego na druk "Nadsamca". W zeszłym roku nakładem Wydawnictwa CIS ukazał się w jego tłumaczeniu tom "Teatr Ojca Ubu".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2007